JustPaste.it

"Hitler był amatorem w porównaniu z branżą komiksów". Dlaczego komiks przerażał?

Maciej Jarkowiec | 04 września 2021, 04:00

 

Pewnego poranka w marcu 1938 r. Jerry Siegel wbiegł jak huragan do mieszkania swego przyjaciela Joego Shustera w Cleveland. Mieli po 24 lata, pochodzili z niezamożnych rodzin żydowskich emigrantów z Europy. Poznali się w szkole średniej w szczycie Wielkiego Kryzysu. Siegel marzył o karierze pisarza, Shuster artysty. Od kilku lat pracowali wspólnie nad graficznymi opowieściami o Supermanie.

Zaczęło się w 1933 r., kiedy Siegel napisał opowiadanie science fiction „The Reign of the Superman" (Rządy Supermana), o bezdomnym, który po zażyciu eksperymentalnych leków zdobywa moc czytania w myślach. Wykorzystuje ją dla zysku i zabawy. Na ilustracjach Shustera pierwszy Superman był łysym, złowieszczym drabem. W kolejnych wcieleniach postać przeistoczyła się z czarnego charakteru w detektywa, pogromcę przestępczości. Przez kilka lat Siegel i Shuster bez sukcesu przedstawiali swoje koncepcje wydawcom. Aż jednej bezsennej nocy, w marcu 1938 r., Siegel wpadł na nowy pomysł: jako niemowlę niejaki Kal-El został wysłany na Ziemię w ostatniej chwili, nim jego rodzima planeta Krypton została zniszczona przez kataklizm. Znalazła go rodzina farmerów, otrzymał nazwisko Clark Kent. Gdy dorósł, został dziennikarzem lokalnej gazety. Nosi okulary i jest jednym z milionów niepozornych obywateli. Ale jego kosmiczne pochodzenie daje mu moc superbohatera, w którego przemienia się, by walczyć ze złem.

Następnego dnia w mieszkaniu Shustera powstała jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w dziejach. Błękitny kombinezon z czerwoną kapą i literą S na piersiach, pod którym prężą się herkulesowe mięśnie. Baletowa sylwetka, jaką przyjmuje w locie – z wyciągniętą daleko w przód lewą ręką. Po kilkunastu godzinach spędzonych przez Siegela i Shustera nad papierem Superman był gotowy, by zmienić świat. A przynajmniej historię amerykańskiej popkultury.

 

Przed Supermanem był The Yellow Kid – Żółty Dzieciak – łysy chłopak w żółtej koszuli nocnej. Stworzył go niejaki Richard Outcault, który karierę rozpoczynał w laboratoriach Thomasa Edisona, rysując układy elektryczne. Perypetie Żółtego Dzieciaka z ulic Nowego Jorku drukowane były od 1895 r. w należącym do Josepha Pulitzera dzienniku „New York World" w postaci obrazków z dialogami w dymkach.

Historia amerykańskiego komiksu zaczyna się właśnie od tzw. comic strips, gazetowych seriali obrazkowych, które miały być zabawne. The Yellow Kid uważany jest za pierwszy z nich, ale na początku XX w. w amerykańskiej prasie były ich dziesiątki. W styczniu 1930 r. w tej formie zadebiutowała np. Myszka Miki, stworzona dwa lata wcześniej przez Walta Disneya na potrzeby kina.

Z czasem seriale zaczęto przedrukowywać w formie zeszytów, ale przez lata nie było komiksów z oryginalnym materiałem tworzonym do formy książkowej z pominięciem gazet. Wyjątek stanowiły komiksy pornograficzne – można je uważać za forpocztę branży. Tzw. Tijuana bibles (czyli Biblie z Tijuany – legenda głosiła, że przemycano je z tego meksykańskiego miasta) były książeczkami mieszczącymi się w dłoni, z reguły liczącymi osiem stron, na których postaci znane z polityki i kina oddawały się przedstawionym graficznie uciechom ciała. Sprzedawano je po 25 centów, nielegalnie, spod lady – w barach, w zakładach fryzjerskich, klubach nocnych, na dworcach, w kioskach z tytoniem. W czasie Wielkiego Kryzysu „biblijny biznes" – według niektórych historyków zawiadywany przez mafię – produkował ponad tysiąc tytułów, a nakłady szły w miliony.

 

W latach 30 niektórzy „legalni" obrazkowi bohaterowie zaczęli nieśmiało przenosić się do książeczek. Aż nagle oszałamiający sukces Supermana odmienił wszystko. Wydawcy rzucili się na usługi pisarzy i rysowników. W ciągu kilku lat po debiucie Supermana z kwietnia 1938 r. narodziły się setki nowych superbohaterów. Niektórzy z nich przetrwali do dziś – Batman, Wonder Woman czy Kapitan Ameryka. Wybuch wojny im sprzyjał – musieli bronić ojczyzny i walczyć ze złem, jakie wcześniej trudne było do wyobrażenia.

W połowie lat 40., w szczycie złotej ery amerykańskiego komiksu, branża sprzedawała od 80 do 100 mln zeszytów tygodniowo, a każdy z nich przekazywany był średnio sześciu osobom. Komiks prześcignął radio, kino, kolorowe czasopisma i został najpopularniejszą rozrywką Ameryki.

 

W kwietniu 1954 r. przed specjalną komisją Senatu USA do spraw przestępczości nieletnich stawił się niejaki William Gaines, lat 32, brooklińczyk żydowskiego pochodzenia. Jego ojciec był wtedy jedną z najważniejszych postaci DC Comics – do dziś największego wydawcy komiksów w Ameryce – a później założycielem konkurencyjnej EC Comics. Gaines poszedł w ślady ojca, po jego śmierci w 1947 r. przejął firmę i rozwinął ją, publikując zeszyty odbiegające od standardów wyznaczanych przez serie o superbohaterach. Specjalnością EC Comics stały się horrory, czarne kryminały, fantasy i science fiction.

Na obrazkach krew lała się szerokimi strumieniami, po bruku toczyły się ścięte głowy, straszyły straszydła, o jakich dotąd komiksowa publiczność nie śniła nawet w najpotworniejszych koszmarach. Zeszyty wydawane przez Gainesa schodziły jak ciepłe bułeczki, nic dziwnego więc, że wkrótce miał setki naśladowców. Amerykę zalała fala obrazkowej literatury pełnej mordu i przemocy. Nawet komiksowe opowieści religijne oparte na Biblii i przeznaczone dla uczniów szkółek niedzielnych pełne były krwi i okrucieństwa.

W tamtym czasie – na przełomie lat 40. i 50. – nie istniała jeszcze idea kultury młodzieżowej w dzisiejszym rozumieniu – buntu manifestowanego przez zachowanie, ubiór, muzykę czy literaturę tworzoną w kontrze do świata dorosłych. To komiks – jak pokazuje David Hajdu w książce „The Ten-Cent Plague" (Zaraza za dziesięć centów, 2010) – zainicjował tę kulturę.

Co miało kluczowe znaczenie – w przeciwieństwie do kina czy radia komiksu przez lata nie monitorowała żadna agencja cenzorska.

Wszystko zmieniło się po publikacjach psychiatry Fredrica Werthama, który połączył krwawą obrazkową literaturę z rosnącą przestępczością młodocianych. „Komiksy są niewątpliwie szkodliwe dla ludzi łatwo podlegających wpływom, a większość młodych tym się właśnie charakteryzuje" – pisał. „Hitler był amatorem w porównaniu z branżą komiksów. Najwyższy czas zdelegalizować te publikacje, aby chronić nasze dzieci".

Gdy gazety rozgłosiły tezy Werthama – donosząc między innymi o 11-latku z Kalifornii, który jakoby pod wpływem komiksów zamordował całą swoją rodzinę – rozpoczęło się zdejmowanie komiksów z półek i palenie ich na stosach. Czas był idealny – szalał maccartyzm, strach przed komiksem dołączył do długiej listy strachów, jakimi żyła Ameryka, z komunizmem i wojną jądrową na czele.

 

Transmitowane przez radio i telewizję przesłuchanie Gainesa przed senacką komisją dolało oliwy do ognia. Wydawca bronił swego prawa do publikowania tego, co mu się podoba, a na prośbę senatorów chętnie i ze szczegółami opisał scenę z jednego z zeszytów, w którym facet w jednej dłoni trzyma ociekającą krwią siekierę, a w drugiej odrąbaną kobiecą głowę.

Niedługo później branża, żeby się ratować, wprowadziła surową wewnętrzną cenzurę. Zakazane zostało nie tylko dosłowne przedstawianie przemocy, ale nawet używanie słów „horror" „terror" i „zbrodnia" w tytułach. EC Comics upadła, a Gaines założył czasopismo „Mad", w którym dalej publikował, co chciał, omijając regulacje.

Ale kraj nie był już taki sam. David Hajdu przekonuje, że spór o komiksy był pierwszą wojną kulturową w powojennej Ameryce. To młodzi zakochani w brutalnych komiksach jako pierwsi pokazali środkowy palec rodzicom. Dopiero później nadszedł rock and roll. „Elvis Presley i Chuck Berry dali nagłośnienie na scenie stworzonej przez komiksy" – pisze Hajdu.

Król może być tylko jeden. W ocenie większości fanów, krytyków i historyków królem amerykańskiego komiksu jest Jack Kirby. Kolejny z dzieci żydowskich imigrantów z Europy (podobnie jak Hollywood potęgę komiksu w Stanach budowali amerykańscy Żydzi). Wychowywał się na ciasnych i biednych ulicach nowojorskiej Lower East Side. Samouk: przed nędzą Wielkiego Kryzysu uciekał w rysowanie. Godzinami ćwiczył kreskę, podpatrując gazetowe cykle obrazkowe takich popularnych wtedy autorów jak Milton Caniff czy Hal Foster.

 

Na początku lat 40. razem z Joem Simonem stworzył największego konkurenta dla Supermana – Kapitana Amerykę. W kolejnych dekadach we współpracy z innymi twórcami wydawał z siebie takie legendy jak Hulk, Thor, Fantastyczna Czwórka czy X-Men. Królem nie został jedynie dzięki stworzonym przez siebie postaciom, lecz przede wszystkim ze względu na styl. Pod jego ołówkiem sztuka komiksu ożyła. Akcja zaczęła rozsadzać kadry, a te przybrały nowe formy, choćby panoramiczne. To była rewolucja. Kirby rysował psychodelicznie, z napięciem. Pół wieku przed kinem 3D dzięki niepowtarzalnemu talentowi osiągał efekt trzeciego wymiaru.

Poczynając od lat 60., Kirby był jedną z najważniejszych postaci nowego potentata na rynku komiksów – firmy Marvel. Legendarny wydawca i redaktor Stan Lee stworzył tam stajnię artystów, którzy zapoczątkowali nową erę w sztuce komiksu. Lee wyczuł ducha czasu.

To dziełem Stana Lee i Jacka Kirbiego jest postać Czarnej Pantery, która zadebiutowała w 1966 r. Cztery lata później Marvel wydał pierwszy w dziejach komiks, którego głównym bohaterem jest Afroamerykanin – Power Man. W czasie afery Watergate Kapitan Ameryka walczył z Richardem Nixonem, a później, rozczarowany Ameryką, na długo porzucił patriotyczną misję.

Marvel sprowadził też superbohaterów bliżej ziemi. Zaczęli się kłócić między sobą, obrażać, mieli słabości. Stali się ludzcy. Ikoniczną postacią tego nurtu został Spider-Man stworzony przez Lee, Kirbiego i Steve'a Ditko w 1962 r. Pierwszy superbohater w dziejach, który choruje i ma kompleksy.

W tamtym czasie komiksów nie czytały już tylko dzieciaki. Superbohaterowie od Marvela dotarli na zbuntowane kampusy. W 1965 r. Spider-Man i Hulk znaleźli się – obok Johna Kennedy’ego i Boba Dylana – na opublikowanej przez magazyn „Esquire" liście najważniejszych postaci współczesności według amerykańskich studentów.

Marvelowska rewolucja utorowała z kolei drogę powieści graficznej, czyli dużego książkowego komiksu o poważnej tematyce, przeznaczonego dla dorosłych. Za pierwsze dzieło tego gatunku uchodzi „Kontrakt z Bogiem" (1978), w którym rysownik i pisarz Will Eisner, współtworzący najważniejsze amerykańskie komiksy od lat 40., opowiedział o swoim dzieciństwie w biednych, żydowskich kwartałach Nowego Jorku.

Jerry Siegel i Joe Shuster sprzedali pierwszy odcinek Supermana za 130 dolarów (2,4 tys. po uwzględnieniu inflacji), jednocześnie oddając za darmo prawa do postaci. Było to wówczas normą, bo autorzy marzyli o znalezieniu wydawcy i oddawali prawa autorskie w zamian za angaż i możliwość tworzenia kolejnych odcinków. Gdy DC Comics zarabiał na Supermanie miliony, Siegel i Shuster nie dostawali nic poza standardową gażą. Po latach batalii sądowych wywalczyli dożywotnie wynagrodzenie w wysokości 25 tys. dolarów rocznie. Siegel kilkukrotnie popadał w finansowe tarapaty. Shuster pracował jako kurier. Ponoć pewnego razu dostarczył przesyłkę do głównej siedziby DC Comics, został rozpoznany, zawołany do prezesa i obdarowany 100-dolarowym napiwkiem. Pod koniec życia szybko tracił wzrok, mieszkał w przytułku.

 

Branża komiksów w USA od zarania budowana była na modelu hollywoodzkim, gdzie najwięcej do gadania mają potężne wytwórnie, a w tym przypadku wydawcy. Dziś DC Comics (który stał się częścią korporacji Warner Bros.) i Marvel (należący do Disneya) dzielą między siebie 70 proc. rynku. Nadal potrzebują talentów do wymyślania historii i projektowania postaci, ale realizacja odbywa się przemysłowo. Nad jednym zeszytem pracuje sztab ludzi: projektanci, scenarzyści, inkerzy, koloryści, liternicy.

Historia branży każe sądzić, że komiks jest kopalnią złota, która się nigdy nie wyczerpie. Przetrwał pojawienie się telewizji, internetu, kina 3D. Superbohaterowie, którzy wydawali się pieśnią przeszłości, byli wielokrotnie z powodzeniem wskrzeszani. Nieprzerwanie wydawane są reedycje dawnych numerów. Trwa też ciągły napływ nowych artystów, postaci, formatów, opowieści. Wydawcy niezależni działający w cieniu gigantów radzą sobie nieźle.

Komiks żyje bo – jak Hollywood, jak każdy mit – jest pięknym oszustwem: wyraża tęsknotę za światem, który nie jest możliwy. Superman zaprzecza prawdzie o tym, że władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie. Posiadł moc absolutną, ale nie dał się skorumpować, lecz używa jej, żeby czynić dobro. Może dlatego, że pochodzi z Kryptona.

Generated by @WPWB_bot on Telegram