JustPaste.it

Szkoła katolicka, a później lata wychodzenia z depresji. "Częściej słyszałam: aborcja, in vitro, seks analny niż Bóg"

Joanna Pasterczyk 3 stycznia 2021 | 07:55

 

Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II Sióstr Prezentek. Rzeszów, 22 grudnia 2020

Liceum Ogólnokształcące im. Jana Pawła II Sióstr Prezentek. Rzeszów, 22 grudnia 2020 (Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta)

Ze szkoły sióstr prezentek w Rzeszowie wychodzi się albo "ultrakatolem" z klapkami na oczach i krzyżem w ręce albo antyklerykałem i apostatą. Ja poszedłem tą drugą drogą - mówi jeden z uczniów.

 

 

Motto szkoły wisi przy wejściu do budynku. „Na szkołę patrzymy jak na poszerzony dom rodzinny (…)” – Jan Paweł II.

 

Niedaleko wejścia wisiał „zamrożony Radek”, plakat z płodem zamrożonym w kostce lodu. – Jednych śmieszył, większość przerażał – mówi Krzysztof, absolwent gimnazjum i liceum sióstr prezentek w Rzeszowie.

 

Julia, również absolwentka: – Pamiętam atmosferę strachu, ciągły stres. Przez sześć lat bałam się, że zostanę ze szkoły wyrzucona.

 

Agata (gimnazjum i liceum, lata 2010-2016): – Kilka lat temu przeczytałam wstrząsający reportaż „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie” i wróciły do mnie nieprzyjemne wspomnienia związane ze szkołą. Poczułam znajome wzburzenie i poczucie niesprawiedliwości. Jak wtedy, gdy się tam uczyłam.

Więcej o seksie niż o Bogu

Po reportażu pt. „Co się dzieje za murami internatu sióstr prezentek w Rzeszowie?”, który opublikowaliśmy 20 listopada w Tygodniku Rzeszów w „Wyborczej”, odezwało się kilkudziesięciu absolwentów i absolwentek gimnazjum oraz liceum prowadzonego przez siostry prezentki w Rzeszowie. Tekst wywołał lawinę wspomnień. Ostatnie pochodzą sprzed czterech lat.

 

O szkole sióstr prezentek mówi się, że jest najlepszą szkołą średnią na Podkarpaciu. Uczniowie osiągają tu najlepsze wyniki na egzaminach maturalnych i w olimpiadach tematycznych. Liceum prezentek jest wysoko oceniane w ogólnopolskim Rankingu Perspektyw. Regularnie oscyluje wokół pierwszej trzydziestki szkół średnich w kraju. Przez lata siostry prowadziły tu także gimnazjum. Po reformie edukacji PiS przekształcono je w podstawówkę.

 

Założona w 1997 roku placówka jest szkołą katolicką, która uczy „rzetelnej pracy, odpowiedzialności, szacunku do drugiego człowieka i uczciwości” (cytat ze strony internetowej szkoły).

 

– Szkoła prezentek nie jest szkołą katolicką, tylko narodowo-prawicową. Z ogromną fiksacją na punkcie seksualności. Częściej w tej szkole słyszałam słowa „aborcja”, „in vitro”, „geje”, „seks analny” niż „Bóg”– mówi Julia. Jej zdaniem szkoła zradykalizowała się po 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej.

 

Julia jest już dorosła. Po wyjściu ze szkoły prowadzonej przez zakonnice zaczęła chodzić na terapię, którą kontynuuje do dziś. Jak większość tych, którzy się ze mną skontaktowali.

Dlaczego wybrali „katolika”?

Pytam: dlaczego wybrali szkołę katolicką? „Wybitnie dobry poziom”, „sugestia rodziców” – słyszę.

 

Agata poszła do gimnazjum prezentek za starszą siostrą. Na tamtym etapie życia nie wyobrażała sobie innego wyboru. – Byłam przesiąknięta atmosferą tej szkoły. Zasady panujące w „katoliku” trzymały mnie wtedy jak w bańce. Do tego stopnia, że gdy poszłam na dni otwarte do innego liceum, wyszłam prawie z krzykiem, przerażona swobodą i innością. Dziś trudno mi wytłumaczyć tamtą reakcję.

 

Karolina (2009-2015): – Byłam dobrą uczennicą, mama jest pobożną katoliczką i to ona przekonała mnie do wybrania tej szkoły.

 

Magda (lata 2008-2014): – Poszłam na dni otwarte gimnazjum. Spodobały mi się mundurki, wysoki poziom nauczania. W gimnazjum było na tyle fajnie, że podanie złożyłam tylko do jednego liceum: sióstr prezentek.

Fabryka jednakowych uczniów

Patryk (2007-2013): – Przez sześć lat mieliśmy okazję poznać pełen zakres patologii związanych z tą szkołą – począwszy od ścigania za noszenie lekkiego zarostu, skończywszy na sugerowaniu moim rodzicom, że powinienem pójść do egzorcysty, bo słucham złej muzyki.

 

Magda: – Regulamin szkoły był surowy. Zero makijażu, związane włosy, mundurki. Całkowity zakaz korzystania z telefonów, także na przerwach. Ale nie przeszkadzało mi to, świadomie wybrałam szkołę z zasadami. Niestety, z roku na rok zasady były coraz bardziej zaostrzane – mówi dziewczyna.

 

Przykłady? – Nosiłyśmy kolorowe conversy, taka nasza mała wolność. Gdy byłam w trzeciej klasie gimnazjum, siostra dyrektor wytoczyła conversom wojnę i zakazała ich noszenia. W kolejnym roku przyszła wojna z kolorami. Dozwolone były tylko brąz, czerń, granat, kremowy. Dotyczyło to spodni, spódnic i rajstop, bo na górze mundurki były po szyję – opowiada Magda.

 

Chłopcy mieli mniej zakazów, odpadał choćby makijaż czy paznokcie. Za to nie mogli mieć długich włosów. – Zapuszczali więc grzywki a la Justin Bieber. Siostra wzięła się i za to – długość nie może dochodzić do kołnierzyka mundurka z tyłu, a także nie może zasłaniać uszu i brwi. Było to bardzo szczegółowo opisane w nowym regulaminie szkoły – wspomina Magda.

 

Kamil, absolwent gimnazjum i liceum z lat 2007-2013 zaczął zapuszczać włosy w gimnazjum. Miał przez to problemy w szkole, z zagrożeniem wydaleniem włącznie. – Raz zapytałem nauczycielki, czy Jezus też zostałby usunięty ze szkoły za długie włosy, zarost i nieprzepisowy ubiór. Nie odpowiedziała – śmieje się chłopak.

 

Laura (lata 2003-2006, gimnazjum): – Któregoś dnia przyszłam w bluzce w kwiatki. Siostra powiedziała mi, że chyba zapomniałam się przebrać z piżamy. Odesłała mnie do domu.

 

Karolina: – Mieliśmy wyglądać tak samo, zachowywać się tak samo, myśleć tak samo.

Okna zaklejone taśmą, drzwi na klucz

Lekcje wiedzy o społeczeństwie: – Nauczyciel głaskał nas po głowie, brał za ręce. Wypytywał, czy mam chłopaka. Popadał w skrajności, raz komplementując, a raz wyśmiewając dziewczęta. Raz byłyśmy „cukiereczkami”, a raz „debilkami” – wspomina Karolina.

 

Agata: – Pamiętam wycieczkę do kina. Pan od WOS-u wziął mnie za rękę i tak szliśmy przez całą drogę. Nie mogłam mu się wyrwać, nie wypadało. Koledzy z tyłu mieli bekę, robili nam zdjęcia. Czułam się upokorzona jak nigdy.

 

Julia: – Raz poskarżyłam się na niego innemu nauczycielowi. Obiecał, że z nim porozmawia. Ale nic się nie zmieniło.

 

Lekcje historii: – Nigdy nie słyszałam tylu wyznań dotyczących intymnego życia seksualnego, co na lekcjach historii w gimnazjum. Pamiętam dyskusję o gwałcie i o tym, czy ubiór kobiety ma tu znaczenie. Nauczyciel powiedział wtedy: „Oczywiście, krótka spódniczka nie może być przyczyną gwałtu, ale jak zostawimy otwarty portfel na stole, to nie dziwmy się, że ktoś weźmie pieniądze” – to wspomnienie Patrycji, absolwentki gimnazjum i liceum s. prezentek w latach 2010-2016.

 

Lekcje religii: – Kobieta ma być posłuszna mężczyźnie – wyniosłam z tych lekcji. Ksiądz kwestionował Niebieską Kartę – mówił, że przez takie narzędzia niszczy się rodzinę od środka – opowiada dalej Patrycja.

 

Laura na lekcjach religii przeżywała koszmar. Wspomina, że ksiądz zamykał drzwi na klucz i zaklejał okna taśmą, bo uczennice „myślały o głupotach, zamiast religii”. W mundurkach szybko robiło się gorąco. Dziewczęta mdlały.

 

– W trzeciej klasie gimnazjum wylądowałam u psychiatry z nerwicą lękową i klaustrofobią. Do liceum już tam nie poszłam – mówi Laura.

 

Krzysztof: – Ze dwa, trzy razy na lekcjach oglądaliśmy „Niemy krzyk” – drastyczny pseudodokument o aborcji ze skrajnie prolajferskiej perspektywy. Obowiązkowo, w ramach lekcji. Na religii przez cały jeden rok przerabialiśmy też homofobiczne wykłady księdza Oko. Z plastycznymi opisami dozwolonych i niedozwolonych czynności seksualnych.

Kobieta, która uprawia seks przed ślubem, jest jak nadgryzione jabłko

Najczęściej moi rozmówcy opowiadają jednak o lekcjach wychowania do życia w rodzinie. – Na zajęciach straszono nas seksem, antykoncepcją. Nauczycielka chwaliła się, że uprawiała z mężem seks tylko tyle razy, ile mają dzieci. Porównywała nasze łona do pięknego, zielonego ogrodu pełnego owoców i kwiatów, który po zastosowaniu antykoncepcji zmienia się w pogorzelisko – mówi Magda.

 

Justyna (liceum, lata 2011-2014): – Mówiono nam, że każda metoda antykoncepcji jest zła, poza kalendarzykiem. Prezerwatywy mają „mikropory”, przez które przechodzą plemniki i wirus HIV. Wkładka domaciczna rujnuje narządy kobiece. I tak dalej.

 

Patrycja na lekcjach WDŻ słyszała, że kobieta współżyjąca przed ślubem jest jak nadgryzione jabłko. Krzysztof zapamiętał porównanie do zużytej szczoteczki do zębów. – Ogólnie dziewczyna ma być miła i uśmiechnięta, a chłopak ma być zdobywcą. Jednocześnie to na dziewczynie spoczywa odpowiedzialność za wstrzemięźliwość seksualną przed ślubem – wspomina Patrycja.

 

Magda: – Atmosfera straszenia seksem spowodowała, że ja i moje koleżanki bardzo późno przeżyłyśmy pierwszy raz. Bałyśmy się. Byłyśmy zablokowane.

Szkolni „eksperci”: Grzegorz Braun, Krzysztof Bosak, Małgorzata Nawrocka

Ważną część nauki w szkole sióstr prezentek stanowiły spotkania ze znanymi postaciami prawicy. Gościł tu Grzegorz Braun (jako reżyser „Eugeniki”), Krzysztof Bosak, Tomasz Terlikowski. Moi rozmówcy wspominają, że udział w spotkaniach był obowiązkowy, odbywały się w czasie lekcji różnych klas, na sali gimnastycznej. Tematy? Aborcja, in vitro, homoseksualizm.

 

Magda: – Spotkania z „ekspertami” odbywały się średnio raz na miesiąc. Na początku cieszyły, bo dzięki nim przepadały lekcje. Z czasem zaczęły doprowadzać do szału.

 

Moi rozmówcy po kolei przypominają sobie gości szkoły. Na przykład Mary Wagner, kanadyjską działaczkę pro-life albo Małgorzatę Nawrocką, autorkę książki „Anhar” – odwróconego Harrego Pottera, o chłopcu, który odkrywa w sobie magiczne zdolności, ale odrzuca je jako niechrześcijańskie.

 

Agata: – Byłam wtedy w pierwszej gimnazjum. Miałam 13 lat i wyszłam z tego spotkania przerażona, bałam się własnego cienia. Autorka opowiadała, że jej książka jest ważna, bo „szatan nie chciał dopuścić do jej publikacji”, bo w trakcie pisania jej dzieci często chorowały, psuły się hamulce w samochodzie, co ona odbierała jako próby powstrzymania wydania książki. Mimo tego, że od dziecka kocham całą sagę o Harrym Potterze, wyszłam z tego spotkania tak zindoktrynowana, że kupiłam książkę Nawrockiej i nawet poprosiłam o autograf z dedykacją. Mam ją nadal w domu...

In vitro, aborcja, geje

Patrycja zapamiętała spotkanie z Paulem Cameronem, amerykańskim psychologiem głoszącym tezy, że homoseksualizm jest patologią i zagrożeniem cywilizacji. Cameron został wykluczony z Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego jeszcze w latach 80. Popiera go za to polski episkopat, który w 2016 roku zadeklarował poparcie dla jego tez.

 

– Miałam wtedy 14 lat, nic nie wiedziałam o gejach i lesbijkach. Cameron mówił, że średnia ich długość życia jest krótsza od osób heteronormatywnych, częściej popełniają przestępstwa, częściej powodują wypadki drogowe. Że homoseksualizm powinien być zakazany albo leczony. Część uczniów się śmiała, część zgadzała z tym. Dopiero teraz, jako dorosła osoba jestem wściekła, że kazano mi słuchać takich bzdur – mówi Patrycja.

 

Dziewczyna pamięta też spotkanie z Joanną Najfeld, obecną żoną Wojciecha Cejrowskiego. – Spotkanie, w którym uczestniczyła chyba cała szkoła, dotyczyło in vitro. Pani Najfeld porównywała zabieg do morderstwa, obozów koncentracyjnych, ze względu na jego „eugeniczny charakter” – mówi Patrycja. – W trakcie wykładu zrobiła pokaz – poprosiła dziesięciu uczniów, by stanęli na podeście. Jedna osoba miała stać do widowni twarzą, a reszta – plecami. Miało to obrazować, że podczas in vitro 9 na 10 komórek jajowych umiera, ląduje w koszu. Przekaz był taki, że zabieg mógłby doprowadzić do śmierci naszych koleżanek i kolegów, którzy żyją dzięki naturalnemu poczęciu. Byłam wstrząśnięta.

 

Julia: – Po spotkaniu oglądałam się do tyłu i patrzyłam, czy inni klaszczą. Wtedy też klaskałam. To wyglądało jak dwie minuty nienawiści u Orwella.

 

Oprócz spotkań z gośćmi, obowiązkowe było także uczestnictwo w uroczystościach pozaszkolnych. – Każda klasa miała przypisane dwie takie uroczystości w ciągu roku. To m.in. procesja w Boże Ciało, Orszak Trzech Króli, ale także Marsz dla Życia i Rodziny. Musiałyśmy nosić transparenty – mówi Agata.

Siadanie na kolanach chłopakowi podważa świętość Maryi

Niektórzy się buntowali. – Byłam uważana za buntowniczkę, bo często łamałam zasady dotyczące ubioru. Nosiłam lekki makijaż – trochę tuszu, podkład tuszujący pryszcze. Miałam mnóstwo uwag. Raz nauczycielka doniosła na mnie matce mojego ówczesnego chłopaka, że na jednej z przerw siedziałam mu na kolanach. Zostałam przedstawiona jako ta zła, a biedny chłopak został przeze mnie zdemoralizowany – śmieje się dziś Magda.

 

Na koniec roku dostała obniżone zachowanie. Uzasadnienie wychowawczyni? – Miałam „podważać świętość Maryi”. Do dziś nie wiem, co to znaczyło – dodaje dziewczyna.

 

Na złość niektórym nauczycielom dziewczyny chodziły całe w naklejkach WOŚP.

 

Magda pierwsze w życiu wagary spędziła na kuciu chemii do matury. Lekcja przepadła, bo klasa musiała iść na film o Janie Pawle II, ale Magda do kina nie poszła, uciekła, żeby uczyć się w domu.

 

Julii groziło nieprzyjęcie do liceum prezentek za to, że została... ministrantką. – W Rzeszowie nie było takiej możliwości, ale w innej diecezji znalazł się proboszcz, który mi pozwolił. Siostra dyrektor się wkurzyła. Wezwano moich rodziców, którzy usłyszeli od dyrektorki, że „miejsce kobiet nie jest przy ołtarzu, bo jak tam zaczną się pchać, to mężczyźni zaczną odchodzić z kościoła”. Ostatecznie jednak zostałam przyjęta.

Co na to rodzice?

Czy rodzice uczniów wiedzieli, co dzieje się za murami szkoły sióstr prezentek? Czy zgadzali się na to?

 

Magda: – Opowiadałam rodzicom o szkole, narzekałam. Oni to bagatelizowali. Mówili: „Zaciśnij zęby, masz przecież swój rozum. Do matury jakoś dotrwasz”.

 

Julia: – Raz po rekolekcjach wróciłam do domu roztrzęsiona. Nasłuchałam się tam, że jestem potworną grzesznicą i czeka mnie potępienie. Za wszystko. Mama się zdenerwowała, chciała iść na skargę do dyrekcji. Ostatecznie rozeszło się po kościach.

 

Karolina: – Myślałam o zmianie szkoły. Ale słyszałam, że świat poza nią mnie zniszczy, jestem zbyt słaba, nie poradzę sobie. Gdy zdiagnozowano u mnie depresję, szkoła odradzała mi branie leków. W zamian zalecano mi modlitwę, wizyty w kaplicy, czytanie odpowiednich książek i picie odpowiednich herbat. Nie miałam wsparcia rodziców. Taty to nie interesowało, był nieobecny w moim życiu. Matka katoliczka zawsze stawała po stronie szkoły. Z nieleczoną depresją poszłam na studia.

 

Julia: – Zwalczaliśmy to wszystko humorem. Klasy były zgrane. Myślę, że trzymał nas trochę taki syndrom sztokholmski. Klapki opadły dopiero po zrzuceniu mundurka, na studiach.

Wyjście ze szkoły

Absolwentki i absolwenci szkoły sióstr prezentek mieszkają w Warszawie, Krakowie, za granicą. Studiowali (lub nadal studiują) na najlepszych polskich uczelniach. Przyznają, że szkoła była dla nich trampoliną do sukcesu. Ale czy nie za zbyt wysoką cenę?

 

Agata: – Jestem prawie na finiszu studiów na jednej z warszawskich uczelni. Poszłam tam z poczuciem własnej wyższości, bo przecież uczyłam się u prezentek. Okazało się, że koledzy na roku po innych szkołach są równie zdolni.

 

Patrycja: – Szkoła prezentek ma bardzo dobry poziom. Ale głównie dlatego, że przyjmuje samych zdolnych uczniów. I to oni „robią” szkole opinię.

„Ze szkoły prezentek wychodzisz jako ultrakatol albo antyklerykał”

– Po latach terapii zrozumiałam, jak wielkie spustoszenie w moim poczuciu własnej wartości i samoświadomości zrobiła atmosfera w szkole i jej charakter – przyznaje Agata. – Wielu znajomych ze studiów ukończyło szkoły katolickie w różnych częściach kraju. Byli w szoku, gdy słuchali moich opowieści. U nich było normalnie – dodaje dziewczyna.

 

Karolina chodzi na terapię już piąty rok. – Cały czas biorę leki. Nie stałam się ateistką, ale boję się Kościoła. Boję się sióstr zakonnych, księży katolickich. Nigdy żadnemu z nich nie zaufam – mówi dziewczyna.

 

Julia mówi, że na dźwięk kościelnych dzwonów ma „flashbacki”. – Nie wchodzę do kościołów, uczestniczę tylko w pogrzebach. Nie wsiądę do tramwaju, gdy widzę w nim siostrę zakonną – mówi.

 

Magda planuje apostazję, a Patrycja do dziś żal sióstr zakonnych. Choć twierdzi, że one też były ofiarami systemu. – Nieraz widziałam, jak zamiatały podwórko przed domem biskupa – mieszkał tuż obok szkoły. Młodsze siostry zakonne przychodziły do szkoły miłe i uśmiechnięte. Szybko stawały się zgorzkniałe, smutne, zaszczute przez starsze zakonnice – twierdzi Patrycja.

 

Patryk: – Ze szkoły sióstr prezentek wychodzi się albo „ultrakatolem” z klapkami na oczach i krzyżem w ręce, albo antyklerykałem apostatą. Ja poszedłem tą drugą drogą.

Siostra dyrektor: Jeśli komuś nie odpowiada charakter szkoły, może iść do innej. Albo założyć swoją

Po rozmowach z absolwentami przesłałam dyrekcji szkoły s. Prezentek szereg pytań.

 

Dotyczyły m.in. obowiązujących w szkole zasad, spotkań z „ekspertami”, a także o to, czy dyrekcja otrzymywała skargi od rodziców bądź uczniów na niektórych nauczycieli.

 

Otrzymałam taką odpowiedź, pod którą podpisana jest s. Bernarda Agata Rozmus, obecna dyrektor Zespołu Szkół Prezentek im. Jana Pawła II w Rzeszowie:

 

„Zespół Szkół Ogólnokształcących im. Jana Pawła II Sióstr Prezentek w Rzeszowie został założony i prowadzony przez Zgromadzenie Panien Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny, kościelną osobę prawną na podstawie obowiązującego w Rzeczypospolitej Polskiej prawa (...).

 

Obowiązujące akty prawne zapewniają nie tylko możliwość prowadzenia szkoły, ale również nadanie jej katolickiego charakteru, co znajduje odzwierciedlenie w dokumentach szkoły (statut), obowiązujących w szkole zasadach, zwyczajach, tradycjach.

 

Nasza szkoła nie jest tzw. szkołą obwodową, zatem możliwość korzystania z niej jest wolnym wyborem rodziców, którzy realizują swoje konstytucyjne prawa.

 

Już na etapie rekrutacji do szkoły ma miejsce rozmowa z kandydatem i jego rodzicami lub prawnymi opiekunami, podczas której informowani są o charakterze szkoły, obowiązujących w niej zasadach, wymaganiach oraz o podejmowanych dodatkowych działaniach o charakterze wychowawczym, patriotycznym, religijnym. (...)

 

W sytuacjach, gdy uczeń lub rodzic są zaniepokojeni jakimiś zdarzeniami w szkole, bądź zachowaniem innych osób, w tym też nauczycieli, zwracają się z tym do dyrektora szkoły – bezpośrednio lub przez wychowawcę, pedagoga czy innego nauczyciela. Rzekomych zdarzeń na lekcjach, które Pani Redaktor przytacza, nikt nie zgłaszał dyrektorowi ani w żaden sposób nie sygnalizował. Nie ma zatem możliwości ich komentowania.

 

Szkoły Sióstr Prezentek w Rzeszowie funkcjonują od wielu lat i z sukcesami kształcą i wychowują kolejne roczniki uczniów. Cenimy każdego ucznia i dokładamy wszelkich starań, aby tworzyć odpowiednie środowisko wychowawcze, umożliwiające wszechstronny rozwój ucznia (duchowy, moralny, intelektualny, emocjonalny i fizyczny) w oparciu o wartości ewangeliczne i patriotyczne w celu osiągnięcia dojrzałej osobowości i przygotowania się do podjęcia zadań rodzinnych, społecznych i zawodowych. Jeżeli jednak taki charakter szkoły nie odpowiada czyimś przekonaniom i poglądom to ma możliwość wyboru i skorzystania z bogatej oferty rzeszowskich szkół podstawowych i ponadpodstawowych. Co więcej, polskie prawo umożliwia każdemu założenie i prowadzenie własnej szkoły – przy zachowaniu obowiązujących przepisów”.