Llewellyn żwawym krokiem i z uśmiechem na ustach przekroczyła próg atrium – nie mogła się doczekać zleconego zadania. Momentalnie uderzyła ją rozkoszna woń kwitnących wiśni, na co przymknęła oczy z rozmarzeniem. Zapach ten wraz z widokiem płynącego potoku z pewnością będą umilać jej pracę. Chciała podzielić ją na przynajmniej dwa dni: początkowo zająć się obróbką surowca i przygotowaniem pierwszego Aettu, by kolejnego dnia przygotować pozostałe dwa i zadbać o odpowiednie wykończenie przygotowanych run. Skierowała swoje kroki w stronę stołu rzemieślniczego, które sensei Glauver przygotował dla młodych adeptów runomancji. Postawiła na nim swój magicznie powiększony plecak, z którego wyjęła zebrane gałęzie. Uśmiechnęła się na ich widok – wierzyła bowiem, że dzięki temu z jakim szacunkiem potraktowała drzewo, któremu owe gałęzie odebrała, będzie w stanie nawiązać głęboką więź z runami, które zwieńczą jej pracę. Wzięła do ręki jeden z toporków, które zawieszone były nad stołem. Obejrzała go uważnie, po czym udając bohaterkę powieści wyważyła w dłoni z udawaną miną eksperta. Miała nadzieję, że nikt jej w tym momencie nie obserwował. Na samo wyobrażenie miny senseia wybuchła śmiechem i pokręciła głową. No już dziewczyno, skup się i bierz do roboty! Skarciła samą siebie, po czym wzięła głęboki oddech na opanowanie. Spoważniała i zabrała się do pracy. Przy pomocy toporka oddzielała stopniowo korę, starając się by zmarnować przy tym jak najmniej drewna oraz nie naruszyć jego struktury. Gałęzie nie były grube, w końcu drzewo, z którego je pozyskała było młode i dopiero się rozwijało. Po obróbce i zakończonej pracy, jej runy powinny mieć około 4 centymetry średnicy. Gdy już uporała się z okorowaniem, podzieliła przy pomocy małej, poręcznej piły te fragmenty gałęzi, które rosły najbardziej równo, na pojedyncze plasterki o grubości około 1,5 centymetra. Część tej wartości utraci się jeszcze przy polerowaniu, a chciała uniknąć sytuacji, gdy drewienka okażą się zbyt cienkie by móc w nich spokojnie ryć oraz zbyt grube, by były poręczne. Gdy udało jej się przygotować w ten sposób 32 kawałki, by pozostawić sobie ewentualny margines błędu, z cichym westchnieniem otarła pot z czoła. Zanotowała sobie cenną uwagę w głowie – nie zapomnieć zabrać jutro wody. Czas w atrium, spędzony na pracy, mijał nieubłaganie, lecz Północne Wzgórze zdawało się tym nie przejmować – jedynie ptaki, zmęczone śpiewem, zmieniały się turami, by nieść w świat swoje radosne piosenki w akompaniamencie szumiącego potoku i rytmie nadawanym przez jej narzędzia. Uprzątnęła wszystkie zbędne już kawałki gałęzi oraz kory i przełożyła je do przygotowanego kosza. Następnie sięgnęła do małego koszyczka leżącego w rogu blatu, z którego wyjęła papier ścierny o dwóch różnych ziarnistościach – pierwszy do zaoblenia krawędzi, drugi natomiast do wygładzenia powierzchni dysków. Zabrała się do mozolnej pracy wypolerowania wszystkich kawałków. W tej pozycji zastał ją zmierzch, a uporczywe burczenie w brzuchu zmusiło ją do zaprzestania pracy na dzisiaj. Zdecydowanie przeliczyła swoje możliwości – nie spodziewała się, ile czasu może to zająć. Spojrzała na dotychczasowe efekty swojej pracy: 32 równe i okrągłe kawałki drewna, wypolerowane i gotowe do dalszej obróbki. Przysiądzie do nich kolejnego dnia, gorącej kąpieli i odpowiedniej dawce odpoczynku dla rąk, których mięsnie protestowały przed dalszą pracą nieregularnymi skurczami. Odłożyła wszystkie narzędzia na miejsce, a gotowe drewienka spakowała do plecaka i ruszyła do żółwiego azylu.
Kolejnego dnia po sytym śniadaniu, z butelką wody w ręce, powróciła do stanowiska pracy, gotowa na dalsze działanie. Rozłożyła drewniane krążki na blacie i chwyciła w dłoń bardzo miękki ołówek, by naszkicować kształt każdej z runy, nie uszkadzając przy tym samego drewna. Wynik bardzo ją zadowolił, nie mogła się doczekać efektu końcowego. Wzięła więc nożyk, który podejrzewała, że sprawdzi się najlepiej do obróbki miękkiego drewna. Zaczęła wycinać runy zgodnie z ich kolejnością w Futharku: powoli, początkowo niepewnym ruchem, pociągnęła ostrzem noża po powierzchni drewna. Powstała kreska miała stanowić łodygę Fehu. Dodała do tego dwie gałęzie i zaczęła pogłębiać kreski. Efekt, jak na pierwszy raz, był zadowalający, a sama praca sprawiła jej wiele przyjemności. Nie chcąc tracić czasu, przystąpiła do kolejnych run - wyryła łodygę w kolejnych czterech krążkach, nie zapominając oczywiście, o pozostałych częściach: gałąź i ogonek dla Uruz, łuk dla Thurisaz, dwie gałęzie dla Ansuz oraz gałąź wraz z ogonkiem dla Raidho. Następnie wyryła prosty ogonek Kauny. W tym miejscy zatrzymała się na chwilę, ponieważ zdała sobie sprawę, że zapomniała uwzględnić jej mniejszy rozmiar! Całe szczęście, przewidując taką ewentualność, przygotowała więcej krążków i mogła od razu zabrać się do dalszej pracy. W przypadku Gebu wyryła dwie gałęzie, a ostatnią runę pierwszego Aettu zwieńczyła, dodając do łodygi łuk. Dziewczyna przeciągnęła obolałe od przebywania w jednej pozycji plecy i rozmasowała ramiona. Szło jej bardzo sprawnie, słońce dopiero zbliżało się do swojej szczytowej pozycji na niebie. Cieszyła się, że radość i podniecenie związane ze spełnieniem swojego runomancyjnego marzenia pozwoliło jej wstać na tyle wcześnie, by już samego ranka rozpocząć pracę. Nie chcąc marnować czasu kontynuowała ją, wycinając w kolejnym krążku podobiznę Hagalaz, złożoną z dwóch łodyg i gałęzi. Lekka wprawa w wycinanie znacznie ułatwiła jej pracę, pozwalając na znacznie szybsze tworzenie znaków. W mgnieniu oka powstały łodyga i gałąź Nauthiz, łodyga Isy oraz dwa ogonki Jery. Pracę przerywała tylko na kilka łyków wody. Kolejno stworzyła Perthro z łodygi, dwóch gałęzi i dwóch ogonków, Eihwaz oraz Algiz z łodygi i dwóch gałęzi, drugi Aett wieńcząc Sowilo z gałęzią i dwoma ogonkami. Rozprostowała palce prawej dłoni, na których zaczęły się pojawiać wyraźne odciski. Jednakże w tym przypadku nie chciała dać za wygraną i odpuścić dalszej pracy przez marne zmęczenie fizyczne. Nie mogło jej do tego przekonać nawet powoli przesuwające się po niebie słońce. Bez chwili namysłu cięła dalej: łodygę i dwie gałęzie Tiwaz, łodygę i dwa łuki Berkany, dwie łodygi i dwie gałęzie Ehwaz oraz Mannaz, łodygę i gałąź Laguz, dwa łuki Ingwaz. Przedostatnia runa wywołała na jej ustach uśmiech. Wycięła ją, pamiętając, że w przypadku Dagaz ma do czynienia z dwiema łodygami i dwiema gałęziami. Omiotła wzrokiem całe swoje dzieło – brakowało już tylko jednego znaku. Wyryła w krążku jeden łuk, dwie gałęzie oraz dwa ogonki, tworząca Othalę, a tym samym kończąc swój własny Futhark Starszy. Uśmiechnęła się, szczęśliwa z efektu. Runy wyszły jej naprawdę piękne. Czuła się nieco rozczarowana, że sensei nie pozwolił im używać krwi do ich stworzenia, ale trzeba się cieszyć z tego co się ma. Jako ostatni krok należało jeszcze zabezpieczyć drewno – w tym celu chciała użyć wspominany na zajęciach pokost lniany. Wszystkie drewienka rozłożyła na płasko przed sobą i przy pomocy pędzelka zaimpregnowała pierwszą stronę run, pozostawiając do wyschnięcia. Po tym, obróciła je i powtórzyła czynność. Oglądając efekt końcowy, wypięła dumnie pierś przed siebie. Spakowała wszystkie runy do plecaka, uprzątnęła całe stanowisko i skierowała swoje kroki z powrotem do dormitoriów swojego klanu, przygotowana w pełni do pracy na kolejnych zajęciach z runomancji.