JustPaste.it
Małżeństwo emerytów chciało sprzedać swą działkę z opuszczonym domkiem na peryferiach Wrocławia, ale grupka młodych anarchistów wprowadziła się do niego bez niczyjej zgody i założyła squat "Samowolka".

 

 


Pan Ryszard czuje się bezradny, poniżony i upokorzony. Chciał sprzedać działkę z budynkiem. Są z żoną coraz starsi, schorowani, potrzebują na leczenie, na leki. Squatersi odpowiadają, że chętnie pomogą, zorganizują zbiórkę pieniędzy, koncert. Ale się nie wyprowadzą. Przekonują, że ich obecność nie przeszkadza w sprzedaży terenu.  

- Sprzedaży z wami? - pytam.

- Jak przyjdzie nowy właściciel, to już nie będzie problem pana Ryszarda - odpowiadają.

Squat "Samowolka". Pusty dom bez adresu  

Rzecz dzieje się na wrocławskich Kowalach. Z ulicy tego domu nie widać. Leży na tyłach stacji kolejowej. Wąska droga wyłożona betonowymi płytami. Po bokach i nad nią drzewa i ich gałęzie tworzą jakby tunel. Na końcu drogi stary płot, jakieś chaszcze. Furtka zastawiona żelastwem, na prawo od niej dziura w płocie i zaraz za nią dróżka pomiędzy wyrośniętymi trawami.  

 

Dopiero jak się przejdzie nią kilka metrów, widać "Samowolkę". Szare pustaki pomalowane i popisane różnymi hasłami. Na piętrze taras bez ogrodzenia. Małe podwórko, a na nim plastikowe stoły, stare leżaki, parasole, buda dla psa. Przed domem ognisko. Kawałki drewna żarzą się powoli.  

Mój rozmówca - szczupły młody mężczyzna w kurtce z kapturem nałożonym na głowę i w maseczce na twarzy. Nie przedstawi się. Może jakaś ksywka? Niech będzie Squaters. Mówi, że się boją o życie i zdrowie. Mieli tu już najście "nacjonalistów". 

- Jesteśmy tu od początku wakacji - opowiada. - Uznaliśmy, że to miejsce jest dobre do rozpoczęcia naszego projektu. Ustaliliśmy, że od dawna jest opuszczone, że właściciel nie ma wobec niego żadnych planów, że ten teren jest wystawiony na sprzedaż deweloperom na nowe osiedle.  

 

- To działka odziedziczona po moich teściach - mówi pan Ryszard. - Jeszcze kilka lat temu mieliśmy tu kurki, świnki, króliki. Dopóki zdrowie pozwalało. Potem daliśmy sobie spokój.  

A że są coraz starsi, brakuje na lekarzy, na leki i jeszcze dzieciom coś by się chciało dać, to postanowili sprzedać. W połowie lipca znajomy, który doglądał działki i opuszczony dom, powiedział, że ktoś tam zamieszkał. 

- Idę tam, widzę dom popisany, pomalowany, drzwi wymienione, powbijane jakieś gwoździe, krata, łańcuch. Spytałem ich, co tu robią. "Jesteśmy zgodnie z prawem, my z panem nie będziemy rozmawiać" - usłyszałem. - Nie chcieli mnie wpuścić do środka. "Co ty k.. chcesz od mojego squatu" - usłyszałem od jednego z nich. Zaatakował mnie nawet gazem pieprzowym. Wezwałem policję, ale nic nie byli w stanie zrobić.  

Domowy mir i squat "Samowolka"

Policja nawet nie wylegitymowała squatersów. Pan Ryszard złożył zawiadomienie o przestępstwie, ale policja je zignorowała. Dopiero prokuratura Psie Pole nakazała wszcząć postępowanie.

O "naruszenie miru domowego": "Kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu albo wbrew żądaniu osoby uprawnionej miejsca takiego nie opuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku". 

Niby pasuje. Ale spotkać się można z opiniami, że to przepis odnoszący się do zamieszkałych lokali, a nie pustostanów. Pełnomocniczka pana Ryszarda mecenas Patrycja Chabier mówi, że to panu Ryszardowi groziłby zarzut o popełnienie takiego właśnie przestępstwa, gdyby próbował teraz wedrzeć się do swojej posesji, zajętej przez squatersów. 

Po stronie squatersów stanęło Stowarzyszenie Akcja Lokatorska. Na swoim facebookowym profilu napisali: "Osoby zamieszkujące skłot Samowolka we Wrocławiu uczyniły w tym, nieużywanym dotąd przez nikogo, miejscu swój dom. Odremontowały je i dostosowały do swoich skromnych potrzeb. Żyją w nim. Zwiększając tym samym ogólną ilość szczęścia w społeczeństwie, które go ma i tak mało. To jest konkretna korzyść, której powinniśmy bronić.  

Ale potem, ktoś wpadł z mordą, że "wiper**ać, bo MOJE!!!" Ma stać puste, marnować się, niszczeć. Bo MOJE! Pies ogrodnika: sam wprawdzie nie używam, ale innemu nie dam. 

Nawet nie próbowano się z mieszkańcami skłotu dogadać w sprawie warunków pobytu. Tylko od razu "wypier**ać". No, ok.". 

 

- Co wiecie o panu Ryszardzie i jego żonie, że ich tak ostro oceniacie? Co wiecie o ich życiu, zdrowiu, problemach?  - pytam.

- Nie oceniamy jego jako człowieka - mówi Tomasz Skoczylas ze stowarzyszenia Akcja Lokatorska. - Oceniamy jego zachowanie w tej konkretnej sytuacji. Zamiast pójść legalną ścieżką, poleciał do mediów, próbował użyć siły - dodaje.

 - Czyli jak człowiek prosi media o pomoc, to jest nielegalne? Akcja Lokatorska ma coś przeciwko wolności mediów? 

 - Absolutnie nie. Ale to nie deeskaluje całej sytuacji. 

Tomasz Skoczylas dodaje, że osoby ze squatu "Samowolka", pomimo zamieszkania w złej wierze, posiadają określone prawa. - Naszym celem jest, żeby prawa lokatorów zostały zachowane. Nikt nie został pozbawiony prawa własności tak, by właścicielowi tej nieruchomości stała się krzywda - mówi Tomasz Skoczylas.  

 "Zasquatować to wszystko"

Skłot 'Pandemia' przy ul. Szczytnickiej w niedzielę 1 listopada wieczorem został zaatakowany przez grupę nacjonalistów. Rzucali kamieniami i próbowali sforsować drzwi

 

Stoimy na podwórku. Do środka nie mogę wejść. Koło nas ognisko, ale ognia prawie nie ma, resztka żaru. Nad paleniskiem jakiś metalowy stojak i czajnik na nim. Ale też pusty. Ktoś zamyka kratę przy wejściu do budynku. Ścieżką, od furtki idzie jakaś dziewczyna.  

- Cześć załoga - macha mojemu rozmówcy.  

A ja dopytuję: - To może zgłosilibyście się do właściciela i kupilibyście po prostu? 

 - Nikogo z nas i ludzi klasy pracującej nie stać na kupno inaczej niż z kredytu. Po prostu liczyliśmy, że jak ktoś będzie rościł prawa, to uda się dogadać. Wiele squatów jest zalegalizowanych. W Niemczech są takie, których właściciele dostają czynsz, na przykład symboliczne 1 euro miesięcznie.  

To może wynajęliby od pana Ryszarda? - Uczciwą cenę - komentuje Squaters w kurtce i maseczce. - Taką, żeby właściciel miał tyle, ile mu jest potrzebne do życia, a nie żył ponad stan.  

Ale kto miałby ocenić, co to znaczy "ponad stan"?  

Squatersi tylko wzruszają ramionami. I dodaje, że nie rozumieją, dlaczego właściciel może mieć poczucie krzywdy. Pan Ryszard - ich zdaniem - zachowuje się agresywnie. - Czy krzywdą jest dla niego to, że nie może wejść do budynku, do którego od lat nie wchodził? Nadal przecież może to sprzedać. A jak przyjdzie nowy właściciel? To już nie będzie problem pana Ryszarda.  

Squatersi mówią, że z pewnością nie zgodziliby się, żeby tu powstało osiedle wybudowane przez dewelopera. - Ludzie nie mają gdzie mieszkać, a deweloperzy podbijają ceny mieszkań. Tak by ludzie się zadłużali i całe życie spłacali kredyty, żeby mieć własny kąt. To granie na zysk, na ludzkich zwłokach.  

 - To co? Wszyscy mamy zastać squatersami? 

 - To nasz postulat, zasquatować to wszystko. Choć my skupiamy się na sobie, na swoich bliskich.  

Wracam do pomysłu wynajęcia pustostanu. Ale squatersom to nie za bardzo w smak. - Do pewnego stopnia byłaby to gra w reguły systemu, przeciwko któremu protestujemy. Jeśli ktoś nie ma dachu nad głową, nie powinien o niego prosić. Tak jak o wodę. To jest prawo człowieka. 

Squat "samowolka" a prawo własności  

Mecenas Chabier mówi nam, że jej klient może oczywiście wytoczyć proces o eksmisję, ale najpierw musi wiedzieć, kto tam mieszka. Musi do sądu podać imiona, nazwiska i PESEL-e. A mieszkańcy nie chcą się przedstawić. Policja nie może, a może nie chce, ich wylegitymować. Jej zdaniem bez zmiany prawa trudno będzie skutecznie chronić praw właścicieli nieruchomości, na których zadomowili się squatersi.   

Pan Ryszard znalazł pod domem notatnik z zapiskami jego dzikich lokatorów. - Taki nasz pamiętnik - mówi squaters. - Tam są nasze prywatne, można by powiedzieć intymne rzeczy. 

Nie tylko. Są też informacje o panu Ryszardzie i jego rodzinie. Gdzie pracował, kim dziś jest jego córka. Do "pamiętnika" trafił nawet fragment zasłyszanej rozmowy o akcie notarialnym z dopiskiem "pytania do osoby prawniczej".

Jest też "poradnik" jak rozmawiać i co mówić. Dziewięć punktów, a w nich m.in." "Nie jesteśmy mieszkańcami, pilnujemy tylko chaty jesteśmy gośćmi", "Dziś nie mamy czasu możemy się spotkać na kawie później", "Mamy znalezione stąd rzeczy możemy panu oddać, jeśli pan chce", "TO NIE JEST TWOJA CHATA". 

 - Czym jest prawo własności? - pytam mojego rozmówcę ze squatu. 

 -  To prawo własności osobistej. Nikt nie powinien mieć tyle, ile mają multimilionerzy To są reguły rynku kapitalistycznego. Bogaci bogacą się jeszcze bardziej, a biedni biednieją. 

- To co? Mam się bać, że jak wyjdę z domu na zakupy, to po powrocie okaże się, że mam w domu squat?

- To popularny argument - odpowiada Tomasz Skoczylas. - Ale w tej sytuacji przecież zajęty został budynek długotrwale niezamieszkały. Pustostan. Dopóki ta zasada jest przestrzegana, nie widzimy powodów, by oceniać to jako patologię. Zachowanie właścicieli nie wskazuje na to, żeby w ostatnich latach interesowali się tym budynkiem. Ich zachowanie nie wskazuje też na próbę dialogu. Uważamy, że ewentualne odwołanie do przemocy przy rozwiązywaniu tego rodzaju konfliktów nie jest dobrą drogą.

Zapis z "pamiętnika": "do obrony pod ręką (maseczki, (...) gaz, pałki (...). Butelki, słoiki. Proce. Baniaki z wodą. Gaśnice w ch... Kartka z przepisami prawnymi".