JustPaste.it

Miasto, które zmieniło bieg historii (7)

Gniazdo szpiegów z Wolnej Europy nic nie wiedziało, gdy działo się coś naprawdę ważnego.
User avatar
Adam Jezierski @Adam_Jezierski · Jun 11, 2017 · edited: Jun 29, 2017

Gniazdo szpiegów z Wolnej Europy nic nie wiedziało, gdy działo się coś naprawdę ważnego.

 

.

Gdańsk - Miasto, które zmieniło bieg historii 

.

Tymczasem w Czechosłowacji rozwijała się tzw. praska Wiosna. Uważałem, że południowi sąsiedzi przesadzają z korzystaniem z wolności słowa. Nie rozumiałem, że nie ma połowicznej wolności słowa. Tak jak, nie można być w połowie w ciąży. Wolność słowa oznacza, że dopuszczeni do głosu będą także ci, którzy piszą, albo mówią tylko po to, aby były preteksty do ataków propagandowych. Poza tym wolność słowa nie oznacza, że będą tylko mądre wypowiedzi. Tego nie rozumiałem.

Ataków propagandowych przeciwko tzw. wydarzeniom w Czechosłowacji było bez liku. Przygotowywały grunt pod interwencję wojskową.

Kiedy do niej doszło, zostałem nieprzejednanym wrogiem tzw. socjalizmu.

Żadnych akcji nie podejmowałem. Głównie z braku okazji. Mimo to, krytyczne wypowiedzi na temat polityki wobec Czechosłowacji na szkolnych lekcjach, o mało nie spowodowały, że ukończyłbym liceum z wilczym biletem, bez prawa pójścia na studia. Jednak udało się tego uniknąć dzięki znajomościom, .

Poza tym intuicyjnie doszedłem do wniosku, że wkrótce „wydarzenia w Polsce się powtórzą”. Niezbyt dokładnie zdawałem sobie z tego sprawę, ale były po temu przesłanki. Gomułka osiągnął swoje cele prowokując marzec. Wyrzucił z partii i częściowo z kraju Żydów oraz rewizjonistów. Jednak wywołał wilka z lasu. Ci, którzy protestowali, nie osiągnęli nic. 

Ludzie przestali się bać. Zaprotestowali. Zobaczyli, że nie jest to aż tak bardzo niebezpieczne.

Mówiłem już o tym, że spodziewałem się powtórki z marca.

Kiedy w grudniu 1970 doszło do buntu robotników w miastach Wybrzeża, pierwszy raz zostałem uznany, przez niektórych, za proroka. (może raczej jasnowidza).

W grudniu 1970 wydarzyło się wiele rzeczy.

Najpierw podpisano układ między Polską a Niemcami Zachodnimi. Niemcy uznali granicę na Odrze i Nysie.

Nic nie jest tak potrzebne dyktatorskiej władzy, jak wróg zewnętrzny, najlepiej niezbyt agresywny. Takim wrogiem, przez 25 lat byli rewizjoniści zachodnioniemieccy, ze szczególnym uwzględnieniem Związków Przesiedleńców. W końcu jak się okazało: - Gomułka sam uwierzył w niebezpieczeństwo grożące od strony Niemców.

Charakterystyczne wydarzenia w dziejach stosunków polsko – niemieckich nastąpiły w roku 1966. Komuniści obchodzili 1000-lecie Państwa Polskiego. Hierarchia kościelna organizowała, konkurencyjne, obchody 1000-lecia Chrztu Polski.

W liście do biskupów niemieckich, biskupi polscy napisali między innymi: „Wybaczamy i prosimy o wybaczenie”. To wywołało burzę.

Propaganda komunistyczna zaatakowała biskupów.

W wielu miejscach zawisły transparenty „nie zapomnimy, nie przebaczymy”. Kościół znalazł się w defensywie. Propaganda trafiała na podatny grunt. Za co mamy prosić o wybaczenie? Przez 20 lat nie było żadnych informacji o tym, jak przebiegało wypędzanie Niemców. Jeżeli ktoś miał jakieś informacje, to bardzo wycinkowe, na podstawie własnych obserwacji.

Różnego rodzaju resentymenty antyniemieckie były powszechne.

Na długą metę, biskupi zrobili bardzo dobry krok, ale narażali się na atak komunistów, którzy w tym wypadku znaleźli dużo zrozumienia w społeczeństwie.

Kiedy w grudniu 1970 roku podpisano układ polsko – niemiecki, Gomułka zapewne myślał: - Całe społeczeństwo docenia wielki sukces. - Było zupełnie inaczej. Społeczeństwo od dawna nie czuło zagrożenia granicy na Odrze i Nysie, uważając słusznie, że potęga Związku Radzieckiego, przez jednych znienawidzona, przez innych tylko nielubiana, jest wystarczającym gwarantem tej granicy. Większość przestała się bać nowej wielkiej wojny. Takie szczegóły, jak granica na Odrze i Nysie, są w ogóle bez znaczenia. -  Tak myślano.

.

Wykorzystując te, jak uważano, bardzo dobre nastroje społeczne, postanowiono dokonać „regulacji cen”. Regulacji, ponieważ w Polsce oficjalnie nie było inflacji. Zawsze jedne ceny podwyższano, a inne obniżano. Ludzie śmiali się, że znowu tanieją lokomotywy i podkłady kolejowe.

Inflacja i kryzys gospodarczy były przedstawiane jako wrogowie społeczeństwa. W tym czasie już wiedziałem, że podczas kryzysu ceny spadają, a inflacja towarzyszy hossie. Jednak nie były to , w moim pokoleniu informacje powszechnie znane.

.

Rzadko kiedy mamy możliwość oceny, czy jakaś decyzja polityczna była na 100% słuszna. Nie wiadomo, co by się stało, gdyby podjęto inną decyzję.

Tym razem można powiedzieć na pewno, że decyzja o podwyżkach cen żywności była konieczna. Na skutek protestów, władze wycofały podwyżki, co spowodowało kilkanaście lat kryzysu żywnościowego w Polsce. Wprowadzenie systemu kartkowego, ogólną katastrofę gospodarczą. Trudno o lepsze dowody słuszności podwyżek. Niewprowadzenie podwyżek spowodowało, że mięso stało się wielkim problemem politycznym.

.

Informację o podwyżkach ogłoszono w niedzielę. Kiedy w poniedziałek wyszedłem z domu, aby pojechać na zajęcia na Politechnice, zobaczyłem manifestację stoczniowców przed budynkiem komitetu wojewódzkiego PZPR. 10 minut przyglądałem się demonstracji i pojechałem na Politechnikę kolejką. Tramwaje nie kursowały, zablokowane przez manifestantów.

Robotnicy krzyczeli „chcemy chleba”. To nie było nośne hasło. W tej ogólnej biedzie, która panowała wokół, chleba mało komu brakowało. Chodziło raczej o lepsze gatunki żywności. Zresztą w stoczniach płace były relatywnie wysokie. Ludzie, z całej Polski, przyjeżdżali do pracy w stoczniach, bo tutaj można było dobrze zarobić.

Wróciłem do domu. Włączyłem radio. Zacząłem łapać zagraniczne radiostacje. O wydarzeniach w Gdańsku nie było ani słowa. Wyłączono telefony. Miejscowe radio i telewizja ogłosiły godzinę policyjną od 18:00 do 6:00.

Następnego dnia we wtorek nie było możliwości, żeby wydostać się ze Starówki na Politechnikę.

Cały dzień chodziłem po Śródmieściu opanowanym przez wielkie tłumy ludzi. Nie przyłączałem się do demonstrantów. Wszystko obserwowałem z boku, choć momentami z bardzo bliskiej odległości.

Na zapleczu Komitetu Wojewódzkiego przy ulicy Garncarskiej znajdował się duży sklep monopolowy. Kiedy tam doszedłem, sklep był już kompletnie rozbity. Pod murem pobliskiego kościoła robotnicy w kaskach pili z butelki, koniaki marki Slovin. Do KW przylegał budynek Naczelnej Organizacji Technicznej (NOT). Na parterze była stołówka, gdzie można było zjeść w miarę dobrze i tanio. Często chodziłem tam na obiady. Podszedłem prawie do samych drzwi. W środku robotnicy łamali krzesła. Robili z nich ognisko. Ktoś powiedział, że zaraz przyniosą benzynę z rozbitej stacji benzynowej przy ulicy 3 Maja.

Nad gmachem KW krążył helikopter. Zdejmował kogoś z dachu. Po dwóch godzinach budynek palił się. Jednym wielkim płomieniem. Od parteru do czwartego piętra. Podpalono też jakieś samochody. Inne zrzucono z wiaduktu Błędnik na tory kolejowe.

Na ulicach pojawiło się wielu ludzi z plecakami. Transportowali do domu towary z rozbitych sklepów. Mało który sklep ocalał. Na naszej ulicy tylko jeden jedyny prywatny należący do rodziców koleżanki z klasy licealnej. Miał metalowe żaluzje, chyba jeszcze przedwojenne.

Przed Domem Prasy, na Targu Drzewnym, kiosk z gazetami przemienił się w kupę śmieci. Widziałem, jak jakaś staruszka rozgrzebywała laską rumowisko w poszukiwaniu skarbów.

Z niektórych sklepów wyciągano towary i niszczono przed sklepem. Tak np. widziałem górę nadpalonych dywanów.

.

Wolna Europa i inne zachodnie stacje nadal milczały.

Doszedłem do wniosku, że informacje na temat działalności szpiegowskiej CIA i innych wywiadów w Polsce to także komunistyczna propaganda. Gniazdo szpiegów z Wolnej Europy nic nie wiedziało, gdy działo się coś naprawdę ważnego.

Tej nocy, do miasta wjechała dywizja czołgów. Nawet na naszej uliczce  (Świętego Ducha) stanęły czołgi. Jeden miał lufę wymierzoną prosto w nasze okna. Wjazd czołgów przespałem.

Następnego dnia, w środę, poszedłem na przystanek kolejki Gdańsk Stocznia. Przed bramą Stoczni stała w szeregu kompania żołnierzy w polowych mundurach, z pistoletami wycelowanymi w bramę.

Tego dnia opisywano wczorajsze wydarzenia w miejscowych gazetach. Pierwsze, skąpe wiadomości podały zachodnie agencje. Pochodziły podobno od jakiegoś kapitana zagranicznego statku stojącego na redzie portu (dymy, pożary na Starówce).

Pojechałem na Politechnikę. Po drodze widziałem, jak jakiś chłopak podszedł do czołgu, coś krzyczał do żołnierzy. Następnie zaczął uciekać. Żołnierze wyskoczyli z czołgu i oddali kilka strzałów w powietrze.

Dowiedziałem się, że rano robotnicy znowu chcieli wyjść ze Stoczni. Strzelano do nich. Są zabici.

Wcześniej też mówiono o ofiarach. We wtorek, w rozruchach łatwo mogło dojść do różnych wypadków. Do tej pory nie wiem ile było ofiar. I którego dnia. Wiadomo tylko, że najwięcej zabitych było w czwartek w Gdyni.

Po południu, grupa robotników przyjechała pod Politechnikę, zradiofonizowanym mikrobusem marki Nysa. Nawoływali studentów do rozpoczęcia strajku. Przyjęci zostali raczej nieżyczliwie.

Sam krzyczałem, żeby się rozejść i nie gromadzić. Miałem żal do robotników, o ich zachowanie w 1968 roku. Poza tym uważałem, że z nami są równie silni jak bez nas. Przed przyjazdem robotników nikt nie wspominał o możliwości strajku na Politechnice. 

Wieczorem miejscowy sekretarz Kociołek w miejscowej telewizji wygłosił mowę. Na zakończenie zachęcał wszystkich robotników do podjęcia pracy.

Cdn.

Adam Jezierski

.