Czy film to wróg Polski? Gliński tłumaczy się, że Smarzowski to "sztuka zdegenerowana"
Piotr Gliński. (Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl)
Wicepremier Piotr Gliński tłumaczy kolejny raz, tym razem „Sieciom" i ich naczelnemu Jackowi Karnowskiemu, jak ciężko mu, cytuję, „przerzucać mosty" do środowisk twórczych. Niczym sługa dwóch panów ze znanej komedii plącze się między prawicowym betonem a artystami, nie wywiązując się z oczekiwań pokładanych w nim przez żadną ze stron i brnąc w kolejne wykręty.
Wiele razy pisaliśmy w „Wyborczej", że Glińskiego nieustannie krytykuje się z prawej strony. I to choć przeprowadził w wielu instytucjach personalne czystki, założył Instytut Dmowskiego z pieniędzmi dla narodowców czy oddał Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski skrajnej prawicy.
A to narodowcy mają pretensje o to, że minister nie „robi porządku" z Muzeum Polin, a to z kolei główny nurt „dobrej zmiany" - że za mało przykręca śrubę twórcom.
Pretekstem do przywołanej tu rozmowy jest opisane już przez „Wyborczą" wystąpienie reżysera Ryszarda Brylskiego na premierze filmu „Śmierć Zygielbojma". Brylski sprzeciwił się wpisywaniu swojego dzieła w politykę historyczną PiS, wyraził też zaskoczenie faktem dodania do napisów jako autora pomysłu filmu właśnie Piotra Glińskiego. Na ten temat wiele nowego się nie dowiemy z rozmowy „Sieci". Minister narzeka na niewdzięczność twórców, na „dyktaturę środowiska", z którym trzeba pracować, bo własnych kadr reżyserskich wciąż brak, wreszcie na „patojęzyk" opozycji. Zarazem zarzeka się, że po drugiej stronie są wciąż także „ludzie rozumiejący Polskę i reguły demokracji" i że trzeba „rozmawiać z nieprzekonanymi".
Odradza też „radykalne działania" – tak, podkreślmy to, w swoich własnych oczach i w oczach prawicowych kolegów Gliński wcale nie jest radykalny.
Czy kino to wróg Polski, czyli kto obejrzał „Wesele"
A czego chcieliby prawicowi koledzy? Dociśnięcia pedału.
Wywiad („Sieci" nr 46, s. 36-40) zatytułowany jest „Czy można wywrócić filmowy stolik?" – i tego ewidentnie życzyłby sobie rozmówca ministra. Jacek Karnowski mówi wprost: „[P]aństwo polskie wydaje grube pieniądze na dziedzinę, która zajmuje się podmywaniem polskich fundamentów, która rozpowszechnia nieprawdziwy wizerunek Polski w filmach, w wypowiedziach i która atakuje demokratyczną władzę tak, jakby to była władza totalitarna. Czy to ma sens?".
Gliński broni się: „Zgodzę się tylko częściowo z tą analizą. Powstają różne filmy. Projekty »zdegenerowane«, takie jak ostatni film Smarzowskiego, nie dostają dofinansowania w konkursach PISF".
Red. Karnowski nie odpuszcza jednak i wzywa do rozprawy z krnąbrnymi twórcami: „Polsce bardziej służyłaby sytuacja, w której kręcono by dziesięć razy mniej filmów, niż to, co mamy obecnie. Kino jako całość pracuje dziś przeciwko naszemu państwu".
Warto zapamiętać ten cytat – jedna z czołowych postaci propagandowego zaplecza rządu, lider środowiska hojnie dotowanego przez spółki skarbu państwa, mówi wprost: kultura jest sprzeczna z wizją takiej Polski, jakiej chce obóz „dobrej zmiany". Lepiej, żeby kultury polskiej było mniej, niż żeby była nie po myśli PiS, twierdzi Karnowski. To, trzeba przyznać, osobliwy patriotyzm kulturalny. Ciekawe też, czy w wymarzonej Polsce Karnowskiego można byłoby chociaż za prywatne pieniądze kręcić filmy „zdegenerowane", jak nazwał to Gliński, używając określenia z języka nazistów, choć w cudzysłowie co prawda. Ale czemu go nie użyć, choćby w cudzysłowie, skoro samo się nasuwa.
Gliński znów odpiera atak Karnowskiego, ale ponownie robi to pokrętnie. „Nie możemy sobie na to pozwolić. Jak to będzie wyglądało? Będziemy filmową pustynią? Poza tym to nie jest tak, że wszystkie filmy są wymierzone w polskość, to nieprawda. Jest wiele rzeczy bardzo wartościowych". Tych „wartościowych" rzeczy akurat minister nie wymienia, cieszy się za to z rzekomej porażki Wojciecha Smarzowskiego: „Są też dobre wieści: »Wesele 2« poniosło w kinach klęskę, obejrzało je dziesięć razy mniej widzów niż »Kler« tego samego reżysera".
To zręczny zabieg retoryczny, ale zarazem dość bałamutny. Owszem, „Kler" obejrzało w premierowy weekend w 2018 roku prawie milion polskich widzów i widzek. Żaden film po 1989 roku nawet nie zbliżył się do tego wyniku, łączna oglądalność w kinach do 3 stycznia 2019 roku wyniosła 5,2 mln osób (później film trafił też na platformę Netflix, gdzie był w czołówce oglądanych produkcji).
„Kler" stał się symbolem sprzeciwu wobec klerykalizmu władzy i sojuszu ołtarza z tronem. Natomiast 140 tys. widzów z premierowego weekendu drugiego „Wesela" Smarzowskiego to nadal więcej niż 108 tys. z premierowego weekendu „Smoleńska" czy 13 tys. premierowych widzów bardzo intensywnie promowanego przez TVP i ogłoszonego przez Kościół „oficjalnym filmem beatyfikacji" filmu „Wyszyński. Zemsta czy przebaczenie?". Dodajmy, że „Smoleńsk" wchodził do kin jeszcze w normalnych warunkach, a „Wesele" już w pandemii, która uderzyła mocno w kina.
Gliński: Pieniądze dla kina? Nie wiedziałem
Przy okazji Gliński przyznaje też, że nie wie - albo przynajmniej niedawno nie wiedział - jak funkcjonuje polityka finansowania kinematografii w Polsce i mechanizm tzw. zachęt filmowych. „To mechanizm, któremu byłem przeciwny, a o którego ostatecznym kształcie nawet nie wiedziałem. Przeforsowali to różnego rodzaju lobbyści przy wsparciu niektórych przedstawicieli naszego obozu politycznego". Podkreślmy to – odpowiedzialny za kulturę urzędnik państwowy w randze pierwszego wicepremiera, członek komitetu politycznego partii rządzącej, twierdzi, że nie wiedział, jak funkcjonuje jeden z kluczowych mechanizmów finansowania kultury; że powstał on – już za rządów PiS – bez jego wiedzy. Gliński zapowiada za to półgębkiem zmianę tego mechanizmu, choć bez żadnych konkretów.
Zapowiedzi, spekulacji, a może i proroctw w wywiadzie zresztą nie brak. Odpowiadając Karnowskiemu, Gliński stwierdza: „Inna sprawa, że nie wiadomo, czy w obliczu zmian technologicznych i cywilizacyjnych kino w ogóle przeżyje. Być może czas rozwiąże te wszystkie dylematy w sposób dla wszystkich zaskakujący". To już zupełna komedia. Gliński próbuje uspokoić odpytującego go prorządowego publicystę, snując fantazje o tym, że być może – może przez pandemię, a może przez platformy VOD, jak np. psujący polską młodzież zdaniem prawicy Netflix – nie będzie już kina. I nie będzie zatem o nie pretensji prawicowych kolegów ministra. Pytanie tylko, czy w tym wyobrażonym świecie przyszłości Karnowski będzie odpytywał Glińskiego po prostu z niesłusznych reżyserów robiących filmy w internecie. Czy też, jak powiedział kiedyś klasyk, nie będzie niczego.
Szacunek dla Polski? Tylko w sporcie
Chyba nikt nie ma już wątpliwości, jak ciężkie jest życie ministra kultury w rządzie PiS. Przez rok pewne wytchnienie dawało za to wicepremierowi Glińskiemu zajmowanie się innym obszarem, gdzie ludzie nie są ponoć tak krnąbrni. „Tak, te mechanizmy środowiskowe – mówi minister o niechęci do swojej partii – są bardzo silne, zwłaszcza w środowisku ludzi kultury; w sporcie, który miałem okazję poznać bliżej przez ostatni rok, jest jednak zupełnie inaczej. Tam też są podziały, też są ludzie o innych poglądach i sympatiach, ale to nie rozlewa się na zewnątrz. Sportowcy wiedzą, że byłoby to destrukcyjne dla ich profesji. Ale mają też chyba więcej szacunku dla Polski".
W tym samym numerze „Sieci" przykład, jak okazywać szacunek dla Polski, daje ludziom kultury sam Jan Pietrzak, pisząc o laureatach przyznawanej przez swoje stowarzyszenie nagrody i liście gratulacyjnym do nich przesłanym przez premiera. Swój felieton Pietrzak kończy: „Brawo Mateusz, syn Kornela!". Brawo.