JustPaste.it

Rozdział XII

 

Dzielnice fabryczne - zaraz obok slumsów i opuszczonych, zawalających się fragmentach miasta, które stanowiły pamiątkę po poprzednim lokalnym hegemonie, nim powstało Light&Bringing, diament w imperialnej koronie Helala Benshahara – stanowiły podłą część miasta. Nie istotne, że to właśnie dzięki fabrykom i pracującym w nich ludziom (a także homunkulusom i automatom), a nie za zasługą siedzących za biurkami korporacyjniakom, miasto rozwijało się, bogaciło (a przynajmniej niektórzy się bogacili), posiadało towar na eksport. Po prostu generowało zysk.

Zysk był tutaj atrybutem kluczowym.

Co jakiś czas, głównie przez drugi obieg informacji (szczególnie jeżeli chodziło o miasta Benshahara), do normalnych, niezaangażowanych w śledzenie teorii spiskowych pracowników, wynurzywszy się z najciemniejszych zakamarków Sieci, trafiała informacja o tragicznym losie aglomeracji, które zbankrutowały. Większość z nich to były jedynie fakenewsy, owoce czających się w zbiorowej nieświadomości obsesji, szybko dementowane przez główny kanał informacyjny – ale nie wszystkie. Kilka historii pozostawionych samym sobie krążyło z ust do ust, od wszczepki do wszczepki, z jednego IP do drugiego, przybierając coraz bardziej makabryczne formy.

Klęski głodu. Skażenie ujęć wody. Rozpad systemu bankowo-korporacyjnego, zanik jakichkolwiek zasad i praw, wszechogarniający chaos. Awaria kopuły, choroby popromienne. Ulice zajęte przez koczowników i mutanty, dzielnice zmienione w królestwa duchów... I te jeszcze gorsze rzeczy. Obozy pracy i zagłady. Eksperymenty na zadłużonych społeczeństwach. Doświadczenia eugeniczne. Wyburzanie budynków z cywilami w środku. Testy nowych rodzajów broni. Nuklearna zagłada.

Ben nie wierzył w żadną z tych historii – wydawały mu się zbyt nieprawdopodobne, nie pasujące do spokojnego i poukładanego świata którego był częścią. Wypierał je ze świadomości, trafiały z miejsca do części pamięci którą wszczepka rezerwowała na spam... dopóki kilka lat temu na miejskim lotnisku nie wyądował konwój statków z imigrantami ze spisanego na straty miasta na pokładzie. Wszyscy wychudzeni, obdarci, z całym majątkiem zamkniętym w walizkach, które mogli sami unieść. Inżynierowie, projektanci, chemicy, konstruktorzy, hydraulicy, elektrycy, operatorzy maszyn, wykwalifikowana kadra robotnicza. Wszyscy, którzy posiadali jakieś umiejętności i ich rodziny. I zero dyrektorów, kierowników, nadzorców, specjalistów d.s. wysyłania maili, handlowców i innych korporacyjniakow.

Pamiętał, co wtedy pomyślał. Ich nie trzeba ratować. Ich zawsze można kimś łatwo zastąpić. Ale odepchnął tę myśl od siebie, bo już zaczynał karierę. Miał przed sobą wizję sukcesów, kolejno zdobywanych stanowisk, wciąż poszerzającego się strumienia pieniędzy i zwiększającej się zdolności kredytowej. Wtedy poznał Megan i sam mógłby przysiąc, że żyją w najlepszym ze światów. Tak łatwo być ślepym i głuchym na los innych, gdy fortuna spogląda na ciebie życzliwie.

Uchodźcy, ulokowani w jednej dzielnicy, długo nie asymilowali się z resztą mieszkańców miasta. Nosili trochę inne stroje, luźniejsze, bardziej zwiewne, które sugerowały, że tam skąd pochodzą jest cieplej. W ich rysach, tak jak wszędzie będących odbiciem chaotycznej mieszanki różnych fenotypów, największą domieszką były geny z archetypu rasy żółtej. Ale nie po tym najłatwiej było ich rozpoznać.

Najbardziej wyróżniały ich oczy.

Spojrzenia zwykłych ludzi, którzy trafili do piekła na ziemi i przetrwali je i już nic nie jest w stanie ich zaskoczyć, wprawić w rozpacz ani dać szczęście. Spojrzenia starców, którzy znali już wszystko i pozostał im tylko stoicyzm. Takie same oczy, bez względu na wiek. Nawet u dzieci.

Dlatego gdy tylko Ben wdrapał się po drabince, która sama zwinęła się za nim, przeskoczył przez barierkę i stanął przed swoim – kolejnym z rzędu – wybawcą, od razu rozpoznał w nim człowieka z Nowego Tokio. Z miasta, które już od dawna nie istnieje.

***

Mężczyzna miał na sobie ciemnoniebieski kombinezon z żółtymi znakami odblaskowymi, taki, jak noszą pracownicy fabryk produkujących... jakieś podzespoły do czegośtam, nie pamiętał, widział je wieki temu na szkoleniu i to ledwo raz. Był niezbyt wysoki, lecz dobrze zbudowany, duże, napuchłe od lat fizycznej pracy dłonie ostrzegały o ukrytej w nich sile. Mocne szczęki i skośne oczy dodawały mu jeszcze surowego wyglądu. Memmortigon, choć wyższy, wydawał się przy nim mniejszy.

- Mam was zabrać. Wsiadajcie. – Powiedział, kiedy zabierał zawiniętą drabinkę, po czym wsiadł za kierownicę swojego zabytkowego już (tak sądził Ben) Forda z napędem hybrydowym i zapuścił silnik. Ciche warczenie, element nieobecny w nowszych pojazdach, elektrycznych lub na szczelny napęd, oznajmiło im, że auto jest gotowe by ich stąd zabrać. – No już. On czeka na was.

Nie trzeba ich było dłużej namawiać.

Kalipso zajęła miejsce obok kierowcy, pozostawiając dla Bena siedzenia z tyłu. Kiedy zamykał za sobą drzwi – auto już wtedy ruszało – spojrzał jeszcze przez szybę w miejsce, gdzie się wspięli, wypatrując tam znaków. Niczego nie dostrzegł. Żadnych macek i innych kończyn, żadnych kształtów, żadnego ruchu.

Zniknęły.

 Dlaczego zachowywały się w taki sposób? Czyżby wyczekiwały chwili, aż zostanie sam? Nie sądził, przecież wcześniej, w komisariacie, próbowały dopaść go kiedy był z Lisa. Co je odstraszało?

- Nie spotkałam cię wcześniej. – Kalipso była podejrzliwa, wydawało się, że innego komitetu powitalnego oczekiwała.

- Ja was też nie i może tak jest lepiej. – Odparł mężczyzna. – Ale wiem kim jesteście. – Popukał palcem w skroń. – Cała Sieć już huczy. Zorganizowany atak na posterunek, by odbić schwytanego terrorystę. Powstało już kilkanaście teorii na ten temat, na bazie strzępków informacji z mainstreamu. Wszystkie agencje korpolicyjne są w gotowości, z terenów za kopułą ściągnięto już wojsko. Do rana was znajdą.

- Wiedziałaś o tym? – Spojrzał na Kalipso z wyrzutem. – Wiedziałaś.

- Chyba, że się ukryjemy. – Odpowiedziała skośnookiemu kierowcy.

Wszystko się całkiem popieprzyło.

Ben zmierzał na spotkanie z (miał nadzieję) doktorem Morbusem, czy raczej kimkolwiek, kto się za niego podawał, ale to spotkanie nie budziło w nim nadziei. Udział Morbusa w działaniach terrorystów, informacje zebrane przez korpolicje, nie pozwalały mu łudzić się, że cokolwiek zmieni. Znalazł się w matni – całkiem bez wyjścia.

Chciał tylko poznać odpowiedzi. Jakiekolwiek, przecież zabrnął w to już tak daleko. Potem zobaczyć Megan i córeczki, a potem... Co potem?

- Może i tak. – Odpowiedział mężczyzna po kilku chwilach. – Ja tylko składam spawo-pająki. – Domyślił się, że tak w fabrycznym żargonie muszą określać spawalnicze roboty.

Obrali kurs na południe, jeszcze dalej od centrum miasta niż był ostatnim razem. Jeszcze kilka kilometrów, a będą mogli dostrzec ośmiokątne segmenty, niczym plastry miodu łączące się ze sobą, tworząc kopułę nad całym miastem. Ben wiedział tyle, że to nie do końca materia – przez plastry można było przelecieć samolotem, przepuszczały wodę z opadów i powietrze, ale potrafiły je przekształcić tak, by nie były napromieniowane i pełne szkodliwych pierwiastków. Jedynie szkielet, ledwie widoczna konstrukcja łącząca je wszystkie, był wykonany z całkiem normalnego materiału. Co to było? Karbon? Włókno szklane? Kewlar? Platyna?

 - Czemu wysłali ciebie? Co z Judie.G, z Sześć, z Polluksem? – Dopytywała.

- Wysłał. – Podkreślił kierowca. – Czeka na was tylko Curoi. Nic więcej nie wiem.

- To on. – Wyjaśniła, spojrzawszy w oczy Memmortigona, który po raz pierwszy to imię.

Gdzieś na wschodzie usłyszeli ryk silników wielkich maszyn i hałas łopoczących śmigieł.

- Wojsko. – Stwierdził kierujący autem mężczyzna. – Już was tu szukają.

Nie było drogi ucieczki.

Trasa ekspresowa prowadziła ich prosto, jeszcze przez dobre kilkanaście minut, dopiero potem mogli zjechać na niższy poziom, ku rozwidleniom kierującym ich do fabryk. Ulokowanie zakładów produkcyjnych na samych obrzeżach, tuż przy kopule nie było przypadkowe – dzięki temu wszystkie zanieczyszczenia można od razu emitować na zewnątrz, bez strat dla chronionego miejskiego mikroklimatu.

- Przyspiesz. – Poleciła Kalipso, ale mężczyzna jej nie usłuchał.

- Jedziemy tak, jak do tej pory. – Powiedział. – Już nas na pewno wykryli, jeśli zaczniemy zachowywać się podejrzanie, tylko przyciągniemy ich uwagę.

Wielki, unoszący się w powietrzu dzięki sile czterech potężnych turbin statek przeleciał nad ich pojazdem.

- Już za późno. Skontrolują nas. – Dodał.

- Ja poprowadzę. Uciekniemy im. – Zaproponowała Kalipso.

Powietrzny pojazd zatoczył nad nimi koło, zawisł w powietrzu jakieś trzydziesci metrów dalej, po czym zalała ich fala światła. Intensywny blask reflektora nie był konieczny, droga była dostatecznie oświetlona, do tego wojskowe wizory, wzmacniacze optyczne i oprogramowanie wszczepki pozwalały żołnierzom widzieć nawet w całkowitej ciemności, zupełnie jak homunkulusy. Niektórzy z nich zastępowali swoje własne oczy syntetycznymi, dokładnie takimi, jak u elektronicznych ludzi. Blask nie miał pozwolić im widzieć – miał oślepić obserwowanych. Fortel, który miał zagwarantować psychologiczną przewagę.

- Nie. – Kierowca odrzucił pomysł sztucznej kobiety.

 Nacisnął przycisk i szuflada schowka odskoczyła. Wyjął stamtąd galaretowaty placek cielistego koloru. – Masz, załóż to na twarz. – Rzucił galaretę Benowi. – To inteligentna masa skoroplastyczna, tutaj nielegalna, ale produkuje się ją w wielu miastach Azji. Wystarczy włożyć w nią twarz. I zdejmijcie te ciuchy. Rozpoznają was po nich, do tego cuchną. Rzućcie je pod siedzenie i oblejcie ropą. Mam tam mały kanister. Szybko!

- I co wtedy? Będziemy siedzieć nadzy?

Właz w podwoziu statku otworzył się jak migawka aparatu, a z wnętrza maszyny na linach niczym filmowi komandosi, spuściło się trzech żołnierzy...

Ben, już rozebrany, włożył twarz w galaretkę. Inteligentna masa natychmiast się uaktywniła, okleiła szczelnie jego twarz, rozlała się po policzkach, czołem, szyi (przez moment zasklepiła nozdrza i usta i zdążył już pomyśleć, że go udusi), nadając mu wygląd kogoś zupełnie innego...

Żołnierze odpięli liny od swoich pasów, wymienili kilka zdań – jeden pouczał pozostałych, ten w środku, on musiał dowodzić – i ruszyli w stronę samochodu. Ręce trzymali blisko broni, a Ben wiedział, jak szybko ich zmodyfikowany układ nerwowy jest w stanie po nią sięgnąć. Nawet homunkulus nie ma szans.

...weszła na niego, złapała tam, aż się podniósł – żeby było autentycznie...

Byli już przy aucie. Ten w środku dał znak i jeden z podkomendnych podszedł do pojazdu i od strony kierowcy i zapukał w szybę. Mężczyzna za kierownicą nacisnął przycisk i tafla szkła opadła i schowała się we wnętrzu drzwi.

- D...dobry wieczór. – Zająknął się kierowca, tak, jakby bardzo obawiał się spotkania z wojskowymi. – Czy... Coś zrobiłem?

- To się okaże. – Odpowiedział żołnierz i strzelił mu w oko.

Światło skanera w kilka sekund przesłało obraz siatkówki do urządzenia, a to dalej, do korpolicyjnej bazy danych. Weryfikacja w toku.

- Piekielny sprzęt. – Poirytowany żołnierz klepnął kilkukrotnie odbiornik.

- Jakieś kłopoty, szeregowy?

Dwaj pozostali żołnierze podeszli do auta. Jeden stanął władczo, a drugi... Ben jęknął... zajrzał przez otwarte okno do środka i zajrzał na tylne siedzenie, oświetlając wnętrze latarką.

- Zawiesił się, panie poruczniku. – Odpowiedział szeregowy. – Cholerny złom... – Uderzył w odbiornik kolejny raz, ale nic to nie zmieniło.

- Jesteśmy wojskiem, kurwa mać. – Zaklął dowódca i wyrwał mu aparat skanujący. Zetknął na ekran, zmarszczył brwi i rzucił urządzenie z powrotem w ręce szeregowego. – Porównywanie skanów siatkówki i inne bzdury to zabawa dla ciot z korpolicji. Wyrzuć ten szmelc. Zrobimy to tradycyjnie.

- Panie poruczniku, niech pan zajrzy do środka. – Odezwał się drugi, z głupim uśmieszkiem na twarzy.

Porucznik pochylił się i zajrzał do wnętrza auta, w tym samym czasie, kiedy szeregowy sprawdzał dokumenty  mężczyzny za kierownicą. Tam, na tylnym siedzeniu, zobaczył dwie osoby. Kobieta - całkiem atrakcyjna, chociaż miała zbyt małe piersi i zbyt wiele tatuaży -  siedziała na cherlawym facecie. Obydwoje byli nadzy.

- Dokumenty. – Polecił im szeregowy, również zaglądając do środka.

Zapadła krepująca cisza. Kalipso nadal jednak nie zeszła z Bena, kontynuowała to, co zaczęła.

- To chyba nie będzie konieczne, szeregowy. – Porucznik sapnął trzykrotnie, co miało chyba imitować śmiech.

- Ale panie poruczniku...

Widząc konsternacje swoich ludzi, żołnierz zaśmiał się, tym razem naprawdę.

- Szeregowy, masz wyświetlony rysopis? – Zapytany kiwnął głową. – Nie trzeba dokumentów, żeby widzieć, że żaden z nich nie jest poszukiwanym. Użyj czasem trochę głowy. Głowy! Nie będziemy chyba państwu przeszkadzać w intymnych chwilach. – Uśmiechnął się i mrugnął do kierowcy.

- Ale, czy to nie podejrzane? – Odezwał się drugi, ten z latarką. – Stary samochód w środku nocy jadący w stronę fabryk.

- Podporuczniku. – Odpowiedział tamten tonem, który sugerował, że spodziewał się po nim czegoś więcej. – Widzicie jego strój? To pracownik fabryki. Mają ze sobą drabinę, pewnie wejdą na teren produkcyjny.

- Ale, po co?

- To alfons! - Porucznik wyraził się wprost, tracąc cierpliwość. – A tamten cherlak to klient. Fetyszysta! Lubi  jak ktoś patrzy. Może też lubi fabryki, kto się, to nie nasza sprawa.

- Wejście na teren produkcyjny jest niezgodne z...

- No i co, szeregowy? Będziemy teraz bawić się w niańki? – Zadrwił. – Nie obchodzi mnie, co jakiś robol robi ze swoim homunkulusem po nocy, jeśli chcą, to mogą ją tam razem wypieprzyc. Czy może chcesz do nich dołączyć, szeregowy?

- Nie, panie poruczniku.

- Zwykły robotnik dostałby kredyt  na sukkuba? – Podporucznik zlustrował Kalipso spojrzeniem, szczególnie długo patrząc w miejsce, gdzie ciało jej i Bena łączyły się w jedno. Ona patrzyła na niego lubieżnie i bez skrępowania. Ben unikał wzroku ich obu. – Do tego widzę tu co najmniej kilka nielegalnych przeróbek. Zgodnie z umową L&B homunkulus musi posiadać elementy wskazujące na...

- Jestem tylko kierowcą. – Odpowiedział szybko skośnooki mężczyzna. – Dorabiam po godzinach. Zabieram ludzi do fabryki.

- Takie graty powinny mieć zakaz poruszania się po mieście. Śmierdzi

- No jasne, jest tylko kierowcą. – Uśmiechnął się po raz drugi porucznik, a potem oblizał wargi, kiedy zobaczył jak Kalipso wsadza w usta palec i ssie go, patrząc wyzywająco w stronę żołnierzy.  – Podporuczniku, dajcie im spokój.  No już! Wracamy!

- Uruchomił się. – Szeregowy wskazał na ekran odbiornika. – Mam już wynik.

- No, i co tam zobaczyłeś?

- To... nie on. Ale może sprawdźmy...

- Zabieraj dupe w troki i już do śmigłowca! – Wrzasnął porucznik. – Nie będziemy marnować tu ani chwili dłużej, wykonując pracę nierobów z korpolicji. Sprawdziliśmy masz sektor, jest czysty! Wracamy, mutanty same się nie wybiją! A jeszcze nie wykonaliśmy tygodniowej normy! Możesz zamknąć szybę, cywilu. – I odszedł, a dwaj pozostali za nim.

Trzej pasażerowie siedzieli bez ruchu wewnątrz auta, nie odzywając się ani słowem aż wojskowi nie pokonali jednej trzeciej dystansu do swojego statku.

- Całe szczęście trafiliśmy na idiote. – Westchnął kierowca, którego imienia nie znali.

- Zejdź ze mnie. – Memmortigon zsunął z siebie Kalipso. Usiadła na siedzeniu obok. – To był tragiczny plan. Mam żonę i nigdy jej nie zdradziłem. Nie chciałem tego.

- Nie bądź taki pruderyjny. Nie wyglądałeś, jakby ci się nie podobało.

Poczuła się urażona?

Żołnierz idący w środku nagle się cofnął i szybkim krokiem podszedł z powrotem do okna kierowcy. Porucznik.

Czyżby odezwał się w nim głos obowiązku? Przypomniał sobie o szczegółach, które warto sprawdzić? Uznał, że bajeczka o obwoźnym burdelu dla fetyszystów mających fantazję związane z hasłami produkcyjnymi jest zbyt nieprawdopodobna?

Kierowca znów opuścił szybę.

Postawny trep oparł się o dach auta i zajrzał do środka. Zmierzył roznegliżowaną parę spojrzeniem. Przestali za szybko, stanowczo za szybko – znów zrobiłeś coś nie tak, Benie Memmortigon. Jak zawsze byłeś tak blisko, ale musiałeś coś spieprzyć dla zasady.

- Podaj mi swój numer telefonu. – Odezwał się wreszcie żołnierz. - Niedługo mam przepustkę i... – Mrugnął w kierunku Kalipso. – Macie więcej takich?

- Nie ma drugiej takiej. – Odpowiedział mu Ben.

Porucznik spojrzał na niego i kiwnął głową.

- Tak, na pewno.

Kierowca wyrecytował ciąg cyfr, zmyślony lub autentyczny numer, i żołnierz znów zniknął, tym razem na dobre. Mimo to nie ruszyli, ani nie przesunęli nawet o milimetr, nie odezwali, nim ostatnia lina wraz z pasażerem nie wróciła w głąb statku, nie zamknął się za nim właz i maszyna nie odleciała na południe. Tak jakby jeden Ruch, albo nieopatrznie wypowiedziane słowo mogło złamać czar i kompletnie odmienić bieg rzeczy.

Kiedy nie mogli już dosłyszeć obracających się w turbinach łopat, dopiero wtedy pojechali dalej.

 ***

Zjechali z drogi ekspresowej, co przyjęli z nieskrywaną ulgą, i jedną z węższych ulic skierowali się w stronę fabryki, tam, gdzie czekał na nich Ignaz Morbus. Curoi. Choć jedyne ubranie, jakie posiadał Ben, było brudne i śmierdzące przez ucieczkę w kanałach i rozlaną ropę, aż kleiło się do ciała (po śnieżnej bieli nie pozostał ślad), ale i tak je założył.

Kalipso pozostała naga.

Jej widok, za każdym razem kiedy nieposłuszne oczy oderwały się od śledzenia płynącego za oknem obrazu, przypominał mu o tym, co zaszło, nie pozwalając pogrzebać tej chwili w przeszłości.

To nie powinno się wydarzyć.

Kierowca, anonimowy uchodźca z Nowego Tokio, wykonał ostry zakręt i zaparkował auto przed wjazdem na jedną z jak produkcyjnych, nie wyróżniającą się niczym innym na tle pozostałych, poza symbolem na wrotach. To nie było logo Light&Bringing. Fabryki innych korporacji, czy lokalnych firm nie należały do rzadkości, ale wszystkie tego typu obiekty i ich właściciele -  Ben zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ jako kontroler komunikacji miał dostęp do treści korespondencji – byli pod dokładną obserwacją. Chyba, że był to tylko kolejny brand należący do Benshahara, albo taki którego był udziałowcem, lub kontrolował to przez sieć pośredników i postawionych podmiotów. W  ten sposób można było zarobić na garstce sceptyków i przygotować markę na obce rynki.

Ta, zgadywał po symbolu, pochodziła z dalekiej Azji. Może z Nowego Tokio. Jeśli Tak, to należała do Benshahara. Oficjalnie lub pośrednio.

- Czemu pomagacie Morbusowi? – Zapytał, przełamując ciszę. Właśnie mieli wysiąść. Dlaczego akurat teraz? Dlaczego przedłużał ten moment? Był tak blisko celu, pierwszego i najważniejszego celu, do którego dążył przez ostatnie dni: dowiedzieć się, co jest grane. Czasy, kiedy bał się cokolwiek zmienić, kiedy trwał w zawieszeniu, już minęły, świat sam się o niego upomniał i przewrócił wszystko do góry nogami. Więc czemu? – Benshahar wykupił Nowe Tokio kiedy już było bankrutem, ewakuował was, razem z dziećmi i partnerami. Zapewnił nowy dom...

- Nie mam żony ani dzieci. – Odpowiedział kierowca. Ben dostrzegł, jak zaciska palce na kierownicy. – Ale mam siostrę. Nie tutaj. Tam, w Nowym Tokio. Tym, co po nim pozostało. O ile jeszcze żyje. Ona miała dzieci, męża. Nasze miasto radziło sobie... czemu zbankrutowało? Co się tam teraz dzieje? Nie mogę niczego się dowiedzieć, nigdzie nie ma informacji. Gdyby nie było nic do ukrycia... – Gdy mówił, ściskał obręcz kierownicy tak mocno, że zbielały mu knykcie. – Wszyscy tam mieliśmy swoich braci, siostry, przyjaciół. Była plotka, powtarzali nam ją  strażnicy, że resztą trafi tu w drugim rzucie.

- Nie było drugiego rzutu. – Odpowiedział Memmortigon sam sobie.

- Wysiadajcie. Nie ma powodu, żebym szedł z wami.

Posłuchali go i opuścili pojazd.

Teraz Ben był już gotowy. Rozmowa z szoferem (dostawcą, on dostarcza towar) pozwoliła mi ruszyć naprzód, choć nie wiedział, z jakiego powodu jej potrzebował ani co rzeczywiście miała mu ofiarować. Może po prostu chodziło o to, że nie mógł dłużej przebywać w tym miejscu, w tym aucie, w tym towarzystwie.

Jedynym wyjściem było iść dalej.

- Dzięki. – Rzucił na koniec.

- Mam nadzieję, że więcej się nie zobaczymy. – Odpowiedział kierowca, skośnooki mieszkaniec Nowego Tokio, miasta którego już nie było, w którym nadal mieszkała jego dusza.

I odjechał.

- Idziemy. – Odezwała się wreszcie Kalipso, erotycznie piękna stojąc nago w nikłym świetle wysokich fabrycznych lamp, nic nie robiąc sobie z chłodu późnoletniej nocy.

Która mogła być już godzina?

Odwróciła się na pięcie i zwróciła ku wejściu do budynku.

Ben nic nie odpowiedział.

Ale ruszył za nią.

Kiedy otworzyła wrota, wkroczyli w smolistą, gęstą tak, że niemal uniemożliwiała oddychanie ciemność. Ciemność i szum - wentylatorów, pozostawionych na czuwaniu urządzeń, maszyn których ktoś zapomniał wyłączyć, albo nigdy nie przebywających swojej pracy – które wydały mi się nieco znajome, jak z odległego snu. Gdy ich... jego (Kalipso z pewnością widziała tutaj wszystko wyraźnie) oczy przywykły, dzięki nikłym promieniom sztucznego światła z zewnątrz, dostrzegł zarysy maszyn i taśm produkcyjnych, teraz pozostawionych w bezruchu. Wiedział, że w wielu fabrykach Light&Bringing produkcja nie zamiera nawet w nocy. Maszyny przygotowują podstawowe surowce i komponenty na kolejny dzień, automaty składają proste elementy, często (jeśli wytwarzany towar był szczególnie chodliwy) robotnicy pracowali również na nocne zmiany.

Produkcja nigdy nie ustawała.

Ale tu było inaczej, to miejsce pogrążyło się we śnie.

To idealne środowisko, dla istot, które za nim podążały.

Kalipso prowadziła, choć sama nie miała pewności gdzie iść - kierowała się przed siebie. Musiał to być słuszny kierunek, ponieważ gdy znaleźli się odpowiednio blisko, drzwi po drugiej stronie hali otworzyły się same, zapraszając ich do środka.

Tak było zapalone światło, które jak nożem wyznaczało ostrą granicę między nim, a królestwem mroku. Kontrast był tak mocny, jakby nałożyły się na siebie dwie rzeczywistości, dwa różne światy. Bez żadnego przejścia, bez półcienia.

Ben wiedział, czemu ciemność jest tak gęsta.

To przez nie.

Czekały tutaj. Chowały się za konstrukcjami z metalu, za blokami z betonu, za wspornikami, w zaułkach i ślepych punktach. Może tak naprawdę nigdy go nie opuściły, tylko ciągnęły za nim... tylko prowadziły to tutaj, do tego miejsca już za granicą przedmieść, na skraju miasta. Macki skryte w cieniu. Szpony i kły ostrzone jak sztylety za plecami.

Chyba coraz lepiej je rozumiał i zaczynał traktować jak starych przyjaciół. W końcu mieli za sobą historię i to nie byle jaką – łączyła ich więź dosłownie na śmierć i życie. Ba dum tsss

Kalipso już przeszła do drugiego świata, wkroczyła w strumień światła. Teraz była jego kolej. Pozwolą mu. Czekają na coś-  ważnego? – co tam się stanie.

A wtedy, żadne granicę ich nie powstrzymają.

- Dobra, Benie Memmortigon, czas przestać być taką ciota. Staw temu czoła. W końcu chciałeś tego. – Chciałeś? Tak! – Już czas.

Powiedział do siebie, nie zważając na po części zatroskany, po części pełen irytacji i zniecierpliwienia wzrok nagiej epektro-kobiety, a potem zrobił krok naprzód.