JustPaste.it

Pierwszy raz byłam przed wszystkimi. Czekałam na Lili, gdy przyszła od razu zaczęły się kłopoty. Może nie kłopoty, ale widziałyśmy demony, które pracowały uparcie nad czymś. Miałam to gdzieś. Siedziałam i tylko się patrzyłam, ale gdy Lili powiedziała, że na tronie siedzi tam Abudabihaha, nie mogłam tego tak zostawić. Byli na wilczym wzgórzu. Weszłam na nie pierwsza. Lili została z tyłu i warczała na niego. On nie chciał mi nic powiedzieć o tym "czymś". Wskoczyłam na tron i zaczęłam go gryźć, wtedy on wbił mi paznokcie w brzuch. Ohyda, kiedy on w ogóle ostatnio je obcinał. Zaczęły zbierać się demony. Szykowała się nam zabawa. Lili wskoczyła koło mnie na tron i też atakowała Abudabihaha. Zeskoczyłam wtedy z tronu i poszłam do tej "maszynki" i zaczęłam rozbierać ją na czynniki pierwsze. Mogłam poczuć się jak niszczyciel Liz. Nie obchodziło mnie to, do czego miała służyć. Lili zrzuciła Abudabihaha z tronu. Usiadłam obok niej.
Jessika: Wiesz już do czego miała służyć ta maszyna? - Zapytałam. 
Lili:
Miała kontrolować mózgi... Nie ładnie Abuś. - Powiedziała i kopnęła go w tyłek.
Demony zebrały się przy Abudabihaha. Chyba nie były zadowolone. Poczułam coś, jakby dym. Gdzieś pojawił się wulkan, który zaraz miał wybuchnąć. Coś złapało mnie od tyłu. Był to jeden demonów. Zrzucił mnie z tronu. Dołączył się do niego jakiś drugi. Jeden złapał mnie z przodu za łapy, a drugi za ogon. To bolało. Zabrali mnie do wulkanu. Przywiązali do jakiegoś kija. Lili przybiegła do mnie. Dostałam od jednego w łeb, aż widziałam plamki przed oczami. Lili pokonała jednego z nich i uwolniła mnie. Wstałam i zobaczyłam demona, który walnął mnie w głowę. Oblałam go złotą farbą i odsunęłam się. Czekałam na to co nastąpi. Reszta demonów wzięła go za stwora z wymiaru światła i zabiły go. Odwróciłam się i zobaczyłam demony z Abudabihaha. Trzeba było wiać. Kazałam Lili biec za sobą. Zatrzymałam się przy kamieniu i dotknęłam go. Otworzył się portal, przez który przeszłyśmy. Był to wymiar płaczących wierzb. Tutaj nie mogli przyjść, a miałyśmy skończyć zadanie od Reona. Lili uświadomiła mnie, że kolejne zadanie miało być w wymiarze zapomnienia. Poszłam za Lili. Wskoczyłyśmy do wody i pojawiłyśmy się właśnie w tym wymiarze. Nazywał się zapomnienia, ponieważ było to tak spokojne miejsce, że można było zapomnieć o swoich problemach. Było tam bardzo zielono. Przed nami stał jakiś budynek. W środku było kilka miejsc na amulet, a na środku tarcza. Otworzyłam karteczkę od Reona i przeczytałam: Muzyka wskaże wam drogę... Chyba chodziło o jakąś piosenkę z dzieciństwa, a spodziewałam się słów typu, wybierz mądrze, czy coś koło tego. Lili przypomniała sobie kołysankę, którą śpiewała jej mama. Powiedziałam, żeby zaśpiewała, a ja grałam na pianinie. Tarcza zaczęła się lekko świecić, a im piosenka zbliżała się do końca tym świeciła się bardziej. Gdy Lili skończyła tarcza podniosła się i rozbłysła jasny, zielonkawym światłem, a zza niej wyłonił się amulet. Właściwe miejsce świeciło się, a w nie wszedł amulet. Otworzyło się jakieś przejście. 
Jessika: Twoja mama musiała ładnie śpiewać. - Powiedziałam i uśmiechnęłam się do Lili.
Dałam jej kartkę z kolejną wskazówką, a raczej zadaniem do wykonania, które zbliżało nas do klucza. Na niej pisało, że w środku spotkamy rodziców. Lili wbiegła pierwsza, a spokojnie weszłam po niej. Zobaczyłam jakiś cień, ale nie pobiegłam za nim. Poszłam za Lili, która szła w stronę światła. Wyszłyśmy z tuneli. Poczułam piasek pod łapą. Byłyśmy na plaży. Lili poszła w swoją stronę, a ja znowu zobaczyłam ten cień. Pobiegłam za nim. Pobiegłam do jakiegoś wejścia i znalazłam się w dziwnej komnacie. Drzwi za mną się zamknęły. Spotkałam ojca. Był straszny, a nigdy taki mi się nie wydawał. Zapytałam go, co zrobił mi w święto zmarłych. Dlaczego miało mi być tak lepiej? Z początku nie chciał mówić, ale Liz krzyczała z innego wymiaru na niego i w końcu do z siebie wydusił, ale nie do końca. Powiedział tylko, że sprawił, żebym o kimś zapomniała, ale nie powiedział o kim i zniknął. Lili natomiast miała miłe powitanie rodzinne, a przez to, że ją dotknął ojciec świeciła się. Rozwaliła drzwi i weszła do środka rozświetlając całą komnatę. Ja siedziałam i patrzyłam przed siebie pustym wzrokiem, mając wciąż w głowie słowa ojca.
Jessika: O kim mogłam zapomnieć? - Powiedziałam bez przekonania.
Lili: Wymieniaj osoby, które pamiętasz. - Poleciła mi.
No to zaczęłam wymieniać: ją, Liz, Lisga, Maksa, Kori, Roxannę, Izę, Nine. Roxy, Mey, wszystkich z SCAR... Wtedy Lili zapytała, czy pamiętam Kai'a. Zrobiłam wielkie oczy. Kai? Kto to w ogóle jest? Leona też nie pamiętałam. Sprawił, że zapomniałam o moich byłych. No nieźle. Co za ojciec. Liz zrobiła wielkie wejście. Chciała się zmienić w człowieka i wzięła jakąś książkę. Zrobiła wokół siebie taką blokadę jak przed epidemią eboli, a tylko chciała, żebyśmy jej nie przeszkadzały. Zobaczyłam mojego ojca obok Abudabihaha. Mój dziadek bił go. Pobiegłam tam z Lili i rzuciłyśmy się na niego. Lili wylała na niego złotą farbę i zniknął. Najwyraźniej go zabiłyśmy, a może nie. Nie wiem. Potem przyszła Liz jako człowiek oraz dołączył się Maks. Stwierdziliśmy, że urządzimy sobie piknik. Poszyłyśmy nad wodę, do normalnego wymiaru. Nie było mięsa, więc wpadliśmy na to, żeby zapolować. Cieszyłam się, bo nie było jeszcze ani jednej osoby ze SCAR, ale chyba wykrakałam, bo zaraz potem przyszedł Kaoru. Zjadłam niedźwiedzia i słuchałam mówił Liz o tych szachach... O dziwno załapała za pierwszym razem. Zaraz potem wszyscy się gdzieś rozeszli. Maks poszedł do jaskini, w wymiarze światła, a Lili i Liz do jeszcze innego wymiaru. Ja zostałam. Szczerze to nie miałam ochoty nawet uciekać, a i tak później się okazało, że on nie miał ochoty nas gonić. Wyciągnęłam jakiś nóż i rzuciłam w niego, ale byłam za daleko i spowolnił się w rzucie, więc go złapał. Usiadłam na wilczym wzgórzu, obok Lili i Liz. Wkurzał mnie tym swoim pytaniem, czy chcemy coś zjeść. Bo odpowiedź każdego brzmiała: NIE! (i tutaj moje ubytki pamięciowe, dlatego powinna pisać od razu blogi xd) Chyba Kaoru znudziło się siedzenie bezczynnie i zaczął mnie gonić z swoją kosą. Rozłożyłam skrzydła i leciałam. Wtedy byłam szybsza, ale on wziął łańcuch i złapał mnie nim za łapę. Spadłam na ziemię kawałek dalej. Liz chciała mnie bronić i pobiegła do niego. Wstałam i uwolniłam się od łańcucha. Pobiegłam do nich. Liz rzuciła się na Kaoru. Trochę go pogryzła i podrapała, ale on był silniejszy i zrzucił ją z siebie. Ugryzłam go w rękę do krwi. Przybiegli do nas Lili i Maks. Wbiłam Kaoru nóż w nogę i zaczęłam nim dłubać. Jego to trochę bolało, a mi muszę przyznać, że sprawiało ogromną przyjemność. Gdy tak cała nasza czwórka się na niego rzuciła trochę go poturbowaliśmy. W końcu użył jakiejś swojej nowej "mocy" jak to można tak nazwać. Umiejętności, tak będzie lepiej. Próbował przejąć kontrolę nad Lili, ale nie udało mi się, bo Liz zamroziła mu mózg. Zamknęłam szybko oczy i odwróciłam się, żeby nie przejął nade mną kontroli. Czułam, że źgał mnie ostrzem kosy, ale nie zamierzałam otworzyć oczu, tylko go kopnęłam. Reszta zaraz wróciła. Kaoru złapał Liz i trzymał jej kosę pod szyją. Groził nam, że jak ktoś się ruszy to odetnie jej łeb. Maks kazał nam się odsunąć. Wyrwał jakieś drzewo i rzucił w Kaoru, ale on szybko odskoczył i zrobił unik. W tym czasie puścił też Liz.  Dostał od niej w głowę i zemdlał. Wtedy go wzięła i rzuciła go do morza. Niestety tam się ocknął i wypłynął. Szybko użyłam mocy telekinezy i zrzuciłam na niego kilka głazów. Przygniotły go w jakiś muł, z którego się potem wykopał. Wyglądał na złego i to bardzo. Zaczęliśmy uciekać. Z Lili pobiegłyśmy najszybciej, a Lizka została gdzieś z tyłu. Wróciłam się, Lili pobiegła za mną. Liz była związana, a przed nią stał Kaoru z kosą. Lili wyprzedziła mnie i odcięła Kaoru rękę. Ja w tym czasie uwolniłam Liz. Kaoru użył swojego cicatrix (mam nadzieję, że dobrze napisałam), żeby trochę się podleczyć. Nie był zadowolony. Uciekliśmy wszyscy na wilcze wzgórze. Kaoru znudziła się już zabawa z nami, a to oznaczało, że wygraliśmy. Tłumaczył, że nie walczył z nami na poważnie i dostosował się do naszego poziomu. Mówił, że gdyby walczył z nami na poważnie to użyłby swojego cicatrix i byłoby już dawno po nas. Poszliśmy do niego na schody, żeby dowiedzieć się co to ten cały cicatrix, ale żadne z nas nie załapało. Wiem, że takie coś ma każdy SCAR i każde jest inne. Pożegnaliśmy się z Maksem i Lili. Później przypomniałam sobie o broni, którą zakopał gdzieś Devan. Chciałam ją odzyskać, on już nie pamiętał, gdzie ją zakopał. Wiedziałam, że z nim się nie dogadam, dlatego poprosiłam o pomoc Kaoru. Sama nie wierzę, że to zrobiłam. Od niego też nie otrzymałam jakiejś pomocy, bo chciał, żebym go błagała na kolanach. Nie miałam najmniejszego zamiaru. Devan poszedł wykopać to. Tak nagle mu się przypomniało. Trochę pośpieszyłam się z podziękowaniami, gdyż on nie miał zamiaru mi tego oddać. Goniłam go z Liz, tylko po to, żeby odzyskać jakąś durną broń, którą i tak miałam dać Lisowi. W końcu zatrzymałam się i dałam sobie spokój. Liz biegała za nim dalej. Dołączył również Kaoru, ale nie zdążył się z nami pobawić, bo gdy Devan się zatrzymał Liz wyrwała mu broń i przyniosła mi. Musiałam ją schować. Ale nie ma tak łatwo, bo Kaoru pozwolił Devanowi nas złapać. Wziął kuszę i zaczął mnie gonić. Strzelił mnie w łapę, ale ja mimo bólu biegłam dalej. Musiałam schować broń, żebym znowu nie musiała im ją odbierać. Schowałam ją do jaskini i pobiegłam dalej. Następnego strzału udało mi się uniknąć, ale kolejną dostałam w grzbiet. Był to straszny ból. Chciałam się już poddać i położyć na ziemi, ale musiałam być silna. Gdy dobiegłam do wody, wskoczyłam do niej i zrobiłam się pod nią niewidzialna. Zgubił mnie na całe szczęście. Zniszczył moją jaskinię, ale i tak nie zamierzałam wypłynąć. Dopiero, gdy usłyszałam krzyk Liz popłynęłam do brzegu i pobiegłam przed siebie jej szukać. Zobaczyłam ją na ziemi z postrzeloną łapą. Devan odwrócił się i mnie zobaczył.
Devan: Znalazłem!
Dał jej spokój i znowu zaczął mnie gonić. Co się mnie tak uczepił? Ranną Liz znalazł Kaoru i wziął ją do siebie. Devan chciał coś znaleźć w mojej jaskini, jeszcze nie wiem co. Zgaduję, że tej broni. Ostatecznie nic tam nie znalazł i sobie poszedł, a ja gdy zobaczyłam jaskinię w kawałkach wysłałam na niego demony, ale on stwardniał i nie wyrządziły mu najmniejszej krzywdy. Dwójkę wysłałam do odbudowy jaskini i pobiegłam, żeby pomóc Liz. Byłam w domu Kaoru, w jakiejś sali tortur. Wiem, że mocno ją zranił i sypał jej sól oraz piasek do oka. Ona regenerowała się, ale to nie zmienia faktu, że ją to bolało. Nie skupiałam się zbytnio na tym co jej robił, bardziej na tym, żeby jej pomóc, a w tym przeszkadzał mi Devan. Im bardziej starałam się jej pomóc, tym bardziej cierpiała. Devan zrobił podkop, do domu Kaoru, żeby pójść po jakieś ostre narzędzia. Ja stałam pod drzwiami, które zamknął i wrzeszczałam, żeby mnie wpuścił. Wtedy wrócił Kaoru i rzucił się na mnie. Raczął mnie ciąć mieczem. Niezbyt mnie to ruszało.
Zrzuciłam go z siebie i pobiegłam. Pierwsza rzecz jaka przyszła mi do głowy, to to, żeby przywołać armię demonów i zrobiłam tak. Wszystkie wleciały do domu i zaczęły atak. Fajnie się patrzyło jak Devan próbował je wszystkie pozabijać, niszcząc coś, gdzie nie gdzie i normalnie bym się śmiała, ale to nie dawało żadnych efektów. Musiałam myśleć, ale co robić? Myślenie to nie moja mocna strona, więc ostatecznie zrobiłam to co Liz robi zawsze. Wcisnęłam obojętnie jaki przycisk i dom się rozwalił. Przybiegłam do Kaoru i ugryzłam go. Devan wziął sznurek i zaczął mnie nim dusić. Gdy brakowało mi już powietrza rzucił mną o ścianę, która jako jedyna została i kopnął. Kaoru, wyszedł, a Devan uznał, że ma wolne i sobie poszedł. Szybko wstała i uwolniłam Liz. Pobiegłyśmy z powrotem na wilcze wzgórze. Gdy Kaoru wrócił, czepiał się, że Devan nas nie pilnował, ale ostatecznie stwierdził, że i tak miał dość i Lizka sobie poszła. Zostałam sama z nimi. Devan poszedł do mojej jaskini, dopiero co naprawionej i znowu ją zniszczył. Policzyłam po cichu do dziesięciu i znowu przywołałam kilka demonów, które miały naprawić jaskinię. Gdy skończyły Devan zestrzelił jednego z kuszy i odciął mu głowę. Mój biedny demonek... Chwilę później musiałam znowu uciekać przed Devanem, który gonił mnie z kuszą. No co zrobisz takie życie wilka... Strzelił przede mną. Zatrzymałam się przed strzałą, po czym szybko ją wyminęłam i biegłam dalej. Wykorzystałam tę samą taktykę. Pobiegłam do wody, gdzie zrobiłam się niewidzialna i mnie mógł mnie już znaleźć. Za to poszedł do mojej jaskini i znowu ją zniszczył. Czekał, aż pojawią się demony, ale nie pojawiły się, bo wiedziałam, że będzie chciał, na nie zapolować. Ostatecznie, po dłuższej chwili wyszłam z wody i poszłam na górkę z widokiem na laboratorium Lisa, gdzie obserwowałam walkę Kaoru i Devana, która zakończyła się remisem. A tak bardzo liczyłam, że Kaoru przegra.