JustPaste.it

Rozdział XVIII

 

Zimno, ciemność, pustka. Wszystkie podobno nie istnieją. Pierwsze to jedynie brak ciepła, drugie – światła, trzecie – czegokolwiek, co by ją zapełniało. Nie ma odrębnej antysily która walczyłaby z ciepłem, nie istnieją promienie mroku, ani nicość zwalczająca istnienie jak w „Niekończącej się opowieści” z 1984 roku, którą swoją drogą miał za wcielenie kiczu-fantasy i za to cenił. Wszechświat w swoim modelu jest zupełnie monoteistyczny, jest tylko coś albo tego czegoś brak, tylko dobro, albo brak dobra, Bóg, albo brak Boga.

Ale by było fajnie!

Żadnej siły, którą ciągnęłaby ku dołowi. Może, co najwyżej, jakiś złośliwy chochlik który kilka tysięcy lat temu opuścił centrum wszystkiego i dla czystej przekory chce inne istnienia przeciągnąć jak najdalej ku zewnętrznym rubieżom, próbując powtórzyć w nich swój własny upadek.

Gdy ciemność zamknęła się nad Benem, lodowata i nieprzenikniona, wykradając jego ciału każdą po kolei molekułę życia, na moment, mgnienie oka ledwie nim popadł w nicość, gdy świadomość już ulatywała z jego umysłu, ale głębsze, bardziej pierwotne i zwierzęce mechanizmy działały jeszcze, mógł dojrzeć jej rozmiar. Ogrom czegoś wielkiego, bezzasadne wrogiego, na poły świadomego, bezimiennego czegoś, które nie miało myśli i dążeń, ale miało szum. I tym samym chciało uczynić wszystko wokół.

Cały nieskończony, pozaczasowy i pozaprzestrzenny układ, cała deus ex machina rozrastającego się istnienia, była w porównaniu do niej czymś małym, jedynie epizodem, wyjątkiem w ponad-nieskończonej pustce Niczego.

Ta manifestacja istnienia nie pasowała tutaj, musiała być  elementem obcym i przez to niepożądanym. Proces entropii miał przywrócić wszystko do pierwotnego stanu nieokreślenia, do płaszczyzny nieskończonych potencjalnych możliwości, jakie posiadało nic. Nic może być wszystkim. Jeżeli coś jest czymś, nie może być już niczym ponad to, czym...

Bez formy...

Ciemno...

Zimno...

Wir pędził coraz szybciej i nigdy nie ustawał. Pojedyncze oblicza spośród milionów istnień wynurzały się na powierzchnię, jednak tylko na chwilę, na taki moment, by ledwie spostrzec, że drogą ucieczki – szczelina jest tuż nad nimi. To dawało im nadzieję, akurat na tyle, by miotali się walcząc o utrzymanie na powierzchni. Jednak wir był bezlitosny. Prąd wody tak, jak wynosił ich ku górze, tak samo ściągał ich na samo dno, a szczelina malała i blakła, zmieniała się w mikroskopijny punkt...

Ben opadał coraz dalej i dalej, zatracał się bardziej i bardziej - i już go w zasadzie nie było. Już nie istniał. Już ciężko byłoby stwierdzić, czy zaistniał kiedykolwiek, gdy, przebijając bezmiar pustki, przedarłszy się przez ciasno upchany mrok,  dotarł do niego i uderzył promień białego światła, paląc głęboko aż do trzewi.

***

- Budzi się?

- Odczyty elektroencefalografu na to wskazują. Wykres fal właściwy dla mózgu wychodzącego ze stanu snu głębokiego...

- Tata wstaje?

- Betty, nie pora na...

Słyszał głosy.

Z trudem przychodziło mu uchwycenie znaczenia słów, jak wtedy, gdy słyszysz język, którego uczyłeś się przed laty ale nie używałeś to od bardzo, bardzo dawna i przy każdym zbitku dźwięków zastanawiasz się, jaki był jego sens. Głosy wydawały mu się znajome, ale nie mógł ich zidentyfikować, wizerunki osób, do których mogły należeć, były rozmazane i wymykały się przy próbach identyfikacji.

- Otwiera oczy.

Światło raziło przeraźliwie.

- Wykres prawidłowy. Przystępuję do wznowienia działania mechanizmu wewnątrzkorowego.

Eksplozja informacji.

W jednej sekundzie, dzięki na wpół zewnętrznemu i niezależnemu magazynowi pamięci, był w stanie rozpoznać wszystkie głosy i osoby. Uruchomiona wszczepka podsuwała mu interpretację kształtów i dźwięków, tak, że w z grubsza elipsoidalnych, najeżonych symetrycznie rozlokowanym otworami bryłach na powrót dostrzegł znane twarze i osoby, które wypowiadały dające się zrozumieć komunikaty. Nastąpił backup mózgu.

- Megan? Betty? – To były jego pierwsze słowa, gdy spróbował się podnieść, ale jego ruchy były dziwnie nieskoordynowane. – Gdzie jest Su? Jest tu, prawda? Nie zabrali jej?

- Czeka na korytarzu. – Odpowiedziała żona z uśmiechem. – Kto miałby ją zabrać?

- Przykro mi, ale muszę panie wyprosić. – Nim odwrócił wzrok w kierunku z którego dochodził głos, rozpoznał mówiącego. Taki akcent mógł należeć tylko do jednej osoby.

- Prejedulstjenny. – Wypowiedział nazwisko.

- Pamięta mnie pan, to dobra oznaka. – Odezwał się lekarz. – Jednak nim przejdziemy do spotkania z rodziną, muszę przeprowadzić krótki wywiad lekarski, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. To tylko wstępne badanie, nie potrwa długo.

Megan w zrozumieniu pokiwała głową i razem z Betty, której rozżalona buzia wyrażała niezadowolenie, opuściły pokój.

Rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero uprzytomnił sobie, gdzie się znajduje. Białe ściany i okno bez zasłon, za którym znajdowała się biała krata. Otoczony był przez wyspecjalizowaną aparaturę, która monitorowała jego funkcje życiowe. Do jednej ręki miał przypieta kroplówkę.

- Co się stało? Czemu tu jestem? – Zapytał, próbując sobie przypomnieć do właściwie zaszło. Pamiętał rzekę i... chaos. Skoczył do wody, ale dlaczego to zrobił, nie potrafił stwierdzić.

- Spokojnie. Pański lekarz prowadzący został już poinformowany i z pewnością udzieli panu wszystkich informacji, kiedy tylko przybędzie na miejsce. – Odpowiedział mu Prejedulstjenny profesjonalnym tonem. – W międzyczasie chciałbym przeprowadzić podstawowe badanie. Czy możemy zacząć? – Zapytał i usiadł na krześle obok łóżka.

- Wyłowiliście mnie? Co tutaj robią Megan i dziewczynki? Kto dał wam prawo je w to wciągać?! – Ponownie spróbował się podnieść, jednak bez skutku, za to jego ciałem targnęły torsje. Na szczęście miał pusty żołądek. Nie jadł od... od...

-  Ile widzisz palców? – Zapytał Prejedulstjenny, podarowawszy już sobie kurtuazje, wyciągając dłoń przed twarz pacjenta.

- Trzy. – Odpowiedział. – Nie znajdą nas tu? Gdzie jesteśmy?

- Dobrze, teraz podążaj wzrokiem za moim palcem wskazującym. Doskonale.

- Czy naprawdę nie możesz nic mi powiedzieć?! 

Prejedulstjenny westchnął i sięgnął do kieszeni. Wyjął stamtąd małą latarkę.

- Zostałeś poddany anihilacji osobowościowej, eksperymentalnej terapii psychologicznej. Urządzenie, do którego jesteś podpięty to Anihilator, na pewno słyszałeś tę nazwę. Znajdujemy się w siedzibie Requiem Aertam Company, w skrócie R.A. Company. Teraz muszę zbadać reakcje na światło.

Wstał z krzesła, pochylił się nad pacjentem i skierował promień najpierw w jedno, a potem drugie oko.

- Hmm... Czy cierpiałeś wcześniej na zmętnienie siatkówki? Albo zaćmę?

Przecząco pokiwał głową, a doktorek zadumał się.

- To nie wygląda jak typowy symptomy choroby, jednak twoje spojrzenie jest jakby za mgłą.

- ...co jest z kolei typowe dla ludzi, którzy używają w nadmiarze holograficznych nakładek na rzeczywistość o wysokim stopniu Catonow. I dla dryfterów, jeśli uda się im spojrzeć w oczy. – Wtrącił inny mężczyzna, który właśnie wszedł do pokoju. Miał na sobie biały kitel lekarza, tak samo jak Prejedulstjenny. – Z waszych informacji wynika, że to pierwszy przypadek tak długiego podłączenia do Anihilatora. To może tłumaczyć objawy.

- Morbus. – Wycedził pacjent przez zęby.

- Ten wrogi ton jest kompletnie niepotrzebny. – Psycholog uśmiechnął się z wprawa zawodowego lgaza. – Domyślam się, że to wpływ fałszywych wspomnień. Właśnie z tego powodu tu jestem.

- Nie dokończyłem jeszcze badania. – Prejedulstjenny wszedł mu w słowo z ledwo skrywana niechęcią.

- Aparatura nie wskazuje na to, by jakiekolwiek czysto fizjologiczne funkcje były zanurzone. – Odpowiedział mi równie chłodno Morbus. – Przyjechałem tutaj jak najszybciej, by dokonać kompleksowego badania pacjenta, który jest bądź co bądź pierwszym takim przypadkiem w psychologii. Wszelkie zewnętrzne bodźce mogą ten wynik zafałszować, więc nalegam...

- Zaraz, zaraz. – Wtrącił się w rozmowę dwóch lekarzy. – Jakim, do cholery, przypadkiem?! Co się tu dzieje? Czy ktoś w końcu mi to wyjaśni?

Ciąg zdarzeń rozgrywający się na jego oczach od kiedy tylko się obudził miał w prawdzie jakąś własną logikę i przyczynowość, ale w żaden sposób nie łączył się w całość ani z tym, co podpowiadała mu wszczepka, ani z najświeższymi wspomnieniami wydobytymi przez nią z pokładów pamięci biologicznej części mózgu. Algorytm oprogramowania dążył za wszelką cenę do usunięcia poznawczego dysonans, jednak oznaczało to albo zanegowanie wspomnień z ostatnich dni, albo uznanie obserwowanej rzeczywistości za fałszywą. Żadna z tych alternatyw nie oznaczała całkowitego rozwiązania problemu, dlatego na skraju pola widzenia pojawił się komunikat alarmowy, sygnalizujący wstrzymanie działania części aplikacji do momentu, aż nie zostanie wdrożona drogą zewnętrzną procedura naprawcza.

Innymi słowy coś napieprzyło mu w głowie.

- Zaręczam, że odpowiem na każde twoje pytanie. – Ignaz Morbus spojrzał mu prosto w oczy, ciepłym, przyjaznym wzrokiem, ale nadal nie budził zaufania. To Curoi, pies bogów i czarnoksiężnik, nie można wierzyć jego słowom. – Ale najpierw ty powiedz mi: jak się nazywasz?

***

 Rozmawiali już drugą godzinę.

Przed kilkunastoma minutami dołączyło do nich jekliwe zawodzenie Betty, która miała już dość czekania i znudziła się udostępnianym na miejscu zestawem gier holowizyjnych. To osobliwe, że wszczepka bez problemu załadowała do jego pamięci wszystkie imiona i nazwiska, z wyjątkiem jego samego, ale miało to sens. Żeby uruchomić wszczepke, trzeba wiedzieć kim się jest, jest ona zintegrowana z losem samoświadomości, jeśli wystąpi na tym polu niezgodność, wszczepka nie identyfikuje użytkownika i nie wdroży procedury startowej. Dowiedział się tego kiedyś na posterunku...

nie, to się przecież nie wydarzyło. Nigdy nie spotkał kogoś takiego jak Lisa Fovos i nigdy nie wszedł w konflikt z prawem. To była tylko symulacja wywołana działaniem Anihilatora, który generuje sztuczną rzeczywistość w miejsce prawdziwej.

W każdym razie ze wszczepkami tak właśnie było, dlatego – mimo, że posiadała cały magazyn wspomnień – informacje odnośnie jego tożsamości były zaszyfrowane. Musiał najpierw sam wiedzieć, nawet jeżeli na poziomie podświadomym poprawnie się identyfikował  (inaczej mechanizm w ogóle by się nie włączył).

Nazywał się Ben Memmortigon, choć z jakiegoś powodu o tym zapomniał – doktor Morbus mu to powiedział i nie było sensu, by kłamał w tej sprawie.

Nie było sensu, by kłamał w jakiejkolwiek sprawie podczas tej rozmowy, jednak Ben nie potrafił mu do końca uwierzyć.

- To zjawisko nazywa się fałszywym wspomnieniem. – Tłumaczył mu Ignaz. – Może wystąpić spontanicznie, szczególnie u dzieci, kiedy nie przeszły jeszcze zabiegu wszczepu domózgowego. Polega na tym, że jednostka jest przeświadczona o tym, iż coś miało miejsce, mimo że w rzeczywistości się nie wydarzyło. Powracający sen, albo bardzo sugestywny obraz w wyobraźni może zostać błędnie sklasyfikowany jako wspomnienie rzeczywistej aktywności. W rzeczywistości takiej jednostki zachodzi zmiana i trwa, póki nie skonfrontuje się ona z informacją sprzeczna. Sam przez długie lata młodzieńcze byłem pewien, że jedną z części Miasta jest ruiną, startą gruzow, nieodbudowaną na pamiątkę ostatniej wojny, szukałem wiele razy tego miejsca na mapach i póki nie dowiedziałem się, że oni nie istnieje, istniało oni dla mnie. Posiadałem silne wspomnienie o tym, jak odwiedzam je z rodzicami. Faktycznie nadal je posiadam, ale zdaję sobie sprawę z tego, że jest fałszywe. – Nie sposób było odgadnąć, czy historia jest autentyczna, czy też Ignaz wymyślił ją na poczekaniu. – Fałszywe wspomnienia nie muszą mieć charakteru wyłącznie indywidualnego, niekiedy jest to grupowe, niemal społeczne zjawisko. Wiele osób może trwać w mylnym przekonaniu o czymś, czego jakoby doświadczyło, tworząc przy tym całą odrębną niszę we wspólnej rzeczywistości. W XXI wieku takie zjawisko nazwano efektem Mandeli. Jeżeli grupa przyjmie coś za fakt, tym trudniej ją od tego odwieść, im bardziej jest liczna. Przekonać można co najwyżej jednostki. Brak spójności logicznej wydarzeń nie ma na to wpływu. Tak działa na przykład...

- Wiara. – Dopowiedział Ben. – Zjawisko społeczne oparte na założeniach apriori, których nie jest w stanie podważyć empiryczne doświadczenie. – Wyrecytował formułkę, którą program szukający wygrzebał w Sieci.

- Doskonale, czyli wszczepka działa tak, jak powinna. – Doktor uśmiechnął się a jego oczy zamigotały. – Święte księgi wszystkich największych religii sprzed epoki zawierały sprzeczne ze sobą fragmenty, mimo to uznawane były przez wierzących za Prawdę jako całość.

- Czyli mam po prostu przyjąć do wiadomości, że to nie wydarzyło się? Po prostu? – Wspomnienia ostatnich kilku dni... nie, nie tak: wspomnienia wygenerowane przez anihilator w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, bo tyle czasu spędził podłączony do maszyny, były zbyt świeże i wyraźne, by mógł je z łatwością odrzucić. Choć wydawało się to proste na poziomie świadomości, to kiedy patrzył w skalibrowana na wyrażanie profesjonalizmu i życzliwości twarz Morbusa, dostrzegał w tym nie tylko sterowaną przez program maskę, ale i podstęp.

Ignaz spojrzał na zegarek, który wedle mody retro nosił na nadgarstku. Nie musiał tego robić. Wystarczyłaby jedną myśl, by połączyć się z Siecią i sprawdzić która jest godzina z dokładnością do tysiącznej sekundy we wszystkich strefach czasowych. To miał być gest. Symbol, rozumiane i akceptowane społecznie niewielkie jawne kłamstwo, sugerujące że rozmowa przekroczyła swój czas i trzeba przejść do konkretów.

- Jesteś w stanie określić, kiedy w trakcie tych wydarzeń była noc, a kiedy dzień? Czy następowały one po sobie w prawidłowych odstępach czasu? Ile razy w ciągu tych, jak twierdzisz, dni, jadłeś, piłeś i spałeś? Ile w ogóle tych dni minęło?

To był atak. Ignaz Morbus wysłuchał go, odpowiadał na pytania, przeprowadził to przez wszystkie fazy sytuacji kryzysowej, od wyparcia do akceptacji – i to przez całe dwie godziny – a na koniec przygotował terapię szokowa.

Ben próbował uchwycić w myślach następstwa dni i nocy, ulokować wszystko, co się wydarzyło, na sinusoidzie czasu gdzie odchylenie obrazowało upływ godzin, ale nie był w stanie. Nie umiał bez patrzenia w holokalendarz odpowiedzieć na pytanie, czy wczoraj był wtorek, piątek czy środa.

Milczał.

- A może zwróciłeś uwagę na to, że zdecydowaną większość czasu przebywałeś w zamkniętych, ciasnych pomieszczeniach, często ginących w mroku? Dostrzegłeś nienaturalny układ światła i cienia? Albo nie zastanawiało cię to, że gdy opuściłeś grupę terrorystów w której moja skromna osoba była szarą eminencja – ironiczny uśmiech, zdecydowanie nie przypadkowy; każdy szczegół był doskonale przygotowaną bronią – nie doszła do Ciebie żadna informacja odnośnie powodzenia lub niepowodzenia ich działań? Nie zdziwiło cię, że wszystko co się działo, skupione było wyłącznie wokół twojej osoby?

Ben nadal milczał, kiedy kolejne uderzenia psychologicznego tarana kawałek po kawałku rozbijały jego postrzeganie przeszłości. Morbus miał rację. Znowu. Dokładnie tak samo, jak gdy... nie, to przecież się nie wydarzyło. Ogarnij się, Memmortigon.

- To wszystko wynika ze specyfiki działania Anihilatora. – Tłumaczył mu psycholog. – To nowoczesne i bardzo skomplikowane urządzenie, które współdziałając ze wszczepka pacjenta tworzy całkowicie odrębną, automatycznie, zdalnie kontrolowana przez sam Anihilator rzeczywistość, ale i ono ma swoje ograniczenia. Moc obliczeniowa nie jest nieskończona, nawet jeżeli mówimy tutaj i liczbach, które wymawiałbym dłużej niż to zdanie. Głównym zadaniem Anihilatora nie jest jednak tworzenie rzeczywistości a...

- Uśmiercenie. – Wszedł w słowo Ignazowi, ale ten postanowił to zignorować.

- ...takie skalibrowanie krzywej zdarzeń, by wyciągnąć z psychiki pacjenta najbardziej pierwotne, podstawowe popędy, freudowskie Eros i Thanos. I poprzez skonfrontowanie ich, uzyskać efekt...

- Katharsis. Już to gdzieś słyszałem. – Przerwał doktorów po raz kolejny, wspominając wieczór, kiedy oglądał reklamę R.A. Company, po spożyciu otrzymanej od Ignaza pastylki. To wydarzyło się naprawdę? Czy już było elementem symulacji? Nie pytał, choć za nic nie mógł umiejscowić w czasie momentu, kiedy mieliby podłączyć to do tej maszyny, chciał mieć to już za sobą i zobaczyć się z rodziną.

- Tak. – Pokiwał głową doktor i uśmiechnął się, tym razem bez ironii, ale szczerze (to znaczy tak to miało wyglądać). – Niestety na pewnym etapie doszło do awarii, jak na razie bliżej nieokreślonej, i zamiast jednego pełnego katharsis przeżywałeś je cząstkowo raz po raz, w różnych konfiguracjach, aż program odzyskał sprawność. Stąd wielokrotna utrata świadomości, śmierć, fragmentaryczność zdarzeń. Z jakiegoś powodu Anihilator wydobył także losowe informacje, które związane są z religią czy religiami, może dlatego, że na poziomie świadomości nadal jest ona związana z pojęciami życia i śmierci, zbyt mało pokoleń upłynęło, by usunąć to że społecznego kodowania. To by wyjaśniało...

- Dobrze, już wszystko rozumiem. – Ben westchnął. Przespał ostatnie dwadzieścia cztery godziny, a czuł się totalnie wyczerpany, z chęcią wtuliłby twarz w poduszkę i zasnął powrotem, choćby na pięć minut. – Czy mogę zobaczyć się z rodziną?

Doktor Morbus wstał. Na szczęście. Terapia dobiegła końca. Jeszcze kilka chwil, a naprawdę bym oszalał od tego psychologicznego ględzenia, z cynizmem i ulgą pomyślał Memmortigon, ale jego twarz nie wyraziła żadnej emocji – wszczepka kontrolowała ją bez zarzutu.

- Nie mam zamiaru dłużej ich wstrzymywać. – Stwierdził psychoterapeuta dobrotliwym tonem. – Ale chciałbym się jeszcze z panem... z tobą – poprawił się w mig, choć przejście do bardziej oficjalnej formułki z pewnością też było na coś skalkulowane. – spotkać. Jesteś pierwszym, oby jedynym, jeżeli usterka zostanie szybko wychwycona, takim przypadkiem w historii. Pewnie tego nie zauważyłeś, ale twój własny umysł podświadomie zorientował się, że z rzeczywistością obserwowalna jest coś nie tak, że jest nieprawdziwa. I próbował Ci to zakomunikować. Rozdarcie świata, subiektywizacja, rozbicie, entropia. Na poziomie podswiadomym musiałeś wiedzieć, że znajdujesz się w iluzji. – Wciąż mówił, jednak kierował się już ku drzwiom. – Oczywiście to jedynie naprędce skonstruowana hipoteza, chciałbym ją zweryfikować. – Nie czekał na odpowiedź, chwycił za klamkę, rzucił jeszcze – Do widzenia, Benie Memmortigon. – i wyszedł.

- Do widzenia. – Odpowiedział cicho Ben, choć już nie było komu. Kroplowa skończyła się i automatycznie, bez pomocy pielęgniarki, odpięła się od żyły.

- Tata! – Z radosnym okrzykiem na ustach do pokoju wbiegły dwie dziewczynki, obydwie uszczęśliwione. Za nimi stanęła żona, Megan, tak samo uśmiechnięta i, choć ciężko było mu w to uwierzyć, był to chyba szczery, nie symulowany przez program,  uśmiech.

Wszystko już wiedział. Wszystko już było w porządku.

Dlaczego więc wszczepka nie uruchomiła jeszcze części podzespołów, wciąż nie mogąc poradzić sobie z dysonansem informacyjnym, zupełnie tak, jakby wszystko to co usłyszał i co widział tu i teraz było niedostatecznym argumentem za tym, by przyjąć tą rzeczywistość za prawdziwą?

***

- Życie jest piękne. – Obwieściła odważnie Megan, trzymając w ręku kieliszek upitego Martini. Leżała w słońcu, na dachu centrum handlowego, w składanym leżaku, tuż przy krawędzi basenu.

Dziewczynki biegały nieopodal, szukały w sztucznej trawie hologramowych mrówek, które nieustannie toczyły ze sobą wojny. Zabawa polegała na tym, by stawiać przed nimi holo-przeszkody i holo-pułapki, albo ukrywać bonusy zmieniające ich wzrost i nadające inne specjalne umiejętności, które pomagały w walce. I obserwować, niczym ciekawski mrówczy bóg wojny. Zabawa była bardzo popularna wśród dzieciaków.

- Łatwo tak mówić, kiedy kelner przynosi ci drinki. – Odparł Ben z cynizmem, ale był to cynizm powierzchowny, bo sam cieszył się tym dniem. To było jak tak w porównaniu do tego, co przeżył... czego nie przeżył, ale mu się wydawało, że tak. Pamiętaj chłopie, inaczej wsadzą cię do czubków.

- Nie mów, że się nie cieszysz. – Megan przekręciła się na ból, oparła głowę na dłoni i spojrzała na niego z dziwnym uśmiechem, który towarzyszył jej odkąd opuścili klinikę R.A. Company, czyli już trzeci dzień. Przez ten cały czas była radosna i nie brała już nawet tabletek. Żadnych. Nawet paracetamolu, który łykała wcześniej garściami. Wyprężyła się teraz, zgrabna, świadoma swojej kobiecości, ociekająca kropelkami wody i seksem.

Co oni tam zrobili z moją żoną? myślał patrząc na nią. Megan była podłączona do Anihilatora jedynie dwie godziny, a on dwadzieścia cztery, ale jej zmiana była o wiele wyraźniejsza. Nie, wcale nie twierdził, że terapia mu nie pomogła. Docenił swoje życie i cieszył się nim, cieszył cholernie, kiedy patrzył na Susie i Betty, kiedy rozmawiał ze swoją żoną, kiedy leżał bezczynnie na przekształconym w park dachu i przed nikim nie uciekał, ani za niczym nie gonił. Po prostu nadal był tym samym sobą, za to Megan... Megan była...

- Wiem o czym myślisz, kiedy tak na mnie patrzysz. – Powiedziała z przekorą. – Co taka piękna kobieta robi obok i czemu nie kochacie się nago w basenie.

Uśmiechnął się.

Megan była taka, jak dawno, dawno temu.

- Myślałem o terapii. – Wyznał. Czemu w ogóle jej o tym mówię? zadał sobie pytanie.

- Jeśli chcesz mi o tym opowiedzieć, to jasne, słucham.

Była taka otwarta. Taka lojalna i pełna zaufania, jakiej nie widział od lat. Może nigdy wcześniej. Nie, musiał jej tego oszczędzić, zakryć przed nią. Nie mogła wiedzieć.

Musiała wyczytać coś z jego twarzy, bo po chwili dodała:

- Zbyt poważnie to traktujesz. To był sen, może bardzo realny i taki, który potrafi poruszyć do głębi, ale sen. W snach ludzie widzą i robią różne rzeczy. Większości nie pamiętamy, z niektórych budzimy się z krzykiem, a inne są tak piękne, że chcielibyśmy w nich zostać na zawsze i przekonamy los, gdy tylko się obudzimy, że musieliśmy wrócić do swojego prawdziwego życia. Ale to wszystko iluzje, nic więcej.

- Tak, masz rację. – Przytaknął jej i uśmiechnął się, bo zawczasu ustawił kontrolę mięśni twarzy na wyrażanie dobrego humoru.

Musiała się tego domyślić, bo wstała i usiadła na nim okrakiem. Mimo upływu lat nadal była piękną kobietą. Wcześniej tego nie dostrzegał, uroda ukryła się pod wiecznie podkrążonymi oczami, napuchłą od nadmiaru snu twarzą i ścianą środków nasennych, ale teraz, kiedy przeszkody zostały usunięte, widział to wyraźnie.

- Potraktuj to jak wygraną na loterii. – Dała mu kolejną radę, do której powinien się zastosować, ale nie potrafił. – Jest Tak, jak powiedział ten doktorek z dziwnym akcentem...

- Prejedulstjenny.

- R.A. Company od razu wypłacili ci odszkodowanie, bo zależało im, żeby sprawa przebiegła po cichu. Nie jest to fortuna, dokładnie tak jak nam mówił, ale całkiem spora sumka. – Uśmiechnęła się, tym razem wiedział, że szczerze. Zawsze lubiła pieniądze. Wszystkie kobiety od początku czasów je lubiły. Każdy rodzaj waluty, od skór upolowanej zwierzyny, koralików i błyszczących kamieni, złota i biżuterii,  po banknoty i karty kredytowe i cyfry na koncie i zdolność kredytową. Nie widział w tym nic dziwnego. – Skoro w tym się nie pomylił, można mu zaufać w reszcie. Dostałeś tydzień urlopu, a kiedy wrócisz do pracy będziesz miał czyste konto. Bez zaległości. I nawet jak nie wyrobisz normy, to cię nie wywalą, bo sami cię wysłali na ten program naprawczy. To był ich pomysł, kontrakt z R.A.Company to gigantyczne pieniądze dla obydwu stron. Gdyby wyciekła informacja, że po terapii cię zwolnili, obydwie firmy straciłyby majątek. Miasto pełne jest szpilki, tak twierdzi doktorek i ja mu wierzę, informacja zaraz trafiłaby do Sieci, do mediów, a klienci z innych miast nie lubią takich afer. Sprzedaż by spadła, sytuacja na rynku... – Tłumaczyła mu to samo, co wcześniej Prejedulstjenny, a on doskonale wiedział, że obydwoje mają rację. - ...może nawet Benshahar straciłby któreś miasto, albo spółkę. To by była wielka sprawa! – Zaśmiała się. – Może nawet dostalibyśmy drugie odszkodowanie, jak nie od Light&Bringing, to od konkurencji, która chciałaby zrobić sobie reklamę.

- Niepotrzebny mi taki rozgłos. – I nie chcę być pionkiem w rozgrywkach potentatów gospodarczych, dodał w myślach. – Wrócę do pracy, po prostu. Dali mi tydzień urlopu żeby Ignaz Morbus sprawdził, czy mi nie odbiło. W końcu spędziłem tam dwanaście razy więcej czasu niż Ty, musiałem być prawdziwym świrem. – Spojrzeli po sobie i razem zachichotali. – Tylko nie za bardzo pamiętam kiedy mnie wysłali na leczenie. Szczerze powiedziawszy: pamiętam to całkiem inaczej. Może Anihilator zmienił nie tylko te wcześniejsze wspomnienia...

- Porozmawiaj o tym z Morbusem. – Zaproponowała i zbliżyła twarz do jego twarzy, bardzo blisko, tak, że czuł muśnięcia jej włosów ledwie kołyszących się na słabym wietrze. – Poza tym, nawet jeśli... Nawet jeśli maszyna zmieniła więcej niż powinna, to liczy się tu i teraz. A tu i teraz jest dobrze, prawda?

- Prawda. – Odpowiedział, a ona go pocałowała. Namiętnie, tal, jak dziesięć lat wcześniej, kiedy byli młodzi i szaleńczo zakochani.

***

W wielkim akwarium pływały jedynie dwie ryby. Jedną piękna, majestatyczna i kolorowa, druga mniejsza, szara i nie rzucająca się w oczy. Tańczyły ze sobą w lesie sztucznych wodorostów w nierównym rytmie, którego nie mógł uchwycić, choć wpatrywał się w nie od dobrych kilku minut.

- To ten sam gatunek. – Wyjawił mu doktor Morbus, gdy zdecydował już przerwać milczenie Memmortigona. – Samiec i samica. Choć samiec przyciąga spojrzenie, to samica dominuje w tej parze. Samiec puszy się, ale to ona ma decydujące zdanie co do tego, czy da mu zapłodnić swoje jaja. Jeśli tak, on ginie, a truchło służy potem za pokarm dla potomstwa.

- Mhm. – Mruknął Ben. Jeżeli ta opowiastka miała być alegorią do jego przypadku, to kompletnie jej nie zrozumiał. Postanowił sprawdzić w Sieci nazwę tego gatunku i odpowiedź miał szybciej niż zdążyłby mrugnąć. Poecilla reticulata. Oczywiście opowieść okazała się wymysłem.

- Ingerencja we wspomnienia sprzed podłączenia do Anihilatora mogła mieć inne źródło, niż awaria. – Morbus wrócił do głównego tematu ich rozmów. – Może część tych wspomnień, może wszystkie, sam podświadomie chciałeś usunąć z pamięci.

- Nie sądzę, by pamięć o tym, że podłączają mnie do wielkiego komputera była takim wspomnieniem. – Odparł. – Wydaje mi się, że to działanie obliczone na to, by człowiek nie domyślił się,  że przebywa w holorzeczywistosci. Przecież na tym polega całą różnica między tą maszyną a grami, które można ściągnąć na wszczepke. Ona ma cię najzwyczajniej oszukać, że to jest prawdziwe. W jednej chwili ma uczynić cię nałogowcem, dryfterem który nie odróżnia fikcji od rzeczywistości. Tylko nie zawarli nigdzie takiego ostrzeżenia, dlatego o tym nie wspominają.

- Może tak być, rzeczywiście. – Morbus sondował wzrokiem swojego pacjenta, jakby dosłownie próbował coś wyczytać ze sopockiego spokoju i kamiennych rysów warunkowanych przez program absolutnej neutralności emocjonalnej. Ciało stało się tylko skorupą, a Ben przemawiał głęboko z jej wnętrza. – Jednak refleksja nad innymi możliwościami mogłaby rzucić nam światło na to, co zadziało się w twoim umyśle. Możemy zastanowić się, czy zmiana wspomnień nie miała związku z podświadomością, twoim id, które walczyło z ego by uświadomić mu, że świat jest iluzją.

- Czyli chciałem być oszukiwany?

- Może z jakiegoś powodu chciałeś być ukarany. Mogło to mieć takie same podłoże jak twoja obsesja śmierci. Podobne pragnienie jest typowe dla stanów depresyjnych.

Doktor, wcześniej rozparty w fotelu, oparł teraz łokcie na blacie biurka. Nie był to nowoczesny mebel z  interaktywnym blatem, a imitacja tradycyjnego dębowego odpowiednika. Prywatny gabinet Morbusa kompletnie nie przypominał tego, który zajmował w Light&Bringing Comp. Tutaj dopiero można było dostrzec jego fascynację przeszłością, zupełnie tak samo, jak we wnętrz u fabryki, kiedy podejmował Bena w Sali średniowiecznego zamku.

Gdyby to się wydarzyło.

Całkowitym przypadkiem – a może poprzez wnikliwą obserwację na poziomie podświadomości – udało mu się  trafnie zinterpretować gust psychoterapeuty. To jedyne wytłumaczenie, tak musiało być.

- Jeżeli z trudem możesz to sobie wyobrazić -  Kontynuował. – to oznacza, że Anihilator dokonał wielkiej zmiany w twojej psychice. To wręcz cud terapeutyczny.

- To kłamstwo.

- Słucham? – Morbus był zbity z tropu. - Możesz wyjaśnić co masz na myśli?

- Te rybki. Poecilla reticulata.

Doktor uśmiechnął się i pokiwał głową z uznaniem.

- Tak, to było kłamstwo. Za to twoja chęć sprawdzenia to, to zdrowy objaw sceptycyzmu. Lepiej upewnić się, że rzeczy są takie, jak nam się wydaje. No dobrze, na dziś to już koniec.

Ben wstał.

Musiał przyznać rację Ignazowi. I już wiedział, co sprawdzi w pierwszej kolejności.

***

Znaleźć to miejsce nie było wcale łatwo.

Kiedy przywołał z Sieci obraz mapy Miasta, znalazł siedem lokacji, które odpowiadały kryteriom. Rozlosowane były chaotycznie, w głównej mierze w południowo-zachodniej części aglomeracji, ale nie było szans, by wszystkie odwiedził w trakcie jednego dnia, nie wzbudziwszy podejrzeń żony.

Minęły już cztery dni odkąd opuścili klinikę anihilacyjna R.A. Company i w ich związku było naprawdę dobrze. I nie miał wcale na myśli seksu. Nie tylko.

Udało im się - przede wszystkim Megan – uporać ze stratą biologicznego dziecka, choć ani prawdziwi, ani holograficzni terapeuci nie potrafili tego dokonać. W dodatku, przede wszystkim z jej inicjatywy, zbliżyli się znów do siebie i nie mógł twierdzić, że to tylko kwestia pieniędzy. Nie rozmawiali ze sobą o tym, co przeżyli w generowanej przez Anihilator rzeczywistości, ale to ich odmieniło. Szczególnie ją odmieniło, wyglądała Tak, jakby ktoś w jej żyły wtłoczył życie pod tak wielkim ciśnieniem, że szukało ujścia każdą drogą. Czasem wręcz nie poznawał swojej żony.

Jak wczoraj, kiedy wygrzebała ze starego pudła, upchniętego w szafie tak głęboko, że zapomniał o jego istnieniu, jego projektor i dyski z filmami, które nagrywał w młodości i wyświetliła je – tradycyjnie! Bez użycia holograficznej technologii – na wolnej białej ścianie pokoju. Zawstydziło go to, jakby ktoś pokazał mu jego magię zdjęcie, zrobione w momencie, kiedy był nie w formie, z niekorzystnej perspektywy, kiedy poza była wyjątkowo aseksualna i powiedział „patrz! taki jesteś!”. Ale nie powiedział o tym Megan, żeby nie ranić jej uczuć. Żeby jej szczęście nie pękło jak bańka mydlana, albo nie stłukło się niczym porcelanowa figurka.

Dlatego nie mógł powiedzieć jej, gdzie jedzie i czego szuka.

Wczoraj udało mu się tylko stracić czas, już był gotów uznać, że wszystko musiało być wytworem jego sprężonego z generatorem sztucznej rzeczywistości umysłu, ale dziś, kiedy automatyczna taksówka stanęła przed wielką bramą, otwartą, w miejscu gdzie drogę zagradzał szlaban, tuż przy budce strażnika, był pewien, że trafił dobrze.

Przyłożył nadgarstek do czujnika i przelał na konto taksówki odpowiednią kwotę.

- Dziękuję panu uprzejmie. – Odezwał się pojazd. – Polecam korzystanie z naszych usług w przyszłości. Mamy przygotowaną przygotowana dla pana specjalną ofertę...

- Nie, dzięki. Możesz mnie już wypuścić? Nie mam wiele czasu.

- Ja tylko wykonuję swoją pracę. – Odparło auto, zwalniając blokadę drzwi. – Taki ton nie jest potrzebny.

- Do widzenia. – rzucił Ben opuszczając pojazd.

- Trzema procentami mocy obliczeniowej potrafię przeanalizować problemy matematyczne, które nie zmieściłyby się w twoim podrasowanym móżdżku, miesaku. - Taksówka trzasnęła drzwiami i ruszyła z piskiem opon. Nie poświęcił jej więcej uwagi, nawet nie doprowadził spojrzeniem.

Był na miejscu.

Nad bramą, kilka metrów nad jego głową, jaśniał fałszywym blaskiem holograficznego światła napis „Miejskie Wysypisko Odpadów Elektronicznych nr 5”.