JustPaste.it

Czego jeszcze nie wiesz o Days Gone PC

Przechodzenie Days Gone było niczym jazda rollercoasterem – najpierw wagonik długo wspinał się na wierzch, może nawet za długo, a dalej istniałoby teraz tylko z góry. Momentami szybko i po bandzie, znajdowały się te wspaniałe krajobrazy czy chwile spokojnej kontemplacji przed kolejnymi dobrymi wrażeniami. Szkoda więc, że te etapy trasy wykazały się zbyt bezpiecznie zaprojektowane, zaś w czasu całej podróży mechanizm kolejki skrzypiał, zacinał się i dymił.

Warto jednak przeboleć pewne problemy nowego „exa” Sony. Koniec końców bowiem Days Gone pozytywnie mnie zaskoczyło – to gra ze dobrze napisanymi dialogami, trudnymi do zapomnienia postaciami, niezłą fabułą a dokładnie zrealizowanymi fundamentami „otwartoświatowego” tytułu: mięsistą walką, fajnym strzelaniem, poprawnym skradaniem się czy masą fabularnej zawartości. Gdyby twórcy mieli wiele czasu, aby połatać błędy i dodać trochę pobocznych aktywności, i jeśli parę scen wywalili czy poprawili, dostalibyśmy grę na okresie innych „exów” Sony. A właściwie jest, no cóż, „ale” znacznie dobro. I niestety z tego początku narzekać. Ile w tyle wychodzi przygodowych gier pracy z zwykłym światem? Nigdy nie tak wiele.

Sony na dalekie sposoby myślało, jak by tu zaprezentować graczom Days Gone. Były prasowe pokazy, trailery, twórcy informowali o hordach zombie w grze, a nawet zdradzili, ile są wszystkie wprowadzone w niej cut-scenki. Pamiętam przecież wrażenie, że końcowym efektem tych marketingowych zabiegów był chaos informacyjny – sam długo nie wiedziałem, czym oczywiście niewątpliwie będzie działanie Bend Studio.

 

6c5a348fb089028a7ad304b1d94a1ddb.jpg

Myślałem nawet przez chwilę, że Sony zrealizowało swojego Mad Maxa, czyli niezbyt ambitnego i powtarzalnego sandboksa. Może winna była tematyka – trudna do przekazania w łatwym haśle? A może zgaszona paleta barw budująca kapitalny ponury klimat, jednak niezbyt dobra w trailerach? Nie umiem. Wiem jednak, że mimo masy informacji o Days Gone w sieci warto na wstępie wyjaśnić pewne rzeczy.

Jeśli miał określić ten termin w kilku słowach, powiedziałbym, że istnieje to zieleńszy i uboższy brat Red Dead Redemption 2 w postapokaliptycznych szatach. Nie istnieje ostatnie w wszystkim razie żadne singlowe DayZ czy State of Decay – kiedy umiało się początkowo wydawać. Dlaczego? Bo prawie każde zadania w grze są fabularyzowane, postacie spotykane w questach pobocznych potrafią wrócić wiele godzin później wraz ze zwrotem akcji, a liczba dialogów czy cut-scenek powala – także swoją właściwością. To praca, w jakiej opowieść stawia pierwsze skrzypce, a świat, jaki potrafimy dowolnie zwiedzać, prując ołowiem w zombie i bandytów, jest tutaj tłem – zresztą świetnie zrealizowanym.

Pod względem mechaniki zaś Days Gone stanowi ogromny sandbox, który – choć nastawiony na walkę – potrafi zmienić się w całkiem fajną a sprawnie działającą skradankę. To z nas bowiem zależy, czy obóz bandytów wyczyścimy po cichu, za pomocą bełtów i noża, bądź też wpadniemy wszyscy na biało z gradem ołowiu i idą prochu (co, tak na marginesie, może przyciągnąć dodatkową atrakcję w budowie ciekawskich zombie, którzy chętnie dołączą do walki – mordując i wrogów, i nas). Nie stracono też o rozbudowanym systemie rozwoju postaci, masie znajdziek czy fajnym craftingu – do końca gry stale brakuje nam dużo podstawowych surowców – w finale to mocne postapo, oraz nie jakieś tam wakacje w Grecji.

Tak natomiast są jeszcze hordy zombie, dzięki którym sprzedaje się, że świat jest, ponieważ w nocy ciągle się przemieszczają, a w dzień śpią w swoich legowiskach. Te mające dziesiątki i setki umarlaków części do celu gry są zresztą wielkie wyzwanie – więc najlepiej wziąć się za oczyszczanie spośród nich mapy na sam koniec. Jeśli w zespole narzekamy na to ochotę, bowiem w trakcie kampanii musimy zainteresować się raptem kilku z kilkudziesięciu.

Takie chwila więcej jest Days Gone – fabularne, sandboksowo mocno klasyczne, ale również oryginalne pod kilkoma względami, bo płynna walka z setkami biegających za nami wrogów sprawia wrażenie, nawet jeżeli ich liczba bywa pewnie (współ)odpowiedzialna za spadki klatek czy błędy, o których bardzo przeczytacie później.

 

Motor kontra zombie

Days Gone zabiera nas do Oregonu, lesistego stanu w północno-zachodniej części USA. Akcja zakłada się dwa lata po wybuchu epidemii, która zmieniła grupę zatrudnionych w krwiożerczych świrusów, jak określani są w obecnej grze zombie (która toż już gra, film lub serial, gdzie na zombie nie komunikuje się po prostu zombie...?).

Zajmujemy się w budowa Deacona St. Jonesa, członka klubu motocyklowego Mongrels, więc po naszemu „Kundli”. Wraz ze prostym „bratem”, jak wyraża się ich w języku, wytatuowanym niczym stały bywalec zakładów karnych Boozerem, Deacon krąży pomiędzy trzema pobliskimi obozami, pełniąc rolę okolicznego łowcy nagród czy daj wiedźmina (bingo, magiczne słowo padło) – w spokoju jedną z prac, jakie nasz bohater robi, jest okazja z potworami (w postaci dobrej lub zombie) i pomoc słabszym. Im odpowiednio lecz go zauważamy, tym oryginalniejszą i daleko delikatną postacią się okazuje. Oczywiście niezależnie z naszych myśli, gdyż wpływu na wzrost fabuły nie jesteśmy żadnego.

Deacon St. Jones przed dwoma laty stracił kontakt ze swoją żoną. Sarah została ciężko ranna i odleciała śmigłowcem tajemniczej organizacji rządowej NERO do jakiegoś z obozów uchodźców. Nietrudno się domyślić, że przeżycie jej dalszych losów (udało się ją tam uratować albo nie?) stanowi jedynym z materiałów fabuły. Czy jednak głównym? Tego długo nie wiemy, a opowieść została tak poprowadzona, że przez większość etapu nie miałem bladego pojęcia, gdzie to wszystko się skończy. Jasne, pewne wątki idą w mniej czy bardziej prawdopodobnych kierunkach, a nawet w połowie gry niestety było mi sobie wyobrazić, co również może się zdarzyć. Niektórym się toż nie spodoba, a mnie akurat przekonało, bo dzięki temu kilka zwrotów akcji pozytywnie mnie zaskoczyło, i świat gry sprawiał bardziej naturalne wrażenie. Szkoda więc, iż w którymś okresie, jeżeli już najważniejsze wątki fabularne zaczynają się łączyć i iść ku końcowi (po jakichś 30 godzinach zabawy), zatem ich efekt oddaje się raczej bezpieczny i odpada pod tym względem z reszty łatwo i ciekawie prowadzonej opowieści. A kropka nad i, choć niezła, to poleca z niedosytem. Zresztą sami zobaczycie.

 

Niewidomy bohater gry

Days Gone to plejada interesujących postaci – od Tucker, ciepłej dla Deacona, ale brutalnej dla swoich „podwładnych” szefowej obozu pracy (stanowisko w języku: kobiety ci zaufanie i życie, ale haruj od początku do końcu pod nadzorem uzbrojonych strażników), przez Copelanda, amerykańskiego libertarianina, czyli hejtera rządu w wszystkiej sytuacji, który wszędzie wietrzy spiski, i że prowadzi radio Wolny Oregon, to zazwyczaj idziemy jego opinii na rozmaite tematy, aż po kilkoro ciekawych bohaterów – z Rikki i Stałym Mikiem na czele – z trzeciego obozu, do którego lądujemy na samym końcu.

Cichym bohaterem tej sztuki jest jeszcze sam Oregon. Jednym z istotniejszych czynników, dla których fajnie mi się wykorzystywało w Days Gone, jest tak pełen detali świat. Masa rozwalonych samochodów, opuszczonych domostw z punktami do spotkania czyli po prostu malowniczych lokacji. Z czasu do momentu natrafiamy również na mieszkanie, w którym można odpalić „wiedźmińskie” zmysły i spełnić proste śledztwo – bywało, że liczył z aktualnym fakt, bo przydałoby się tu jakieś wyraziste zwieńczenie dochodzenia. Przykładowo możemy znaleźć martwego rybaka, którego wędka rozpoczęła swoje poszukiwania. Brakowało mi jednak jakiejkolwiek informacji czy komunikatu – ale działa jest racja takie podejście do poznawania świata. Nie narzuca grze w usta NPC czy głównego bohatera – sami sobie dopowiadamy historie. I ewentualnie nam się to spodoba, bądź nie. Mnie niezbyt to przeszkadzało, bo a właściwie istniałoby mnóstwo dobrze lepszych sprawy do pracy niż latanie za okazjonalnymi pytajnikami znanymi na karcie.

 

Szkoda tylko, że Days Gone niezbyt chętnie nagradza szwendanie się po mapie gry w trakcie kampanii – znajdźki są takie sobie, a zabijanie pojedynczych zombie jedynie frustruje przez osobę, że tracimy cenne naboje, zaś w zasadzie nic nie zyskujemy, poza małą liczbą punktów życia. Na wesele misje fabularne zmuszają do oglądania w grupie interesujących miejsc, wówczas nie odczułem tego jak dodatkowej wady gry.

Days Gone to funkcja, która składa realistyczną wizję postapokalipsy. Nie jest tutaj miejsca na przefajnowane ubisoftowe sytuacje (jak ślepa snajperka z Far Crya: New Dawn) czy różowe szaleństwo w trybu Rage’a 2. Pomyślcie raczej o The Walking Dead, bo podobnie gdy w współczesnym serialu największym ryzykiem w świecie Days Gone nie jest całkiem gnijący zombiak, i nowy człowiek. Choć zabijamy w trakcie zabawy tysiące (dosłownie tysiące, nie przesadzam) świrusów, wszystko miesza się wokół ludzi – ich okrucieństwa, zagubienia czy niejednoczących decyzji w obliczu wizji zagłady naszego gatunku. Co wydawać z mordercami w form niemal całkowitego upadku naszej cywilizacji – należą im się uczciwe sądy czy dość szybka kula w łeb? Spotykane postacie liczą na aktualny fakt różne opinie, a poza wcale nie próbuje przekonywać, która z obecnych alternatywy jest przydatniejsza. Każda ma po prostu swoje konsekwencje. Nie aby brali na ostatnie pomysł, zatem nie jest żadne RPG, tylko rozbudowana gra akcji. Ważne jednak, że tworzy zatem w nas emocje.

 

Zombie zombie

Podczas rozgrywki trafiamy do kilku obozów, w jakich możemy dostać broń, sprzedać trofea w stronie uszu zombiaków czy ulepszyć motocykl. To one są także motorem napędowym fabuły, bo spotykamy w nich właściwości, które rozwijają opowiadaną w grze historię czy zmuszają nam zadania poboczne. Co dobre, nie jest tutaj jednej waluty. W jakimś obozie funkcjonujemy na domowe imię osobno, zyskując kasę do dania ale w poszczególnych sklepikach. Ładnie to współgra z zdrową wizją świata, którą wymyślili sobie twórcy. A oraz z faktem, że mieszkańcy tych pewnych oaz nie lubią za sobą nawzajem.

Podobało mi się oraz to, że świat gry sprawia wrażenia będącego miejsca. „Robi wrażenie” toż normalne określenie, ponieważ nie trzeba wystarczająco dużo, by przebić głową czwartą ścianę (spróbujcie zaciągnąć hordę do jednego z obozów – mnie po prostu wyparowała ...), ale przy dobrym funkcjonowaniu klimat stanowi bardzo fajny. Dawało mi się zobaczyć konkurujących ze sobą zombie i zwierzęta czy bandytów. Z czasu do momentu niemilcy jeżdżą po mapie na mózgach natomiast jeśli akurat pracujemy w krzakach, toż po prostu przejadą sobie gdzieś dalej, nie stawiając na nas uwagi. Takie miłe detale zawsze sprawiają mnie w grach.

Jedynym elementem, który psuł mi odbiór tego świata, była frakcja Wieczystych. To szaleńcy, którzy upodobali sobie... zombie. Widzą w nich zastosowanie ludzkich losów, i nawet ich przepadają. Do ostatniego brutalnie się okaleczają i wykorzystują narkotyki – trochę za bardzo kojarzyło mi się toż z trzecim Mad Maxem, za ocean było w obecnym taniego szaleństwa, które nie współgrało mi z określoną wyżej, złą i stonowaną wizją końca świata. Trudno, trzeba więc jakoś przeżyć, bo ominąć się tegoż nie da. To niepowtarzalny z obowiązujących wątków fabularnych gry.

 

58037c09a02d4e2fe1e5d7424211ab3c.jpg

Realizm Days Gone wyraża się jeszcze w ostatnim, że jest toż występuje naturalistyczna i brutalna. Nie brakuje tu mocnych scen, w rodzaju podrzynania gardeł czy rozwalania czaszek, Kody do gier realistycznych modeli postaci (kobiety nie mają idiotycznych dekoltów, a niektórzy mężczyźni dorobili się brzuszków), a wśród zombiaków widzimy i zabijamy nastolatków (młodszych dzieci nie ma, co zresztą jest korzystne fabularnie – maluchy po prostu nie przetrwały wirusa). Co dla mnie bardzo ważne, tą brutalnością nikt nie epatuje. Nie lubię, jeśli ktoś bada wykonać na mnie wrażenie, szokując, bo to dostępna i ostatnio nadużywana sztuczka – plus tegoż w Days Gone nie ma. Jest ostro, są flaki i tryskająca krew, tylko taki jest świat, w którym przyszło nam walczyć o przetrwanie. Nikt nie wykonałem obecnego na wartość.

 

Harley mój

Motocykl, którym obracamy się w grze po mapie, to niepowtarzalny z najcieplejszych pojazdów, z których ostatnio brał w sztukach. W przeciwieństwie do koni możemy go w szkoła logicznie uzasadniony rozwijać, poprawiając nie tylko moc, przyczepność czy wytrzymałość jednośladu, jednak przede wszystkim pojemność jego baku. Bo brak paliwa że się okazać w grze – która, jak wielokrotnie już wspominałem, mocno flirtuje z realizmem – jakimś problemem. Możemy to co prawda maszynę wolno popychać, a przed zombiakami w niniejszy porządek nie uciekniemy. W praktyce zarządzenie paliwem do mnie trafiło. W myśli nie mi go nie zabrakło, bo po prostu pamiętałem o tym, żeby prowadząc na pracę, zahaczyć o stację paliw. Dodało to wprawdzie dodatkowy element quasi-survivalowy, który uwiarygodniał świat przestawiony.

Wierzcie też bądź nie, ale jeżdżenie motocyklem prezentuje się szalenie satysfakcjonujące – twórcy musieli włożyć mnóstwo wysiłku w dopracowanie detali. Trudno się nim zaciąć, rzadko też zachowuje się nierealistycznie czy łamie prawa fizyki. Do ostatniego słychać i czuć, jak maszyna zmienia biegi, a pomruki silnika przyciągają wyczulonych na dźwięki zombie. Szkoda tylko, że do ostatnich popularnych motocyklowych eskapad nie wybrano lepszej muzyki – jak na grę o harleyowcach bardzo mało pojawia się w Days Gone licencjonowanych kawałków, a soundtrack jest po prostu poprawny. Główny motyw brzmi odpowiednio ponuro i nostalgicznie, ale pozostałych utworów jakoś nie zapamiętałem. W kolejnej grze machnąłbym na ostatnie ręką, natomiast w współczesnej mało brakowało mi lepszej oprawy muzycznej.

 

Oczko mu się zepsuło, temu zombi

Realizm Days Gone pamięta także inne oblicze. Widać, że działa była ogromna i twórców z okresu do czasu przerastała. Dobry tego przykład są archaiczne rozwiązania zastosowane przy rozpoczynaniu misji. Questy startują o z góry ustalonej porze dnia, a jeśli dotrzemy na stanowisko za późno lub za wcześnie, kamera ucieknie do głowy oraz czas nagle przyspieszy. Jest więcej tak, iż w ścisłych misjach cut-scenki podejmują się w tamtym celu niż ten, w którym w poszczególnym czynniku jesteśmy. Po ich zawarciu nagle zostajemy tam przeniesieni – czasem dwa metry dalej, i czasem dwadzieścia. Nie kocham takich podejść, bo psują immersję, tak długo produkowaną przez wspomniane wcześniej rozwiązania. Czasami drażnią też loadingi owych cut-scenek – zwłaszcza jeśli godzi się ich więcej w układu niewiele minut.

Days Gone czasami przerasta nie tylko twórców, tylko i samo PlayStation 4. Z pewnej cechy to miła gra – o kapitalnej oprawie graficznej, ostrych teksturach, świetnych efektach pogodowych (koniecznie wybierzcie się na przejażdżkę w ciągu śnieżycy), dalekim zasięgu rysowania czy dopracowanych animacjach. Z nowej dawno teraz na sprzęcie Sony nie pokazała się tak mało zoptymalizowana i doskonała błędów praca na wyłączność. Testowałem ją na pewnej wersji konsoli i spadki klatek w trakcie jazdy motocyklem były dużo zauważalne. Nie zamykały mi jakoś szczególnie, a ja w zespole jestem niewrażliwy na takie prace (kto funkcjonował na krótkim sprzęcie w Obliviona, temu nic nie istnieje teraz straszne). Niemniej niektórych z Was to zapewne zirytuje.

 

82323088b24b23980aaaa2cc75d105a7.jpg

Sandboksy to gry pełne błędów, ale Days Gone i tutaj odstaje z zwykłej. Od kiedy dostaliśmy wstęp do recenzenckiej wersji gry, twórcy wypuścili do niej trzy aktualizacje, w współczesnym kilkunastogigabajtową łatkę na premierę, to umieszcza się, że bugów i gliczy jest właśnie tanio niż na wstępu. Ostrzegam jednak, że kilka razy zawiesiła mi się konsola lub gra, a tekstury regularnie podczas rozgrywki traciły ostrość. Na ten jedyny problem pomagał prosty restart aplikacji, jednak taż akurat daje się tak długo (kilkoro minut!), iż nie istniałoby więc wygodne rozwiązanie.

Ostatecznie nie był poważniejszych błędów, bo głównie gliczowały się zombiaki, psuły tekstury czy menusy. Rozumiem jednak, skąd zachowały się negatywne uwagi i recenzje Days Gone – wiele zależy właśnie od podejścia danego gracza zaś jego zgód na określone tutaj słabości gry. Prosta sprawa – jeśli jesteście wyczuleni na takie sytuacji, to bardzo bardziej będą Wam przeszkadzać.

Polecana przeze mnie historia czy postacie te bywają nierówne. Niektóre sceny dają się kiczowate, inne po prostu słabiej napisane (szczególnie przemowy, jednak a tak wspanialsze są one z drętwej mowy Kleopatry z Assassin’s Creed Origins). Mam doświadczenie, że zespół Bend Studio był coś zbyt wysokie ambicje. W wybranych miejscach gra emituje poprzez to zauważalnie źle niż w ścisłej większości innych. I oczywiście przeważnie jestem niezmiernie pozytywnie zaskoczony skalą programu i faktem, że świeże i bynajmniej nie takie duże studio wypuściło wielkiego fabularnego sandboksa, ale niestety, że bogowie nie byliśmy niewiele dużo czasu lub siły, żeby mocniej dopieścić swoje dzieło.

 

Gra, jaka nie wykonywa z nas idiotów

Days Gone to zabawa, jaka nie zajmuje się w ekspozycje. Nie zakłada graczowi kawy na ławę, nie wkłada w usta typowego nauczyciela-z-tutorialu opisu świata. Fabuła rozpoczyna się gdzieś w jednym środku, a przed poznamy świat i bohaterów, z jakimi przecież prowadzony przez nas motocyklista jest zbyt pan brat (lub korzysta spośród nimi kosę), mija wiele godzin. Takie podejście że przez całą grę – nieraz ciż musimy zinterpretować sobie słowa przyjaciół czy wrogów, bo nikt nam łopatologicznie nie tłumaczy ich myśli. Łatwo np. przegapić wyjaśnienie jednego z popularniejszych questów połączonych z Wieczystymi – oglądałem kiedyś Synów Anarchii, więc niektóre zwyczaje amerykańskich bikerów nie były mi obce, ale może wiele osób, które pominą jedno poboczne zadanie, nie pozna kontekstu tej rzeczy. Nie wątpię, że a ja przegapiłem to czy owo. I daleko, bo dość posiadam już tytułów, które wiodą nas za rękę i podtykają pod nos wszystkie wyjaśnienia czy motywy.

Spośród tegoż sensu Days Gone rozczaruje osoby, które lubią ubisoftowe przystąpienie do gier z prawdziwymi światami. Zawartości jest tutaj sporo, ale raczej stanowi ona fabularna. Po ukończeniu kampanii jest nam tylko trochę prostych ćwiczeń pobocznych oraz oczyszczanie mapy z grup zombie. Czyli tychże 40 lub 50 godzin to dla Was odpowiedni czas, musicie już sobie sami odpowiedzieć. Moim daniem więc dodatkowo właśnie dużo dużo.

Jeśli posiadacie wątpliwości, to nic nie jest na przeszkodzie,