JustPaste.it
Tracimy drzewa w zastraszającym tempie. W zezwoleniach na wycinkę pisze się, że drzewa stanowią zagrożenie, podczas gdy w rzeczywistości chodzi o to, że kasztany spadają na samochody, albo że trzeba zamiatać liście - przekonuje Piotr Tyszko- Chmielowiec, dendrolog z Instytutu Drzewa, współautor pomysłu na moratorium dla drzew w Polsce.

 

  1. Kaczyński namawia Kukiza do bicia mediów

 

Inicjatorem ogólnopolskiej akcji jest organizacja FOTA4Climate. Zrzesza aktywistów, ludzi nauki, mediów, przyrodników i działaczy społecznych. W petycji, którą podpisało na razie około 2,5 tys. osób napisali, że domagają się „natychmiastowego wprowadzenia moratorium na wycinanie drzew na obszarze całego kraju". ich drugi postulat to niezwłoczne rozpoczęcie konsultacji społecznych i eksperckich zmierzających do zmian prawa "w zakresie gospodarowania jednym z kluczowych dla naszego przetrwania zasobów naturalnych – drzewami”.

Akcję Polaków poparł m.in. Peter Wohlleben, leśnik i autor światowego bestsellera „Sekretne życie drzew”.

Anita Dmitruczuk: Moratorium na wycinkę w miastach to radykalny pomysł, zgodzi się pan?

Piotr Tyszko-Chmielowiec*: Owszem, ale sytuacja jest też niecodzienna. Z mojego doświadczenia wynika, że większość drzew, które dziś wycina się w miastach było do uratowania. Najczęściej wcale nie stoją w sprzeczności z inwestycjami, co nam się wmawia. Drzewa są wycinane bezmyślnie, z błahych powodów. Pomysł moratorium funkcjonował w środowisku pasjonatów drzew już jakiś czas, jako taki powiedzmy ostateczny argument-symbol. Aż w końcu po jakiejś kolejnej awanturze z wycinką postanowiliśmy poddać ten pomysł dyskusji.

Ale to znaczy zero miejskich inwestycji, nawet tych, które mają charakter prośrodowiskowy.

Po pierwsze drzewa też są inwestycją i to inwestycją w naszą przyszłość. Potrzebujemy ich bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. To kwestia naszego przeżycia i to w sensie dosłownym. W naszych wybetonowanych miastach tworzą się wyspy ciepła, które narażają najsłabszą część społeczeństwa na utratę życia. Drzewa zapobiegają powstawaniu takich wysp ciepła. To ileś konkretnych osób: seniorów, dzieci, osób z chorobami krążenia, które nie umrą na przykład z powodu udaru. Wiemy też, że obecność drzew poprawia samopoczucie, co oznacza że dzięki zatrzymaniu wycinki drzew u iluś osób nie pogłębią się problemy psychiczne. Wiemy że drzewa są naszymi sojusznikami w walce ze zmianami klimatycznymi i o czyste powietrze, to znów przekłada się na jakość życia konkretnych ludzi.

Drzewa w mieście to nie jest ozdoba, tylko strategiczny element infrastruktury, podobnie jak wodociągi czy kanalizacja.

Po drugie konflikt między inwestycjami a drzewami rosnącymi na danym terenie jest często pozorny, można go rozwiązać na etapie planowania i projektowania, ale nie robi się tego. W Polsce robimy wszystko, żeby dogodzić inwestorowi i nawet nie rozpatrujemy wariantów, które wymagają jakiejś pomysłowości. Tymczasem praktyka pokazuje, że uratowanie drzew jest najczęściej dość łatwe, jeśli już bierze się je pod uwagę.

Fot. Fot . Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta

No dobrze, ale co jeśli nie da się tych rzeczy pogodzić?

Jakaś furtka musi zostać, ale dziś to nie jest żadna furtka, tylko otwarta na oścież brama, przez którą są wywożone pnie kolejnych drzew. Tracimy drzewa w zastraszającym tempie. Wiele zezwoleń na wycinkę ma charakter poświadczenia nieprawdy. Pisze się w nich, że drzewa stanowią zagrożenie, podczas gdy w rzeczywistości chodzi na przykład o to, że kasztany spadają na dachy samochodów, albo że trzeba zamiatać liście. To wcale nie są wyjątki, takich spraw jest mnóstwo. W przypadku inwestycji najważniejszy jest etap planowania, to tam powinno się szukać możliwości ocalenia drzew na terenach zurbanizowanych. Może ścieżkę rowerową da się przeprowadzić za drzewami zamiast tuż przy ulicy ścinając przy okazji całą aleję? Może budując galerię handlową można wkomponować w projekt dorodne drzewa, które rosły tam wcześniej? Może projektując plac trzeba zrezygnować z brukowania albo zalewania go betonem?

Dziś nikt takich możliwości nie szuka, ponieważ nie musi, a sama wartość drzew w procesie inwestycyjnym jest często pomijalna.

Liczymy wartość odtworzeniową zamiast wartość usług ekosystemowych, które świadczą drzewa w mieście.

Znam nawet przypadki, kiedy sądy określając wartość drzewa brały pod uwagę cenę opału, co jest już zupełnym skandalem. Gdybyśmy jednak prowadząc inwestycje musieli liczyć się z wartością usług, jakie całemu otoczeniu świadczą drzewa, to może nikt by już nam nie wmawiał, że młode sadzonki na obrzeżach miast rekompensują utratę dorodnych drzew rosnących na osiedlach, w parkach czy w ogóle tam, gdzie jest dużo ludzi. To poprawiłoby też sytuację starych drzew w mieście, bo to one byłyby „najdroższe”. To stare drzewa stają się miejscem życia wielu innych gatunków, przez co ich rola w otoczeniu rośnie. Pień drzewa jest jak porysowana płyta gramofonowa, na której nie tylko zapisała się muzyka jego istnienia, ale też zaznaczyło wszystko to, co przeszły, rosnąc w danym miejscu. Ich korona jest niewspółmiernie większa w porównaniu do drzewek sadzonych jako rekompensata po wycince starych drzew. Próchno, które jest dla nas tak "alarmujące" to miejsce życia owadów, te zaś przyciągają ptaki, których tak bardzo brakuje nam w mieście. Wartość stuletniego drzewa, które wycina się w ciągu kilku godzin, jest nie odtworzenia w skali życia ludzkiego, może więc powinniśmy zmienić przepisy tak, aby dobro drzew było brane w końcu pod uwagę. To nie jest jakaś niższa forma życia. O zwierzęta dbamy, o drzewa nie chcemy.

Nadleśnictwo Lipusz.

 

To znaczy?

Z wykształcenia jestem leśnikiem, ale od kilkunastu lat zajmuję się inspekcją drzew. Sam najlepiej wiem, że są takie drzewa, które po prostu trzeba wyciąć, bo nie ma innego wyjścia. Jednak tym bardziej zacząłem dostrzegać też to, co my robimy drzewom w mieście i jak one na to reagują. Wcześniej tego nie widziałem. Otóż drzewu jest niezwykle trudno przetrwać w warunkach, jakie mu stwarzamy. Młode drzewka w mieście rosną bardzo często w sposób charakterystyczny dla starych drzew, to znaczy zamiast mieć długie i szybko rosnące gałązki, przyrastają powolutku, dosłownie centymetr po centymetrze. Sadzimy je najczęściej w jakichś kwadratowych skrawkach odsłoniętej ziemi, gdzie tak naprawdę nie ma gleby, tylko ziemia wymieszana z gruzem. A drzewu potrzebne są nie tylko tlen, słońce i woda, ale też bakterie i grzyby mikoryzowe.

Dusimy nasze drzewa, bo najczęściej obudowujemy je kostką brukową, zalewamy betonem, albo pozwalamy by tuż przy pniu parkowały samochody. W ten sposób odcinamy dopływ powietrza do korzeni.

A zimą posypujemy jeszcze solą, co powoduje, że drzewa mają trudniejszy dostęp do wody. Przy suszach panujących w ostatnich latach to powoduje, że nasze drzewa nie tylko się duszą, ale też umierają z pragnienia. Na dodatek w samotności, bo w odróżnieniu od lasu, w mieście najczęściej nie żyją w skupiskach, ale w odosobnieniu, czego bardzo nie lubią. Wyobraźmy sobie, że ktoś traktowałby tak swojego domowego pupila - nie karmił, nie poił, trzymał w izolacji i jeszcze przyduszał.

Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta

Ale państwo nie postulują lepszego standardu ochrony drzew w miastach tylko wstrzymanie wszelkich wycinek.

Chcemy usiąść do rozmów. Moratorium ma służyć jedynie temu by zapobiec nieodwracalnym szkodom do czasu aż ustalimy nowe zasady gospodarowania drzewami. I nie jest absolutne, po pierwsze dotyczy tylko terenów zagospodarowanych, takich, gdzie drzewa rosną w pobliżu człowieka czy budowanej przez niego infrastruktury, a po drugie nikt oczywiście nie chce zakazywać wycinki drzew, które rzeczywiście stwarzają jakieś niebezpieczeństwo. Chodzi tylko o to, żeby w sposób profesjonalny, merytoryczny i pozwalający na namysł  porozmawiać o drzewach przydrożnych, miejskich, wiejskich i tych rosnących na terenach prywatnych a potem dojść do sensownego porozumienia.

To będzie trudna rozmowa, ale musimy ją odbyć. Jestem realistą, wiem że nie ma powrotu do stanu prawnego sprzed Lex Szyszko, ale nie możemy też utrzymywać obecnej sytuacji.

To co Pan proponuje?

Po pierwsze uważam, że każda gmina powinna mieć przejrzysty plan gospodarowania drzewami i plan ich ochrony. Innych standardów będziemy wymagać dla drzew rosnących na uboczu, które na przykład da się ogrodzić i pozwolić by dożywały swoich dni zrzucając konary, a innych dla drzew które są przy ruchliwych drogach. Plan powinien uwzględniać dobro drzew w procesie planowania inwestycji, jak i standardy ich ochrony podczas różnego rodzaju remontów. Po drugie uważam, że powinniśmy wypracować system zachęt lub pomocy dla ludzi, którzy dbając o drzewa na swoim prywatnym terenie dostarczając w ten sposób usług ekosystemowych dla całej społeczności lokalnej. Może właściwa byłaby jakaś ulga podatkowa, albo pomoc w opiece nad drzewem czy chociaż systematyczny przegląd kondycji drzew? Jeśli z jednej strony mówimy, że nie wolno decyzji o wycince drzew na prywatnej posesji zostawiać w rękach indywidualnych osób, to nie możemy ich z takim drzewem zostawiać samych. Po trzecie marzy mi się krajowy, a nawet narodowy program sadzenia drzew na dużą skalę. Na to potrzebne są pieniądze. Musimy dobrze wyznaczyć takie miejsca gdzie konieczne jest nasadzenie lub odtworzenie zieleni. Nie da się zrobić tego wyłącznie rękoma prywatnych osób czy nawet samorządów. Po czwarte konieczne są zmiany legislacyjne w wielu obszarach. Musimy dobrze zdiagnozować te regulacje, które dziś utrudniają ochronę drzew i zmienić je tak, żebyśmy przy zachowaniu rozsądku mogli je chronić i tę ochronę egzekwować.

Hasło moratorium dla wycinki drzew nadaje jednak tej dyskusji kategoryczny charakter. A was łatwo ustawić na półce z „ekooszołomami”.

To dość radykalny postulat, ale ja się go nie boję. Jestem profesjonalistą, mam określoną pozycję w zawodzie. Kieruję Instytutem Drzewa, który wykształcił już pół tysiąca inspektorów drzew. Ludzie, którzy są grzeczni i proszą o wysłuchanie sprawdzają się w tych dyskusjach, gdzie wszyscy uczestnicy mają jakąś elementarną wrażliwość na przyrodę. Czasami jednak postęp dokonuje się skokowo. To widać na wielu przykładach związanych z drzewami. We Wrocławiu po awanturze związanej z wycinką dęba pod budowę galerii handlowej w centrum miasta, a potem po aferze związanej z Parkiem Grabiszyńskim powstał ruch, który doprowadził do poprawy standardu ochrony drzew w mieście, w tym powstała pierwsza w Polsce rada parku. Paradoksalnie fakt, że tempo wycinek jest tak widoczne i tak o nim głośno, świadczy o tym, że jest lepiej a nie gorzej. Przynajmniej w tym sensie, że zaczęliśmy dostrzegać utratę drzew w naszym otoczeniu, choć wcześniej był to proces odbywający się w ciszy.  Nie zmienimy tego, jeśli nie zaczniemy rozmawiać i nie może to być dyskusja wyłącznie w gronie profesjonalistów. Potrzebujemy też polityków, prawników, organizacji społecznych czy branżowych. A postulat moratorium dla wycinki skupia uwagę i umożliwia rozmowę o różnych mniej radykalnych pomysłach służących ochronie drzew.

 

 

*Piotr Tyszko-Chmielowiec, arborysta, dendrolog, przyrodnik, pasjonat drzew, edukator. Inicjator i lider krajowego programu ochrony drzew przydrożnych „Drogi dla Natury”. Wykładowca akademicki, wiceprezes wrocławskiej Fundacji EkoRozwoju, twórca i dyrektor Instytutu Drzewa. Absolwent wydziałów leśnych SGGW w Warszawie i Virginia Tech w Blacksburgu.