JustPaste.it

(3) Los w moim życiu

Kolejny felieton z cyklu "Moje porachunki z Losem" odnosi się do różnych sytuacji życiowych, w których najbliżsi pakowali mnie w tarapaty a partyjni wrogowie klasowi- pomagali.

Kolejny felieton z cyklu "Moje porachunki z Losem" odnosi się do różnych sytuacji życiowych, w których najbliżsi pakowali mnie w tarapaty a partyjni wrogowie klasowi- pomagali.

 

Czym jest  Los, na który często się powołujemy?

 W powszechnym osądzie los to coś, co się przydarza przypadkowo zależnie od wyższej Mocy, a człowiek nie ma  wpływu ani na pojawienie się zdarzenia, ani na jego przebieg, ani na uniknięcie, ani na jego skutki. Mieści się w nim ludowe przekonanie o nieuchronności, wyrażane porzekadłem „będzie, co komu sądzone”.

 Ale to ludowe przekonanie też do mnie nie trafia. Bo nadal nie wiem ani przez kogo sądzone, ani co jest treścią tego sądu. Kiedyś, przed laty Babcia orzekła, że mam być księdzem albo adwokatem. Nic z tego. Nie byłem nawet blisko. Bliżej mi było do zachwytu ciotki nad moim wypracowaniem z drugiej klasy. Miało bowiem zawierać wyrazy z literą „ó”. Nie pamiętam, jak mi ogórek pasował do wiewiórki, ale dostałem piątkę i najwyższe uznanie u ciotki- zdaje się, była analfabetką.

Kiedy wchodziłem w dorosłe życie,  inna ciotka przepowiadała mi przyszłość wielkiego polityka, a szlachcianka- kuzynka wyklinała za przynależność do organizacji o mało religijnych walorach. Z organizacji mnie wyrzucili za pochodzenie. Nie dość, że ojciec był sanacyjnym policjantem to jeszcze szlacheckiego rodu, dziadek młynarzem czyli  wiejskim burżujem, babcia  szlachcianka miała na wsi sklep z wyszynkiem, więc jako szlachta rozpijała naród.

Prawie przez całe dojrzałe życie wypełniałem tzw. ankiety personalne, gdzie dwie pozycje czytano dokładnie: pochodzenie i członkowie rodziny  za granicą. Naiwnie pisałem, że ojciec był policjantem, a rodzina  na Kresach była za granicą. Sekretarz partii uświadomił mnie kiedyś, że należy pisać o ojcu „inteligent pracujący”, a rodzina wcale nie przebywa za granicą. „Kura nie ptak, a polska nie zagranica- aluzję zrozumiał?”

Zanim mnie ostatecznie i bez prawa powrotu wyrzucono z pracy, wytykano mi różne wybryki.  Kiedyś na tzw. szkoleniu wygłosiłem referat o alienacji, manipulacji i indoktrynacji, stwierdzając, że wychowanie jest indoktrynacją. Na pytanie z sali, czy wychowanie socjalistyczne też, odpowiedziałem, że tym bardziej. Chociaż dzisiaj nie zmieniłbym ani jednej tezy, bo tamtejsze socjalistyczne to pikuś wobec kapitalistycznego.
Zabawna anegdota z tamtych czasów. Zostałem zaproszony na prelekcję w ramach spotkań z ciekawymi ludźmi. W swietlicy był tłum. Prelegentem miał być dziennikarz o tym samym imieniu i nazwisku. Gdy miejscowy pop (sekretarz partii) wyjaśniał pomyłkę, z sali padł okrzyk "do d...z takim redaktorem".

Chyba wtedy powiedziano mi, że niezbadane są wyroki uboskie, co mi się bardzo podobało i rozpowszechniałem jako dobry żart. Inny sekretarz partii zrobił ze mnie czeladnika stolarza, gdy w stanie wojennym wyrzucili mnie z pracy. Mój los przypieczętowała Anna German, orzekając, że

jest zwykłym szarym dniem

Emerytos Bidoklepos