JustPaste.it

 

Twoja prenumerata jest aktywna
mojeimperium

Św. Augustyn pisał, że Bóg stworzył ludzi "własności obojej płci". Czy biskupi czytali na studiach Ojców Kościoła?

WYWIAD
Violetta Szostak
3 października 2020 | 06:00
Eddie Redmayne i Alicia Vikander w 'Dziewczynie z portretu', opowieści o Lili Elbe, duńskiej transpłciowej malarce 1 ZDJĘCIE

Eddie Redmayne i Alicia Vikander w 'Dziewczynie z portretu', opowieści o Lili Elbe, duńskiej transpłciowej malarce (Fot. BE&W)

Naukowcy zajmujący się płcią są w sytuacji podobnej do sytuacji Galileusza, gdy religia znów próbuje odrzucić naukowe dane. Rozmowa z Renatą Ziemińską, profesorką nauk humanistycznych, i Urszulą Kluczyńską, socjolożką
REKLAMA

 

  •  
  •  
  • 288

 

VIOLETTA SZOSTAK: Nauka rozbiła podział na dwie płcie. Bierzemy udział w nowym przewrocie kopernikańskim?

RENATA ZIEMIŃSKA: Naukowcy zajmujący się płcią są dzisiaj w sytuacji podobnej do sytuacji Galileusza, gdy religia znów próbuje podważyć, a nawet odrzucić naukowe dane i zatrzymać stary obraz świata.

Analogiczne jest też napiętnowanie osób, które zajmują się badaniem nad płcią, nad gender, zwłaszcza w Polsce. Gdy Galileusz mówił jednemu z kardynałów, by spojrzał w lunetę, ten miał mu odpowiedzieć, że nie musi, bo wie, co jest napisane w Piśmie Świętym. Teraz Pismo jest wykładnią tego, czym jest płeć. Mężczyzną i kobietą stworzył nas Bóg i koniec – tabu, nie wolno ruszać, badać.

URSZULA KLUCZYŃSKA: To trochę jak rozmawianie z płaskoziemcami, ale też rozumiem te obawy przed innym sposobem rozumienia świata i zmianą rzeczywistości, w której czujemy się bezpiecznie.

A gdybyśmy zaczęły od biologii, to co nam dziś mówi? Jak tworzy się płeć?

R.Z.: Chromosomy płciowe odkryto ok. roku 1905 i długo uważano, że tylko one decydują o rozwoju płci. Zgodnie z tą teorią każda komórka somatyczna ma ich 23 pary, ostatnia para to płciowe – u kobiet XX, u mężczyzn XY. Czyli kariotyp – kompletny zestaw chromosomów – u kobiet to 46 XX, a u mężczyzn 46 XY.

 

 

Ale u wielu sportsmenek odkryto inny zestaw, np. 47 XXY. Są też osoby o kariotypie 45 XO albo 48 XXXY. I co wtedy? Do jakiej płci zaklasyfikujemy takiego człowieka? Są też ludzie, którzy w swoim ciele mają część komórek somatycznych z kariotypem XX i kariotypem XY. Tak jest w przypadku chimeryzmu, gdy dwie zygoty zlały się w jedno na początku życia płodowego i jedna miała tzw. kariotyp męski, a druga żeński. Nazwiemy takiego człowieka kobietą czy mężczyzną? Na to pytanie w naszym binarnym podziale nie ma dobrej odpowiedzi. I załamuje się tu ta prosta zasada, że chromosomy płciowe są kryterium bycia kobietą czy mężczyzną.

Co może się jeszcze wydarzyć po drodze?

R.Z.: Nawet jeśli chromosmy są typowe, to na dalszym etapie rozwoju może dojść do modyfikacji. Są osoby, które mają chromosomy męskie 46 XY, rozwijają się u nich jądra, produkowane są androgeny, ale ciało jest na nie niewrażliwe. Nie rozwijają się więc już dalej cechy męskie, tylko żeńskie: pochwa, łechtaczka, w okresie dojrzewania rosną piersi.

W 2005 r. Maria Patiño, sportsmenka, ujawniła swoje dane medyczne, by zilustrować problem. Patiño ma chromosomy męskie 46 XY i jądra w podbrzuszu, które produkowały androgeny, ale jej ciało nie reagowało na nie. Zewnętrzne męskie narządy płciowe nie rozwinęły się u niej w ogóle – ma pochwę, piersi, kobiece kształty ciała i zdecydowanie żeńską tożsamość. Przy urodzeniu przypisano jej oczywiście płeć żeńską. W 1985 r. Patiño wykluczono z kobiecych zawodów, bo odkryto, że ma chromosomy 46 XY. Walczyła o uznanie jej kobiecości i po trzech latach przyznano, że ma rację. Przekonała świat, że nie da się zredukować kobiecości do jednego wzoru chromosomów.

Zatem działacze sportowi uznali, że nie jest kobietą, ale w żaden sposób nie jest też mężczyzną. Dlatego, żeby opisać jej sytuację, trzeba zastosować wielowarstwowe pojęcie płci. Bierze ono pod uwagę, że płeć to nie jednolity zestaw cech, ale ich wiązka, że nie muszą być w całości typowo kobiece czy męskie, mogą być przemieszane.

 

 

U.K.: I tu najczęściej pojawia się pytanie: to co jest najważniejsze? Którą warstwę wybrać, żeby jednak poradzić sobie z tą niejednoznacznością?

Jak na to odpowiadacie?

U.K.: Z tych wszystkich warstw składających się na płeć kluczowa jest identyfikacja płciowa, tożsamość płciowa.

Czyli to, kim Maria Patiño się czuje.

U.K.: To, jak się czuję, jak chciałabym, żeby się do mnie zwracano, jest też najistotniejsze w relacjach społecznych. Bo to ja wiem o sobie najwięcej.

Są też osoby, którym niejednoznaczność nie przeszkadza. Akceptują swoją cielesność i tożsamość, która jest niespójna, między męską i żeńską. Jeśli ktoś koryguje płeć – z męskiej na żeńską albo odwrotnie – to to jest już bardziej zrozumiałe społecznie. Ale gdy ktoś nie czuje się ani kobietą, ani mężczyzną? Albo czuje się trochę bardziej jak kobieta, trochę mniej jak mężczyzna? To bywa jeszcze bardziej niezrozumiałe dla społeczeństwa.

Tu świetną robotę robią osoby, które pokazują swoim życiem, że płeć to skomplikowany wielowarstwowy proces i różnorodność.

Maria Patiño po urodzeniu wyglądała jak dziewczynka. Ale są dzieci, które mają zewnętrzne cechy obu płci. Pani profesor pisze w swojej książce, że to, co w naszej kulturze robi się noworodkom interpłciowym, to barbarzyństwo, za które trzeba będzie się wstydzić jak za niewolnictwo.

R.Z.: Nie powinniśmy mówić, że Maria Patiño „wyglądała jak” dziewczynka, bo to sugeruje, że nią nie była. Długo walczyła o uznanie swojej kobiecości i kiedy już to wiemy, to nie powinniśmy tego podawać w wątpliwość. Wciąż brakuje nam dobrego języka. Brzmi to mało naturalnie, ale lepiej powiedzieć, że urodziła się z zewnętrznymi cechami kobiecymi.

Wracając do pytania – mniej więcej od lat 60. rozpoczęto próby korygowania cech płciowych u takich noworodków. Nazwano to „chirurgią normalizacyjną”. W większości państw podstawą do ustalania płci są zewnętrzne cechy płciowe. Ale gdy rodzi się dziecko, które ma mieszane cechy, to rodzi się problem.

Co znaczy „mieszane”?

R.Z.: Może np. mieć małą pochwę, a jednocześnie mikroprącie – łechtaczka jest powiększona i ma postać prącia. Ale może być to całe spektrum cech przechodzących od żeńskich do męskich lub odwrotnie.

I wtedy lekarze nie wiedzą, jaką płeć przypisać dziecku. Często to decyzja rodziców. Od lat 60. przez cały XX wiek stosowano procedurę medyczną, którą eufemistycznie nazywano redukcją łechtaczki, a było to usunięcie mikroprącia. Korygowano noworodki w kierunku żeńskim, bo łatwiej coś usunąć, niż konstruować. Potem, w dorosłości, okazywało się, że te osoby cierpiały, bo wiązało się to często z fizycznym bólem, utratą wrażliwości erotycznej, bliznami, cierpiały zwłaszcza wtedy, kiedy zmiany chirurgiczne okazywały się niezgodne z tożsamością płciową.

Wszystko w imię uzyskania osoby, która będzie pasowała do znanych kategorii płciowych. Nie chodziło przy tym o ratowanie życia czy zdrowia dzieci, ale wpasowywanie ich w społeczną normę, która zakładała, że cechy płciowe muszą być jednoznaczne.

Mówi pani w czasie przeszłym. To się zmieniło?

R.Z.: W 2006 r. przyjęto słynny konsensus w Chicago. Lekarze przyznali, że dotychczasowe procedury korygowania wszystkich noworodków w kierunku żeńskim były błędne. Funkcjonowały już wtedy organizacje osób interpłciowych, które walczyły o swoje prawa i wymuszały na środowisku medycznym zmianę podejścia. Wypracowano wtedy inne procedury.

Nie przeprowadza się już tych operacji?

R.Z.: Przeprowadza. Całkowicie zakazano ich tylko na Malcie. Prawdopodobnie dlatego, że jest tam dobrze zorganizowany aktywizm osób z cechami interpłciowymi. Podobny zakaz jest w Portugalii, ale niecałkowity. Wystarczy, że rodzice oświadczą, że znana jest już tożsamość płciowa dziecka, i operacja normalizująca może być przeprowadzona.

Mimo dyskusji bioetycznych rodzice nadal chcą, żeby ich dziecko miało spójny zestaw cech płciowych. Lekarze nie podchodzą już jednak do tego mechanicznie. Znane są rozmaite warianty interpłciowości, wiadomo, co jest ich przyczyną, i ułatwia to przewidzenie z dużym prawdopodobieństwem, w którym kierunku rozwinie się tożsamość płciowa dziecka. Ale nadal są dylematy etyczne. Czy mamy prawo ingerować tak głęboko w ciało drugiej osoby? Czy tylko z powodu wpasowania człowieka w jedną z dwóch znanych kategorii płciowych warto naruszać integralność ciała? Problematyczne jest, czy nawet rodzice mają prawo podejmować takie decyzje, które dotyczą przecież nie ich własnego ciała, bo to często operacje nieodwracalne. Wskazuje się teraz, że powinno się zaczekać, aż dziecko dorośnie. Co najmniej do 4. roku życia, kiedy już pokazuje i mówi, czy czuje się chłopcem, czy dziewczynką. A najlepiej byłoby zaczekać, aż będzie miało 18 lat i samo zadecyduje.

U.K.: Bardzo ważne, żeby nie potępiać rodziców czy lekarzy, bo większość kieruje się jak najlepszymi pobudkami. Ich celem jest dobro dziecka i robią to najlepiej, jak potrafią, ale być może nie posiadają wiedzy czy wsparcia, które umożliwiłyby im podjęcie innej decyzji.

Dlatego tak ważne jest uświadamianie im konsekwencji działań i tego, że tak naprawdę kierują się stereotypami kulturowymi. Różnorodność istnieje i nie oznacza patologii, choć jest usilnie patologizowana.

R.Z.: Wina nie leży ani po stronie rodziców, ani lekarzy, lecz tkwi w sferze symbolicznej, w kulturze, w języku, w którym wciąż dominuje binarne pojęcie płci.

Postępowanie rodziców, którzy dążą do uspójnienia cech płciowych dziecka, jest do pewnego stopnia zrozumiałe, bo wiedzą, z czym się wiąże funkcjonowanie w naszym społeczeństwie nietypowych dzieci. Chcąc zapewnić dziecku bezpieczną przyszłość, uważają, że lepiej skorygować, żeby uniknąć stygmatyzacji. Ale dorosłe dziecko może zapłacić za to wysoką cenę.

Coraz więcej rodziców znających historie dorosłych osób z cechami interpłciowymi chroni dziecko przed niepotrzebnym okaleczeniem i zostawia mu otwartą przyszłość.

Zamiast poddawać dzieci operacji, powinniśmy doprowadzić do zmiany społecznej, która pozwoliłaby im żyć bez stygmatyzacji w postaci, w jakiej się urodziły. Ich ciała nie są „wybrykiem natury”, ale świadectwem różnorodności życia, którego naturą nie jest stałość, ale proces, ewolucja.

W języku medycznym posiadanie cech interpłciowych jest nazywane zaburzeniami rozwoju płci (ZRP). To konsensus w Chicago wprowadził tę nazwę, bo poprzednie – hermafrodytyzm, obojnactwo – uznano za stygmatyzujące. Ale zdaniem wielu „zaburzenie” też stygmatyzuje, m.in. Amerykańska Akademia Pediatrii wydała oświadczenie solidarności z rodzinami dzieci interpłciowych i w nim jest termin differences of sex development, czyli odmienności w rozwoju płci. Skoro naukowcy nie potrafią być zgodni, to czego wymagać od zwykłych ludzi?

R.Z.: Nauka jest fragmentem ogólnej kultury. Lekarze pomagają ludziom żyć w tej kulturze, która jest. Interpłciowość czeka w kolejce do depatologizacji. Najpierw zdepatologizowano homoseksualność, potem transpłciowość, teraz czas na interpłciowość.

Była już próba, ale się nie udało, przy tworzeniu listy chorób i zaburzeń ICD-11. „Zaburzenie” zaakceptowały w 2006 r. niektóre grupy osób interpłciowych, które chciały dobrej współpracy z lekarzami. Inne uznały to za zdradę. Dobrą stroną tej zmiany było tylko pokazanie, że posiadanie cech interpłciowych jest zjawiskiem, które ma naturalne wyjaśnienie, ale brakuje tutaj zrozumienia, że ta nietypowość to różnorodność, a nie defekt.

U.K.: Dyskurs medyczny lubi przywłaszczać sobie zjawiska. To, co jeszcze niedawno nie było zaburzeniem lub chorobą, dziś coraz częściej jest tak określane. To jest właśnie siła dyskursu medycznego, któremu ufamy i który często jest traktowany jako ostateczny argument w dyskusji.

Na szczęście również medyczne klasyfikacje się zmieniają. Takim przykładem są zmiany w ICD-11, gdzie transpłciowość znalazła się poza obszarem psychiatrii. To ogromna zmiana, gdyż zmniejsza stygmatyzację. Jednak gdy dane zjawisko raz pojawi się jako zaburzenie, zostaje nim zwykle na dużej, choć już usunięto je z medycznego spisu. Takim przykładem może być homoseksualność, która choć została zdemedykalizowana, to w dyskusjach nadal można się spotkać z odwołaniem do patologii.

Pomogłoby wprowadzenie do społecznego życia podziału na trzy płcie: kobiecą, męską i niebinarną?

R.Z.: Płeć to proces i różnorodność. W tym procesie ze względów praktycznych przeprowadzamy podziały, które zawsze są uproszczeniem. Gorsze uproszczenia można jednak zastąpić lepszymi. Upraszczając, chciałabym przynajmniej, żebyśmy mówili o kobietach, mężczyznach i osobach niebinarnych. W tej trzeciej kategorii mogliby się zmieścić wszyscy, którzy nie odnajdują się w dualnym podziale. Jest to kategoria dla osób z tożsamością niebinarną, a nie dla osób z cechami interpłciowymi. Osoby z cechami interpłciowymi przede wszystkim potrzebują akceptacji swojego ciała, ochrony przed stygmatyzacją i niekiedy niepotrzebnymi operacjami. Grupy osób z cechami interpłciowymi, osób transpłciowych i osób niebinarnych można przedstawić jako trzy przecinające się koła. Jest część wspólna, ale każda grupa ma swoją własną część.

W Polsce osoby niebinarne nie istnieją w systemie prawnym. Ale coraz więcej krajów je uznaje.

R.Z.: Trzecią opcję płci mają Australia, Austria, Bangladesz, Holandia, Indie, Kanada, Malta, Nepal, Niemcy, Nowa Zelandia, Pakistan i część stanów w USA – Kalifornia, Oregon, Waszyngton, Nowy Jork. W każdym z tych miejsc funkcjonuje ona nieco inaczej.

W Niemczech jest kategoria „divers”, którą wpisuje się w dokumentach. Początkowo było to puste miejsce, ale potem uchwalono, że to dyskryminujące, dlatego wybrano „divers” – różnorodny. Natomiast kontrowersyjne jest w Niemczech to, że to prawo stosuje się tylko do osób medycznie sklasyfikowanych, czyli z cechami interpłciowymi, u których na poziomie biologicznym widać, że mają powody do wydzielenia się z podziału na dwie płcie. A istnieje grupa osób niebinarnych, które na poziomie cech biologicznych nie potrafią tego wykazać, bo z ciałem nie zgadza się u nich warstwa tożsamości, prawdopodobnie związana ze strukturami mózgowymi.

Natomiast np. w Kalifornii kategoria niebinarności jest przyznawana na zasadzie deklaracji. Dotyczy to jednak tylko dokumentów stanowych, a nie paszportów, które wydawane są przez urzędy federalne. Ale toczy się o to walka – Dana Zzyym wytoczyła sądowy proces, w którym domaga się paszportu z niebinarną tożsamością.

Pierwszym krajem, który wprowadził paszporty z kategorią „nonbinary” ze znakiem „X”, była Australia. Pierwszy wydano już w 2003 r. Do 2011 r. trzeba było tam wykazać się dokumentami medycznymi, które stwierdzały cechy interpłciowe przy urodzeniu. Teraz wystarczy dokument np. od psychiatry, który potwierdza niebinarną tożsamość. Także Nowa Zelandia od 2012 r. daje swoim obywatelom możliwość wybrania spośród trzech kategorii płciowych – M, F i X – na zasadzie deklaracji.

To oczywiście nie jest prosta sprawa. Te zapisy rodzą też kolejne dylematy prawne i etyczne. Na przykład osoby, które urodziły się z cechami interpłciowymi, a identyfikują się jako kobieta lub mężczyzna (jest tak u 75 proc. osób z cechami interpłciowymi), nie chcą, by wpisywać je do trzeciej kategorii, osób niebinarnych.

Są kultury, w których od dawna przyjmuje się istnienie trzeciej płci. W Indiach w 2014 r. sąd najwyższy uznał tam to oficjalnie, ale ludzie o mieszanych cechach płciowych widzialni byli tam zawsze.

R.Z.: W 2011 r. w czasie spisu ludności próbowano policzyć osoby trzeciej płci i zanotowano ich 490 tys. W tradycji istnieją tam ludzie, których zalicza się np. do grupy hijras – mają żeńsko-męską mieszankę nie tylko cech cielesnych, ale też tożsamości płciowej i seksualności. Już w 2005 r. w dokumentach paszportowych można tam było wpisać literki M, F albo E – od eunuch. W 2009 r. literę E zastąpiono O – „other”, czyli płeć inna. Podobne prawo jest w Bangladeszu, Nepalu, Pakistanie.

Wspomina pani w swojej książce Republikę Dominikany, gdzie są „guevedoces”, które można przetłumaczyć jako „prącie w wieku 12 lat”.

R.Z.: W trakcie jednego z badań w miejscowości Salinas znaleziono 24 takie osoby w 13 rodzinach. Miały kariotyp męski XY, ale urodziły się z pochwą i były wychowywane jako dziewczynki. Ich jądra ukryte były w pachwinie. Gdy zaczynały dojrzewać, rozwijało się u nich prącie, męski wygląd, zaczynały czuć się mężczyznami. Przechodziły wtedy proces zmiany tożsamości płciowej. Wiadomo już, że ta zmiana była wynikiem deficytu enzymu, który odpowiadał za metabolizm testosteronu.

Także badania historyczne pokazują, że w przeszłości osoby, które nie były kobietami ani mężczyznami, były widzialne i uznawane. Są tego różne świadectwa, nawet w Ewangelii według św. Mateusza jest fragment o „eunuchach, którzy tak zostali zrodzeni z łona matki” (MT 19,12). Zakamuflowany jednak w polskich przekładach Biblii, gdzie słowo „eunuch” zamieniono na „niezdatny do małżeństwa”.

Eunuchami, jak wiemy, nazywano mężczyzn, którzy zostali poddani kastracji. Ale tu jest eunuch, który urodził się w takiej postaci. Jest też dalej mowa o tym, że otrzymują oni chrzest od apostołów.

A potem św. Augustyn pisze w „Państwie Bożym”: „Inni znów mają własności obojej płci (…), łącząc się płciowo raz po męsku, raz po kobiecemu (…). Widzi Bóg, że jedne rzeczy na świecie podobne do siebie, przeplatane być mają odmiennymi, aby piękną uczynić tkaninę wszechstworzenia (…). Bóg wie, co czyni. I dzieł Jego nikt rozumny ganić nie może”.

Kościół w Polsce widać nie zna tych słów.

R.Z.: Święty Augustyn, chrześcijanin jeszcze z epoki późnego cesarstwa rzymskiego, znał kategorie prawa rzymskiego, które odnotowywały istnienie ludzi, którzy nie przynależeli płci ani męskiej, ani żeńskiej. Był tam zapis, że gdy takie osoby się rodzą, to należy je przypisać do płci, do której było im bliżej. Święty Augustyn poczytuje sobie za przywilej chrześcijanina, że jest w stanie jeszcze lepiej potraktować osoby „obojej płci” niż Rzymianie, gdzie – choć przyjmowano ich istnienie – uważano, że narodziny takiego dziecka to gniew bogów. On patrzy na te osoby jako na dzieło Boga.

Trzeba też przypomnieć Greków, którzy mieli mit o Hermafrodycie. Według „Metamorfoz” Owidiusza Hermes i Afrodyta mieli syna Hermafrodyta, który był pięknym młodzieńcem. Nimfa Salmakis zakochała się w Hermafrodycie i błagała bogów, żeby trwale połączyli ich ciała. Bogowie wysłuchali tej prośby. W efekcie splecenia powstała osoba, która miała cechy kobiece i męskie, była „jednym ciałem z podwójną płcią”. Grecy, przedstawiając ten mit, wyjaśniali sobie pochodzenie takich osób.

Starożytni przedstawiali je w dziełach sztuki. W Luwrze jest „Śpiący Hermafrodyta” z II wieku – piękna rzeźba nagiej postaci z piersiami i prąciem.

Została odkryta w 1608 r., w trakcie kopania fundamentów pod kościół Matki Bożej Zwycięskiej w Rzymie, w pobliżu miejsca, gdzie były kiedyś Termy Dioklecjana. Symboliczne – wiedza o istnieniu takich ludzi została też głęboko ukryta przez Kościół. Na świecie to się zmienia, w Polsce jednak kopernikański przewrót zdaje się trudny do przyjęcia.

R.Z.: Są takie głosy, że my w Polsce nie przeszliśmy reformacji, oświecenia, dlatego u nas wszystkie procesy biegną wolniej. Ale myślę, że to się nie może zakończyć inaczej. Jeśli porównanie do przewrotu kopernikańskiego jest za duże, to ja chętnie porównuję to do tego, jak kiedyś traktowano dzieci leworęczne. Dziś wiemy, że to była niepotrzebna krzywda.

Mojej koleżance przywiązywano lewą rękę do stołu.

R.Z.: Moja kuzynka została przymuszona do tego, żeby pisać prawą, ale piękne obrazy maluje lewą. Mówi: „Malować nikt mi lewą nie zabronił”. Dlaczego mamy zabraniać ludziom żyć zgodnie ze sobą?

U.K.: W imię przekonania, że robimy najlepiej, jak potrafimy, lub w imię porządku? Z leworęcznością walczono z przekonaniem, że to będzie dobre dla tej osoby, bo pewne autorytety przekazały wiadomość, że leworęczność jest zła. Pytanie o te autorytety – co one nam dziś przekazują?

Przyglądając się temu, co się działo wokół sprawy Margot, ile dyskusji to wywołało, to może jednak jest tak, że musimy przeskoczyć pewne etapy. I zobaczyć, jak społeczeństwo sobie z tym poradzi.

R.Z.: Jednak następuje w Polsce przyspieszona społeczna edukacja. Przedtem dyskusje o płci odbywały się w bańkach. Teraz obserwuję pęknięcie bańki.

Zaczęliśmy od Galileusza, ale był też Giordano Bruno. On uważał, że musi bronić swoich poglądów do końca, i spłonął na stosie. Galileusz, żeby przeżyć, odwołał przed sądem swoje teorie. Ale jest ta anegdota, która mówi, że wracając od ołtarza, mruknął: „A jednak się kręci”. I nadal prowadził badania.

Potrzeba jednych i drugich. Zapaleńców, rewolucjonistów – jak Giordano Bruno – i ciułaczy faktów, którzy tak jak my prowadzą swoje badania.

Prof. Renata Ziemińska –profesorka nauk humanistycznych, wykłada na Uniwersytecie Szczecińskim w Instytucie Filozofii i Kognitywistyki. Autorka książki „Niebinarne i wielowarstwowe pojęcie płci” (PWN, 2019)

Dr hab. Urszula Kluczyńska – socjolożka, wykładowczyni i profesorka w Collegium Da Vinci w Poznaniu

O wszystkim, co ważne dla społeczności LGBT. Zapisz się na newsletter

Czekamy na Wasze historie, opinie: listy@wyborcza.pl

***
Piszemy o wszystkim, co ważne dla naszej społeczności. 
Zapisz się na newsletter LGBT+.
Jeśli spodobał Ci się ten artykuł, podziel się nim!
Dzięki Twojej prenumeracie nawet 5 osób może przeczytać ten artykuł.
Wybrana przez Ciebie osoba otrzyma na podany adres e-mail link z odblokowanym dostępem.  

Podany adres email nie jest przez nas przechowywany, używany jest jednorazowo tylko do przesłania dostępu do tego artykułu

Wyślij dostęp

 

 

 

KOMENTARZE
288
pElvis 03.10.2020, 08:15
Transseksualizmi jest oczywisty i uznany przez medycynę. Ale niebinarność? No błagam! Poza kilkoma wyśmiewanymi przez kolegów po fachu naukowcami, nikt na poważnie tego nie bierze.
To modna obecnie wśród osób biseksualnych (a wyjątkowo też i transpłciowych) opowieść, która ma pokazać, że znasz trendy i jesteś na czasie. Coś jak kupienie Harleya i skóry i gadanie: "od urodzenia byłem rokendrolowcem - nawet jako prezes w korpo" . Albo jak pojechany hipster.
Zapytajcie przeciętnego seksuolog, co sądzi o "niebinarnych" pacjentach. Zapewniam was, odpowie 'mam dość tych bzdur".
NS2020 03.10.2020, 08:47
Humanistka i socjolożka ekspertami w sprawie płci?
Rozumiał bym specjalistę z dziedziny medycyny ewentualnie psychiatry. A tak dostajemy ideologiczny bełkot, a nie naukowe podejście.
willie1950 03.10.2020, 09:18
Ble, ble, ble...
"naukowe dane nauk humanistycznych i socjologii"?
Socjologia i humanistyka to nie są nauki. Socjologia i humanistyka zastanawia się tylko nad rozmaitymi aspektami ludzkiej działalności ale rezultaty tych rozważań zależą od epoki, kultury, religii, itp. Matematyka, fizyka, chemia - to są nauki. Jest też geologia i paleontologia. We wszystkich tych NAUKACH badania i rezultaty są pewne i niezbicie potwierdzane przez twarde, dane, niezbite dowody. Jest też nauka o ewolucji, potwierdzona wielokrotnie. Te paniusie z pewnością znają rezultaty nauki o ewolucji i wiedzą, że nauką jest też biologia, czyli badanie zjawisk przez ewolucję wytworzonych. A biologia mówi jedno: nie ma na świecie (przynajmniej wśród wszystkich kręgowców) trzech płci. Ani czterech. Ani pięciu ani nawet półtora. Są DWIE płcie biologiczne. Do potwierdzenia tego faktu nie jest potrzebna religia ani socjologia, zbędna jest też humanistyka - dowody są NAMACALNE. Wszystko inne jest odchyłką od tej normy.
Co - naturalnie - nie oznacza, że tę inność należy jakoś piętnować czy dyskryminować. Ale te twierdzenia o nie binarności płci to bzdury.
tomasz772019 03.10.2020, 09:40
Publikujcie dalej takie pierdoły, to będziecie dalej musieli robić w Agorze zwolnienia grupowe i zwalniać dziennikarzy z wieloletnim doświadczeniem.
michal_zx81 03.10.2020, 08:24
Dziękuję za bardzo ciekawy artykuł i dużą dawkę wiedzy.
7GREK 03.10.2020, 09:24
Świat jest bardziej skomplikowany niż wydawało się to pastuchom kilka tysięcy lat na Bliskim Wschodzie.
apacz 03.10.2020, 08:49
Świetny wywiad!

 

 127
 26
Robertom 03.10.2020, 10:16
Czy ktoś może zauważy, że żadna z tych autorek (socjolożka i profesorka "nauk humanistycznych, cokolwiek to ostatnie znaczy) nie ma elementarnych kompetencji by wypowiadać się w kwestiach dotyczących głównie biologii? Z punktu widzenia biologii to osoby kwestionujące binarności płci można porównać do płaskoziemców, a kategoria osób tzw. "intersex" jest znana i badana od dawna. To co te Panie reprezentują nie jest nauką. Nie kwestionuję, że badania nad rolą płci w społeczeństwie, wzorach kulturowych, itp. mogą być cenne. Ale kiedy te "dziedziny" wkraczają na teren biologii i biologii ewolucyjnej, to można powiedzieć, że znajdują się one w relacji do biologii takiej jak astrologia do astronomii, czy alchemia do chemii.
52e28b91c80d7a99ce835e94e53b1bec.gif

 

REKLAMA

 

REKLAMA

 

REKLAMA

 

 

 

WIADOMOŚCI - NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE

Wyborcza.pl

Wyborcza.pl

Copyright © Agora SA 

   

bf0f2fb9ddca8df841e8034510f16a0b.gif