JustPaste.it

Nie, nie jesteś kowalem własnego losu. Też mogłeś być biedny, ale miałeś fart

Adriana Rozwadowska | 27 sierpnia 2021, 03:23

 

Na początek poczyńmy zastrzeżenie: mówiąc o konsekwencjach psychologicznych ubóstwa - w tym o jego wpływie na rozwój mózgu - trzeba być rozważnym. Łatwo uczynić z wyników badań niewłaściwy użytek i wykorzystywać je w celu stygmatyzowania. Nie róbmy tego – myślmy raczej, jak za ich pomocą pomagać i wyciągać ludzi z ubóstwa.

W połowie sierpnia ubaw wielu internautów i internautek w mediach społecznościowych wzbudził tytuł tekstu „Dlaczego dzieci majętnych rodziców często same są bogatsze?", który ukazał się na jednym z portali internetowych. Odpowiedź wydaje się banalnie prosta: bo dziedziczą majątek rodziców, a przede wszystkim otrzymują ich kapitał kulturowy i wsparcie.

Bo z badań wynika, że dzieci z ubogich rodzin - nawet jeśli bywają tak samo zdolne jak ich rówieśnicy z rodzin bogatszych - zazwyczaj kończą edukację wcześniej, w efekcie czego w dorosłym życiu pozostają biedniejsze. Dlaczego? Ponieważ - między innymi - nie otrzymują analogicznego wsparcia ze strony otoczenia, a nauczyciele z góry skazują je na porażkę.

Właśnie ukazał się obszerny raport na ten temat „Ubóstwo i sposoby myślenia" przygotowany przez Joint Research Centre (JRC), instytut naukowy Komisji Europejskiej. Przytacza setki badań z zakresu ekonomii, socjologii czy neuronauki i pokazuje, jak ubóstwo wpływa na aspiracje, zachowanie oraz podejmowane decyzje - i je ogranicza.

Bo ubóstwo to nie tylko deficyt dóbr materialnych. To także poważne konsekwencje psychologiczne i ograniczona możliwość dokonywania wyborów. A ta wpływa zwrotnie na deficyt dóbr materialnych. I kółko się zamyka.

Wydaje nam się, że sprawa jest prosta: jeśli ktoś jest ubogi, wystarczy wesprzeć go finansowo - np. przyznać zasiłek, zaoferować jakąś pracę na start i czekać, aż sam stanie na nogi, być może nawet w perspektywie rozwinie własny biznes. Problem w tym, że to tak nie działa. Bo życie w ubóstwie - zwłaszcza wielopokoleniowym - zmienia sposób patrzenia na świat. I nie jest tak, że sam zainteresowany ma wpływ na swoje położenie.

"Żyjąc w stanie wiecznej niepewności o byt, ludzie ubodzy skupiają się na najpilniejszych potrzebach, a to ogranicza ich zasoby konieczne do myślenia o przyszłości. Towarzyszący temu chroniczny, toksyczny stres wpływa z kolei na rozwój ich mózgu, pamięć, podejmowane decyzje" - piszą badacze z Joint Research Centre.

W 2013 roku Mullainathan i Shafir pokazali, jak niedostatek – nie tylko pieniędzy, ale też np. czasu – wpływa na nasz umysł. Jeśli czegoś nam brak, zaczynamy widzieć tunelowo: skupiamy się na niedoborze i gorzej radzimy z innymi zadaniami. Badani, osoby w trudnej sytuacji finansowej, zostali poproszeni o rozważenie - czysto hipotetyczne - kosztu naprawy auta. Już samo myślenie o potencjalnym wydatku pogorszyło ich wyniki w testach inteligencji w takim samym stopniu jak brak snu – średnio o 13-14 punktów IQ.

Z kolei dopływ gotówki sprawia, że wszystko wraca do normy.

Mullainathan i Shafir przeprowadzili także słynny eksperyment na rolnikach z Indii. Ci otrzymywali zawsze wypłatę po zbiorach trzciny cukrowej, stąd w miarę zbliżania się żniw mieli zazwyczaj coraz mniej pieniędzy, a tuż przed nimi aż 99 proc. z nich miało już zaciągnięte pożyczki. Badacze przeprowadzili testy inteligencji przed żniwami, kiedy rolnicy nie mieli pieniędzy i żyli w związanym z tym stresie, i kolejne - już po zbiorach. W tych drugich wyniki były lepsze o 9-10 punktów IQ.

Krótkotrwały stres bywa zdrowy. Długotrwały zdrowiu zagraża. Tymczasem z badań Center on Developing Child na Uniwersytecie Harvarda wynika, że przeciętnie osoby żyjące w ubóstwie mają w organizmach wyższy poziom kortyzolu, czyli hormonu stresu, niż ludzie bogaci. Powody? Ciągły niepokój o byt, złe warunki mieszkaniowe, problemy zdrowotne, życie w niebezpiecznych dzielnicach. Kortyzol z kolei negatywnie wpływa na rozwój kory przedczołowej i hipokampu. Efektem jest także m.in. większa impulsywność.

W eksperymencie Haushofera i Fehra badanych przydzielono do jednej z dwóch grup: niektórzy otrzymali do dyspozycji większy budżet, inni mniejszy. Zaopatrzeni w te środki musieli podjąć serię decyzji zakupowych. Następnie zbadano, jak radzą sobie z kontrolą impulsów. Osoby z mniejszym budżetem hamowały je istotnie gorzej.

Brak pieniędzy wywołuje więc wiele konsekwencji, które zwrotnie powodują, że wyjście z impasu finansowego staje się trudniejsze. Skupiamy się na niedoborze, trudniej myśleć o rozwiązaniach. I trudno się o to winić.

"Wystarczy się tym nie przejmować" - odpowie zaraz wielu. Nieprawda. Badania potwierdzają bowiem, że - czy tego chcemy, czy nie - stereotypy w znaczący sposób wpływają na to, jak radzimy sobie w życiu. Wystarczy, że ktoś je wypowie. Także te dotyczące statusu socjoekonomicznego.

Zagrożenie stereotypem to zjawisko, które zachodzi, kiedy ktoś przypomni nam stereotyp dotyczący grupy, do której należymy. Nasze myśli zaczynają krążyć wokół niego zamiast zadania, które mamy wykonać - a my zaczynamy zachowywać się zgodnie ze stereotypem. JRC służy dowodami.

W 2014 roku Hoff i Pandey opublikowali wyniki badania przeprowadzonego w Indiach. W pierwszej turze chłopcy rozwiązywali zadania tak samo dobrze. W drugiej jednak badacze poinformowali ich, którzy z nich należą do kast niższych, a którzy do wyższych. Wtedy chłopcy z kast niższych rozwiązali aż o 23 proc. zadań mniej.

Z kolei w słynnym eksperymencie z 1995 roku Aronsona i Steele’a czarnym i białym Amerykanom wręczono testy, przedstawiając je raz w sposób zagrażający - jako oceniające zdolności intelektualne - innym razem jako nieszkodliwe, bo niediagnostyczne. W pierwszym wypadku Afroamerykanie wypadli gorzej niż biali, w drugim - tak samo.

W 2017 roku przeprowadzono zaś badanie we francuskich sklepach. Wyniki: zasadniczo sprzedawcy afrykańskiego pochodzenia byli o 9 proc. bardziej wydajni niż inni pracownicy. Ale z pewnym wyjątkiem - dni, w których ich przełożonymi były osoby uprzedzone rasowo. Wtedy ich wydajność spadała (Glover, Pallais, Pariente).

Tymczasem dzieci z ubogich rodzin od małego mierzą się ze stereotypami i wyśmiewaniem ze strony rówieśników. I otrzymują więcej negatywnych niż pozytywnych sygnałów o swoim potencjale. Badania wykazały, że nie mając wyjścia, ludzie stygmatyzowani oswajają się z tym, a z czasem wręcz dostosowują do tego, czego społeczeństwo od nich oczekuje. Dziecko, które nauczyciel ma za "głąba", przestaje się już nawet starać.

Aspiracje nie rodzą się w próżni, ale w konkretnym kontekście. Debraj Ray nazywa to "oknem aspiracji": to osoby, które nas otaczają, stają się dla nas wyznacznikiem.

Badania dowodzą, że nawet jeśli dziecko z ubogiej rodziny ma takie same możliwości intelektualne i osiągnięcia jak jego rówieśnicy z bogatszych rodzin, zazwyczaj jego aspiracje co do przyszłej kariery są niższe. Wyjaśnienie? „Do pewnego stopnia" – piszą autorzy raportu – można tłumaczyć to niższymi oczekiwaniami ich rodziców i nauczycieli.

Bo podczas gdy dziewczynka z bogatego domu po szkole uczęszcza na jazdę konną, angielski, rodzice dopytują, czy nie chciałaby spróbować także hiszpańskiego, a w swoim otoczeniu obserwuje osoby wykonujące różne wymagające zawody, dzieci z ubogich rodzin nie stykają się z tyloma możliwościami, a nawet jeśli o nich wiedzą, postrzegają je jako niedostępne.

W efekcie mają mniej doświadczeń, mniejszą wiedzę o możliwych opcjach i mniej wzorów do naśladowania. Nauczyciele zaś z góry oceniają, że nie warto inwestować w nie tyle czasu ile w dzieci, które lepiej rokują – m.in. zresztą właśnie dzięki inwestycjom poczynionym już przez rodziców. Tak powstaje pułapka: ubóstwo ogranicza aspiracje, niskie aspiracje utrwalają zaś ubóstwo.

I znów sięgnijmy po badania empiryczne. Brody i współpracownicy (1999) wykazali, że trudności finansowe przekładają się na niższe oczekiwania matek wobec dzieci i rzadsze angażowanie ich w aktywności podnoszące kompetencje - i trudno się temu dziwić. Ambitni, posiadający na to środki rodzice od początku uznają za niemal jasne, że dzieci będą miały wykształcenie wyższe.

Ale wróćmy jeszcze do nauczycieli, bo tym nierzadko zdarza się uparcie karać dzieci np. za brak przyborów szkolnych, zamiast zainteresować się powodem ich braku - a więc de facto karzą dziecko za brak rodzica, który wspiera ich rozwój.

Rosenthal i Jacobson dowiedli, że oczekiwania nauczycieli względem uczniów powodują samospełniającą się przepowiednię - znaną dziś jako „efekt Pigmaliona". Z metaanalizy Rosenthala wynika, że oczekiwania nauczyciela odpowiadają za aż 30 proc. zmian w osiągnięciach uczniów – pozytywnych lub negatywnych. To on bowiem tworzy klimat lekcji, wysyła sygnały werbalne i niewerbalne, poświęca uczniom mniej lub więcej czasu.

A gdy szkoła się kończy, dziecku, które przyszło na świat w zasobnej rodzinie, nie jest trudno zaryzykować. Może wybrać kierunek mało perspektywiczny, może potem go zmienić. Z badań wynika, że osoby ubogie są mniej skłonne do podejmowania ryzyka – nawet jeśli poświęcenie dochodów dziś oznacza wyższe w przyszłości (Haushofer i Fehr) i nawet jeśli pomogłoby to wyrwać się im z biedy - ich zasoby są bowiem tak ograniczone, że zła decyzja i ich utrata byłaby druzgocząca, a sam proces podejmowania wyboru jest zbyt stresujący.

Zresztą same dzieci - co także wynika z badań - często nie biorą pod uwagę, że mogłyby uczyć się dalej, i nigdy nawet nie rozważyły tego jako realnej możliwości - nawet jeśli byłoby to realne pod względem finansowym, gdyby skorzystać np. ze stypendium. Od zawsze bowiem rodzina i społeczeństwo uznawały za jasne, że dziecko zaraz po podstawówce, zawodówce czy szkole średniej pójdzie do pracy. I koniec.

Badania z dziedziny neuronauki (MRI) pokazują, że długotrwałe życie w ubóstwie wpływa na niektóre obszary mózgu – korę przedczołową, ciało migdałowate i hipokamp – co przekłada się na funkcje wykonawcze, czyli np. zdolność planowania, uwagę, zdolność skupienia się. Te zaś - na naszą edukację. I dalej: wykształcenie, które uda nam się zdobyć, jest skorelowane z pracą i poziomem dochodu, jaki w przyszłości będziemy osiągać. Te zaś znów zwrotnie wpływają na naszą wiarę w siebie, poziom stresu - i mózg. Powstaje błędne koło, które dotyka także - jeśli się pojawią - nasze dzieci.

Do tego dochodzi segregacja przestrzenna - gettoizacja, czyli życie w biedniejszych dzielnicach i rodzinach, które żyją w ubóstwie przez pokolenia. Trudno wyobrazić sobie alternatywną przyszłość, kiedy nikt w rodzinie i dzielnicy nie wyszedł poza pewien schemat.

"Ale przecież przy odrobinie silnej woli z biedy można się wyrwać" - pomyśli wielu. Co na to JRC?

Autorzy piszą, że to także psychologicznie ryzykowne - pod względem emocjonalnym. Bo kiedy społeczność jest wykluczona przez długi czas, wypracowuje sobie pewne wewnętrzne normy. Jeśli jednostka postanowi wyjść poza nią, musi te normy złamać. Traci tym samym sieć wsparcia, a akceptacja ze strony innych – ludzi o wyższym statusie socjoekonomicznym – nie jest jeszcze pewna. I znów pojawia się stres, a ten ogranicza możliwości działania.

O tym, że dorastało się w ubóstwie, nie można po prostu zapomnieć. Tak jak nie można zapomnieć, że należy się do jakiejkolwiek dyskryminowanej mniejszości.

Co robić, aby pomóc dzieciom, które rodzą się w ubóstwie i od pierwszych dni wyrastają w warunkach, które będą się odbijać na całym dorosłym życiu? Eksperymenty pokazują, że da się zminimalizować jego wpływ na sposób myślenia o sobie i przyszłości.

Napiszmy jednak raczej, czego przede wszystkim robić nie należy. Przeciwieństwem walki z nierównościami jest segregacja: a więc np. płatna edukacja, która spycha uboższe - choć wcale nie mniej zdolne - dzieci do gorszych szkół i skazuje je na gorszych nauczycieli.

Autorzy raportu apelują, aby działać możliwie wcześnie - bo wpływ ubóstwa na życie dziecka zaczyna się tuż po urodzeniu. Krytyczny moment to także okres dojrzewania.

Badacze przeanalizowali m.in. historie dzieci, które wychowały się w trudnych warunkach, a mimo to uniknęły psychologicznych konsekwencji ubóstwa. Tak zidentyfikowano czynniki, dzięki którym udało im się zbudować odporność. To wsparcie: ze strony rodziny, nauczycieli i - szerzej - systemu edukacji.

Płyną z tego konkretne wnioski. Żeby zwiększać szanse dzieci z ubogich rodzin, trzeba zwiększać zaangażowanie rodziców w szkołach, organizować zajęcia pozaszkolne i miejsca, w których dzieci mogą uzyskać pomoc i poczuć się bezpiecznie. Nauczyciele powinni być wyczuleni - zdawać sobie sprawę, jak ich uprzedzenia wpływają na przyszłość dzieci, a do tego, tak dzieje się niestety rzadko, to ci lepsi powinni trafiać do trudniejszych szkół. Klasy z kolei powinny składać się z dzieci pochodzących ze środowisk o różnym statusie socjoekonomicznym i różnym pochodzeniu etnicznym.

Ci rodzice zaś, którzy martwią się, że ich zdolne czy wręcz wybitne dzieci na tym stracą - mogłyby przecież uczyć się w lepszej klasie z ambitniejszymi rówieśnikami - powinni przestać się zadręczać. Dla dzieci obcowanie z innymi ludźmi to też nauka. A dzieci w gorszych sweterkach wcale nie muszą być z zasady głupsze.

I wreszcie wielką rolę grają media - podkreśla JRC. To one mogą bowiem podsuwać dzieciom wzorce - nie niedostępnych miliarderów, nie gwiazdy muzyki pop. Niestety - piszą autorzy raportu - jak dotąd prezentują ludzi ubogich raczej jako ofiary własnego lenistwa.

-----

Adriana Rozwadowska: Interesują Cię tematy związane z rynkiem pracy i polityką społeczną? Zapraszam na mój profil na Facebooku i do korespondencji mailowej: adriana.rozwadowska@agora.pl

Generated by @WPWB_bot on Telegram