JustPaste.it
LOST IN TIME ; CHAPTER 15

schematstarka2.gif

ANTHONY STARK
WANDA MAXIMOFF

Pieprzony egoista nie ukrywał, że słyszał to bardzo często. Anthony nie był typem człowieka, polegającym na innych. Jego metody przodowały wśród innych, nie zwracał uwagi na poboczne, całkowicie zbędne, komentarze. Egocentryzm stanowił główną przywarę geniuszy, gdyby nie ta cecha, nuta wątpliwości zdołałaby zdewastować każdy, nawet najpotężniejszy umysł. Doskonale wiedział, iż nie powinien spoglądać w tył, zastanawiając się nad możliwymi błędami. Nie mógł pozwolić sobie na negowanie słuszności podjętych decyzji; zastanawiać się, co zdołałby zrobić lepiej. Inaczej.
Pewnego dnia się cofnął. Od tamtej chwili nie był już taki sam.
Naprawię to i już nigdy nie będziesz musiał na mnie patrzeć usłyszał w końcu, marszcząc brwi. Topazowe tęczówki wściekle zmierzyły Wandę, lecz puścił jej słowa mimo uszu. Najpierw poznał ją jako swojego wroga, by następnie odkrywać, iż wiedźma przeszła na stronę Mścicieli. Mimo woli, podróżowali razem w czasie i przestrzeni, mierząc się z własnymi traumami oraz słabościami. Ona wiedziała, kim był, natomiast Stark poznawał ją na nowo. Widział jej płacz, ale ujrzał również uśmiech, gdy tak beztrosko przecinała ulice Nowego Jorku, podziwiając jego architekturę. Powoli przekonywał się, że kobieta jedynie tęskniła za przyjacielem, usiłując uczynić wszystko, aby tylko go odzyskać. Odkrywał siebie jej oczami. Złość Maximoff postawiła na szali jego własne życie, jednak rozumiał jej wybuch; od przybycia do paralelnej rzeczywistości, nie poruszył tamtego tematu. Tymczasem wszystkie karty zostały odkryte. Pamiętał porażkę, wiedział o zwycięstwie. O własnym poświęceniu. Nie uczynił tego, łudząc się, że znajdzie drogę do domu, aby wrócić do rodziny i przyjaciół. Był pewny, że zginie. Starał się żyć pełną piersią, kondensując szczęście na przestrzeni pięciu lat, spędzonych z żoną i córką.
Nie chciał powstawać niczym Feniks z popiołów.

Pękała mu głowa. Miał wrażenie, jakby jego mózg wręcz smażył się we wnętrzu czaszki. Równocześnie odczuwał całkowicie sprzeczne emocje, a wspomnienia z innych żyć i światów, uniemożliwiały mu koncentrację. Pragnął krzyczeć, zgryzać zęby aż do dziąseł, aby tylko pozbyć się bólu. W każdej sekundzie kogoś tracił. Obrazy przedstawiały makabryczne śmierci, zawalone budynki, nieznanych przybyszy z kosmosu, aby pomiędzy scenami tragedii, widniały urywki czyichś uśmiechów, rumiane policzki, rozchylone wargi, łaknące scalenia.
Nie. Masz misję do wykonania. Pokonaj to!
Ponaglał samego siebie, gdy tylko opuszczał gardę, pragnąc poznać cały scenariusz egzystencji własnego odpowiednika. Obserwował skradzioną codzienność. Nie miał do tego prawa. Nie mógł się również zawahać. Avengers borykali się z problemem Kamienia Duszy, to było jego priorytetem. Budowa portalu oraz pozostawienie wszystkiego w rękach Szkarłatnej, gdy ten definitywnie wyzionie ducha. Ufał jej. Nawet, jeśli ona uważała go za skończonego gnoja.

 
Żadne z nich nie wiedziało o planach tego drugiego. Anthony zdawał sobie sprawę z tego, iż nie mógł tak bezkarnie oszukiwać przeznaczenia. Pokonał śmierć, jednak nie opuścił jej objęć; niemożliwym był powrót dokładnie do tego, kim niegdyś się jawił. Odzyskał uczucia zaledwie fragmentarycznie. Nie pamiętał małżeństwa z Pepper, jak i jego owocu Morgan. Przynajmniej nie tej Morgan. Obawiał się poznania córki. A jeśli skrzywi ją tak, jak jego Howard? Przygarnął go po tym, gdy jego biologiczna matka zamordowała jego prawdziwego ojca. Wychowywał się w domu pełnym kłamstwa. Nigdy by się o tym nie dowiedział, gdyby nie scalenie z doppelgangerami. To nie powinno mieć znaczenia, czyim synem był, ale... jednak wiele zmieniało. Wszystkie te niepotrzebne kłótnie, zazdrość o relację najstarszego Starka z Kapitanem Ameryką, poczucie bycia niewystarczającym. Nie chciał okazać się niewdzięczny, w końcu dzięki adopcji osiągnął i zyskał tak wiele; nie musiał zastanawiać się, jak inaczej potoczyłoby się jego życie. Miał do tego wgląd.
Przetrawienie nowych faktów nie przychodziło mu łatwo.

Spędzał dni w laboratorium, pracując nad urządzeniem, mającym teleportować ich na Vormir. Dzięki temu unikał zbliżeń z zespołem, natomiast kontakt z Wandą ograniczył do absolutnego minimum. Widzieli się zaledwie w sali posiedzeń. Ona również potrzebowała odrobiny wytchnienia, oswojenia się z sytuacją. Nie usiłował oskarżać ją o nieumyślne spowodowanie nadciągającego zagrożenia, jednak nie potrafił cofnąć wypowiedzianych słów. Borykał się z własnym problemem.


Fioletowa łuna rozpościerała się na mrocznym niebie, informując przybyłych, iż znaleźli się we właściwym miejscu. Kroki blaszanej zbroi odbijały się echem, ulegając zderzeniu jedynie z samotnością i stertą głazów. Wyświetlacz podpowiadał mu, że było chłodno; coś nie pozwalało mu otworzyć hełmu, aby odetchnąć tutejszym powietrzem. Obawiał się, iż poczuje... śmierć? Dreszcz ciągnący się od stóp, aż po czubek głowy. Zaznał smaku śmiertelności. Nie był gotowy na ponowne spotkanie.
Obrócił się wokół własnej osi, rejestrując przestrzeń. Friday sporządzała dokładny spis pierwiastków, budujących planetę. Wodził wzrokiem po jej wyliczeniach, jednak z zamysłu wyrwało go niewielkie trzęsienie. Kamienie zaszurały pod jego nogami, inne zaś spadały w olbrzymią przepaść, pozostawiając po sobie niemal niesłyszalny trzask, gdy uderzały o dno.
Wanda?! wyrwało się z jego ust, gdy całą uwagę skupił na przyjaciółce, stojącej blisko klifu. Nie musiał domyślać się, co planowała uczynić.
Okłamałaś mnie! warknął, kumulując energię w dolnej części zbroi, aby dotrzeć do niej na czas. Poruszała ustami, jednak nie docierały do niego żadne słowa. W uszach dudniło mu bicie własnego serca. Uchwycił więc jej drobne ciało, bezceremonialnie przerzucając je w przeciwną stronę. Odetchnął z ulgą. Ona miała jeszcze szansę, aby poukładać własne życie. Była młoda, wyjątkowa. Uniósł dłoń, a repulsor zamigotał na tle żałosnej szarości. Jeśli mieli walczyć, niech i tak się stanie.
TONY, NIE! padło, a on nie zdążył nawet obrócić głowy; ujrzał wyłącznie jasne włosy, wirujące na wietrze, gdy Pepper spadała w otchłań.

Ulga nadeszła nagle. Doskwierająca mu migrena zniknęła, jakby nigdy nie istniała. Spuścił głowę, wbijając spojrzenie w zaciśniętą dłoń. Kamień?
Jego umysł wykonał salto; Stark nie mógł uwierzyć w nagły obrót wydarzeń. To nie ona miała oddać życie, aby reszta mogła je zachować. Ściął wargi w ciemną linię, wodząc po sylwetce rudowłosej. Wydawała się... podekscytowana? Przez ułamek chwili odniósł wrażenie, jakby cieszyła się z osiągniętego celu. W końcu sprowadziła go do domu.
Nadal będzie poszukiwał nosiciela, to nie koniec wtrącił się, rujnując jej nieoczekiwany optymizm. Upchnął przedmiot do kieszeni spodni, gdy nanocząsteczki powróciły do schowka, umiejscowionego na środku klatki piersiowej. Przeciągnął się jak kot, okazując wyraźne zmęczenie. Minione dni stanowiły dla niego zaledwie nadprogramowy wysiłek, element zbędnej rozgrywki, bez zaproszenia rozkładającej przed nim karty, aby stał się uczestnikiem z przypadku.
Śmierć Potts zupełnie nim nie wzruszyła. Oczywiście, że sprawy potoczyły się zupełnie inaczej, aniżeli tego chciał, jednak nie zawładnęła nim żałoba. Był wyzuty ze wszelkich uczuć.


Popołudniowy wiatr muskał jego odsłonięty łokieć, oparty o wsuniętą szybę u drzwi. Polakierowane kosmki włosów ledwo drgały, niemal w obawie przed zrujnowaniem perfekcyjnej fryzury.
Rozciągała się przed nim piaszczysta droga, pełna niewielkich dziur, większych kamieni i żwiru. Gołym okiem mógł stwierdzić, że ten odcinek trasy nie należał do szczególnie uczęszczanych. Po bokach mógł zaobserwować dziko rosnące pola kukurydzy, falujące wedle poleceń ostrzejszych podmuchów. Powietrze pachniało tak, jakby zaraz miało padać; była to szczególnie charakterystyczna woń, przywodząca na myśl wytchnienie. Choć było parno, klimatyzacja chłodziła jego pliczki, otulając resztę ciała niemrawymi pocałunkami, zakończonymi nutą wilgoci, podczas zderzenia się temperatur. Ogarniał go przyjemny spokój, wichura wśród myśli ustała, oferując mu czas na regenerację. Wiedział, że to nie koniec, a dopiero początek podróży. Przypuszczał, iż staną przed nim kolejne, o wiele trudniejsze zadania, jednak oddalał od siebie ponure hipotezy.
Zwolnił, gdy mijał jezioro. Tafla przezroczystej wody odbijała ostatnie promienie słoneczne, a gdzieś w tle rozpoczął się kolejny śpiew cykad. Pokonał jeszcze kilka zakrętów, nim silnik zawył ostatni raz, podczas parkowania przed drewnianą chatką. Z wierzchu nie prezentowała się nazbyt okazale, wpasowywała się w obecny krajobraz, niemal pozbawiony ludzi. Wjazd zdobiły rozłożyste drzewa, oferując kawałek cienia podczas letnich upałów. Gdzieś w tle rysował się kształt stodoły, pełniącej już tylko funkcję idealnego miejsca do przetrzymywania opału. Ciche pikanie zamilkło, gdy wyciągnął kluczyki ze stacyjki, podrzucając je w dłoni, nim włożył palec w kółko od breloka, po czym zacisnął rękę.
Jesteśmy oznajmił, krocząc już w kierunku wejścia. Wbił niepewny wzrok w stojącą na ganku dwójkę, niechętnie opuszczając wygodny fotel. Dziewczynka wyrwała się z asekuracyjnego uścisku opiekunki, pędząc w stronę ojca. Utulił jej drobne ciałko, tak kruche i małe. Szklane oczy z przejęciem lustrowały oblicze Starka, jednak ten nie umiał się zmusić, aby cokolwiek powiedzieć. Kciukiem otarł pojedynczą łzę, następnie całując ją w czubek głowy.
Cichy zgrzyt zamka przeciął ciszę. Wnętrze pachniało starością, dlatego od razu uchylił okna, aby wpuścić do środka nieco świeżości. Dziewczynka stanęła na środku salonu, jakby nie wiedziała, co powinna ze sobą zrobić.
Mama... zaczęła, łącząc ze sobą nogi. Kauczukowe podeszwy zamruczały cicho, podczas ocierania się o posadzkę. 
Pep--- Mamusia nam ogromnie pomogła, kochanie. Porozmawiamy później, dobrze? Weź swoją walizkę i wybierz pokój, proszę. Niebawem do Ciebie przyjdę odpowiedział, podchodząc do małej, po czym przyklęknął, aby nie patrzeć na nią z góry. Przytaknęła, a wcześniejsze rozweselenie wyparowało z jej rumianej twarzy. 


Okrągły stolik ledwo mieścił zastawę dla całej trójki. Wyposażenie niewielkiego domku letniskowego miało służyć wyłącznie jednej osobie. Tony nabił na widelec niewielką porcję posiłku, usiłując ukryć zdziwienie, gdy danie rzeczywiście mu posmakowało. Nigdy wcześniej nie widział gotującej Wandy. Paradoksalnie, pomijając napiętą atmosferę, dotychczas nie byli jeszcze tak blisko.
Najedz się, a jeśli będziesz grzeczna, to może... podkreślam "może", dostaniesz lody na deser! dodał, tym razem odnalezienie właściwych słów zdawało się znacznie łatwiejsze. Brunetka ochoczo pochłaniała następne kęsy, kończąc z przepełnionym brzuchem i sennym spojrzeniem. Zostawili wiedźmę samą w małej kuchni, przenosząc się tuż przed telewizor. Nieznana dla Anthonego bajka zabawiała Morgan, niemal ekspresowo ją usypiając. Wtulona w jego tors, po prostu odpłynęła. Z największą ostrożnością przeniósł ją do zaklepanego pokoju, wygodnie układając na łóżku. Okrył ją różowym kocem, wahając się, nim musnął jej czoło, życząc kolorowych snów.

Doskonale wiesz, że nie powinno Cię tu być i na to nie zasługujesz.
Obca myśl pojawiła się w jego głowie, niczym czerwona lampka, alarmująca o zagrożeniu. Potarł dłonią czoło, zastanawiając się, czy wciąż kierują nim obce świadomości... a może był to sygnał świadczący o przebudzeniu Kamienia Umysłu? Odetchnął ciężko, postanawiając napić się chłodnej wody.
Maximoff stała przy zlewie, kończąc sprzątać po kolacji. Nie czekając na zaproszenie, uchwycił czystą ściereczkę, wycierając mokre naczynia. Uśmiechnął się pod nosem.
Zapomniałem podziękować, było naprawdę pyszne odezwał się pierwszy, szukając odpowiedniej szafki, aby schować talerze. Dopiero trzecia próba okazała się udana.
Ciche stukanie wypełniało przestrzeń, jedynie pogłębiając gęstość atmosfery. Utrzymanie pogodnego nastawienia zdawało się niemożliwe. Twarz Starka obrała neutralny wyraz, Szkarłatna zaś spoglądała na niego z wyrzutem. Nie tego się spodziewała? Pomyślał, rzucając chłonny materiał w kąt blatu.
Nie mogę uwierzyć w Twoją lekkomyślność wyznał, nawet na nią nie patrząc. Otarł wilgotne dłonie w koszulkę, pozostawiając na niej mokre smugi.
Dlaczego chciałaś umrzeć? Żeby coś udowodnić, tak? Spłacić dług wobec Avengersów, gdy nieświadomie naraziłaś całą ludzkość na ponowne niebezpieczeństwo? Naprawdę planowałaś nas z tym wszystkich zostawić, tak po prostu? dodał od razu, niemal sycząc. Wiedział, że dorzuca oliwy do ognia, jednak nie mógł powstrzymać się od okazania niezadowolenia. Był zaledwie cząstką dawnego siebie, cieniem niezastąpionego Tonego Starka. Niedoskonałą kopią.
Zacznij myśleć, Wando. Oni Cię potrzebują. Ciebie i Twoich mocy. Nawet nie wiesz, jak bardzo potężna jesteś. Nie możesz się tak po prostu  poddać zakończył, zwyczajnie wychodząc z pomieszczenia.

Obudź się szepnął, potrząsając ją za ramię. Rude włosy zawirowały, gdy Sokowianka tak nagle się poderwała. Za oknem wciąż panował mrok, a najmłodsza z obecnych, nadal tkwiła w Krainie Morfeusza. Cofnął dłoń, gdy przypomniał sobie o ranie, której niedawno doświadczyła.
Usiłowałem dowiedzieć się czegoś więcej o Kamieniu, badałem go. Zaczął świecić... a potem zniknął. Rozpłynął się w powietrzu oznajmił, samemu nie wierząc we własne słowa.
Jesteś w stanie go wyczuć? Friday w ogóle nie rejestruje jego obecności.

{ ME⠀ ⠀⠀AND⠀⠀⠀⠀MY⠀⠀⠀⠀DEMONS
W⠀E'⠀R⠀E⠀⠀⠀⠀⠀⠀B⠀E⠀S⠀T⠀⠀⠀⠀⠀⠀B⠀R⠀O⠀S
EVERYBODY⠀⠀KNOWS⠀⠀WE⠀⠀ALWAYS⠀⠀STAY⠀⠀CLOSE }

Tony, na miłość boską!
Najpierw trzasnęły drzwi, a później Rhodey stanął jak wryty, obserwując najlepszego przyjaciela. Jego oczy poruszały się niespokojnie, przerzucał spojrzenie z Wandy na Iron Mana.
Jak to możliwe? zapytał, wpadając w ramiona bruneta, jednak ten nie poruszył się nawet o centymetr. Jego ręce dalej zwisały wzdłuż ciała. Nie okazywał żadnych emocji. Nawet go odepchnął, ponieważ przeszkadzał mu w wyliczeniach. Razem z rudowłosą, sporządzali przybliżoną lokalizację Struckera.
Niepotrzebnie przyjechałeś, właśnie mieliśmy się zbierać. Przewrócił oczami. Opiekunka zabrała Morgan do bezpieczniejszego miejsca, aby nie kręciła się pod nogami, podczas przygotowywania planu.
O czym Ty mówisz? Wracasz z martwych i nawet nie zadałeś sobie tego trudu, żeby zadzwonić? mówił, a z każdym słowem jego głos łamał się coraz bardziej.
Powiedziałem już wszystkim, nikt nie mógł uwierzyć---
  Co zrobiłeś?