JustPaste.it
LOST IN TIME ; CHAPTER 13

anigif.gif

WANDA MAXIMOFF
ANTHONY STARK

Widok Wandy znacznie uspokoił Starka, wyrywając go z otępienia; niespodziewany powrót do domu wcale nie należał do najprzyjemniejszych. Miał przed sobą gromadę znajomych osób, wiernych przyjaciół, jednak ząb czasu pozostawił na nich wyraźne skazy. Dawne, młode twarze, teraz pogrążone były w niewyjaśnionej rozpaczy. Każde z nich borykało się z własnym brzemieniem, wspólnie decydując się na cierpienie w samotności. Miliarder nie miał pojęcia, przez co musieli przejść, aby dystans pomiędzy nimi przerodził się w śmiertelną przepaść.
Clint upomniał łucznika, choć Szkarłatna Wiedźma wcale nie potrzebowała jego wstawiennictwa. Krwista poświata posłusznie oplatała jego gardło, odwodząc go od dalszego wypytywania.
Słysząc głos Boga Piorunów, natychmiast przeniósł wzrok na ramiona Maximoff. Pośpiesznie otaksował rany, jednak nie zdążył zareagować, gdy ta pośpiesznie udała się w nieznanym mu kierunku.
Włożył dłonie do kieszeni spodni, wzruszając ramionami. Postanowił ofiarować jej odrobinę prywatności, z resztą sam jej potrzebował; odnalezienie się w nowej sytuacji przychodziło mu z ogromną trudnością. Spędził w tym "świecie" zaledwie kilka godzin, a czuł, jakby gwałtownie opadł z sił, jeszcze bardziej niż przedtem.
Kochanie... Poczuł na plecach filigranową, kobiecą dłoń, sunącą następnie wzdłuż jego kręgosłupa. Wzdrygnął się, obracając się na pięcie, aby następnie spojrzeć jej głęboko w oczy.
Co Ty robisz? odezwał się nagle, odtrącając jej rękę. Potarł skronie, rozumiejąc, iż za bardzo się uniósł. W innej sytuacji podjąłby grę, flirtując z atrakcyjną asystentką, jednak chwila była wyjątkowo niedogodna. Kilka godzin temu wykrwawiał się na kozetce w siedzibie Hydry, a teraz miał przed sobą całkowicie odmienionych Mścicieli.
Przepraszam, jestem zmęczony. Schlebiasz mi, ale przestań. Spojrzał na nią, a jego rysy twarzy nieco się rozpogodziły. Nie badał jej otępiałej reakcji; Pepper posmutniała, chcąc dodać coś jeszcze, lecz atmosfera i tak była wystarczająco napięta. Uznała, iż lepiej będzie, jeśli rozmówi się z partnerem na osobności.
Stark chciał odejść, jednak zawahał się, gdy korytarze przestawiały podpowiadać mu drogę do sypialni.
Gdzie reszta? wypalił nagle, podczas intensywnego rozmyślania, którą drogę powinien wybrać. Nie spodziewał się, że odpowie mu wyłącznie cisza. Jedynie Potts odważyła się podjąć temat.
Sporo się zmieniło od kiedy Ty... urwała I oni też... Nie ma żadnej "reszty", Tony.



Co cię łączy z moim mężem?! Od zawsze kręciłaś się w pobliżu jego i Morgan, nie opuszczałaś ich na krok, gdy ja zajęta byłam pracą! Nie sądziłam, że taka mała szm...

Głos Potts zdziwił bruneta; nie spodziewał się jej tuż przed pokojem Wandy. Rudowłosa również wyglądała na zaskoczoną, choć spodziewała się ujrzeć bruneta właśnie w takiej sytuacji. Ścięła brwi, nie reagując na jego słowa. Skarcił ją za bezpodstawne oskarżenia, słysząc je już z końca korytarza.
Ty naprawdę nie rozumiesz? syknęła na niego, nie mając najmniejszej ochoty udawać, iż jego obojętność wcale jej nie raniła. Straciła męża kilka lat temu, pochowała go, musiała tłumaczyć córce, dlaczego już nigdy nie zobaczy ojca. Ale on wrócił, jakby nigdy nie zniknął. Jakby nigdy nic się nie zdarzyło. Nie przypominał dawnego siebie, nie zwracał na nią uwagi. Nie mogła patrzeć, jak dba o kogoś innego, kto nie jest nią. Zasługiwała na coś więcej.
Jesteśmy małżeństwem, Tony. Mamy córkę! A idziesz do... do niej?! wrzasnęła, piorunując go wzrokiem. Filantrop nie ukrywał zaskoczenia. Podeszła do niego, kolejny raz usiłując przełamać lody i zbliżyć się do ukochanego, lecz i tym razem zderzyła się z wzniesionym przez niego murem.
Mam dość Oznajmiła, rozkładając ręce. Stark tym razem wykrzywił usta w nieznanym grymasie. Wyminął dawną wybrankę, nawet nie ukrywając irytacji. Nie miał ochoty reagować na jej wyssane z palca insynuacje. Mógłby wyznać, że widział własne zwłoki. Ponownie przeżywał zapętlone koszmary. Kolejny raz otarł się o śmierć. Nie wiedział, gdzie się znajduje, błądząc w alternatywnych rzeczywistościach. Nie miał nawet pewności, kim sam był, nosząc w głowie "pasożyta". Nic nie było takie, jak to zapamiętał. Potrzebował czasu, spokoju, zrozumienia, a nie zbędnych kłótni. Był na tyle rozchwiany psychicznie, iż nie zareagował nawet na wzmiankę o dziecku. Nie mógł, nie miał siły, ochoty. Czuł się tak, jakby zaraz miał się rozpaść i rozpłynąć w powietrzu. Musiał się położyć i zasnąć, łudząc się, że wcześniejsze zdarzenia były wyłącznie nazbyt realistycznym koszmarem.
Coś podpowiadało mu, iż Potts nie pierwszy raz lekceważyła jego problemy, skupiając się na sobie. Odwrócił się, posyłając Maximoff przepraszające spojrzenie, po czym udał się prosto do własnej kwatery.


Noc nie okazała się wybawieniem. Maszkary nawiedzały go podczas snu; wiele wizji przewijało się przez jego głowę, prezentując mu przeraźliwe scenariusze. Pierwsza była Wanda. Stała tuż za nim, bawiąc się jego umysłem. Moc szkarłatnej poświaty igrała z jego zmysłami, prezentując mu koniec świata.
Wiedział, iż taka sytuacja miała miejsce w przeszłości, nim rodzeństwo, poddane eksperymentom, stało się sprzymierzeńcami Avengersów. Widok półżywego Kapitana, oskarżającego Tonego o niedostateczne działania, sprawił, iż zaczął się wiercić na miękkim łóżku, jednak nie mógł opuścić Krainy Morfeusza.
Pozwól sobie pomóc. Tajemniczy głos rozbrzmiał gdzieś za jego plecami, jednak krajobraz ogarnęła czarna, smolista wręcz, ciemność. Następnie wszystko przyśpieszyło, a w powietrzu unosiły się kłęby kurzu. Stark wyciągnął rękę, aby złapać łaskoczącą w nos substancję, jednak wtedy spostrzegł, iż była to zaschnięta krew. Zderzenie ze skórą sprawiło, iż ponownie stała się płynna, sunąc łagodnie w dół. Starał się ją zetrzeć, usunąć, lecz ta tylko brudziła jego palce. Zupełnie, jakby się z nim scalała. Wbijał paznokcie w nadgarstki, starając się pozbyć juchy, lecz ta boleśnie przedostawała się do jego krwiobiegu. Piekły go żyły, a w uszach zaczęło dźwięczeć. Pisk rozdzierał jego bębenki, przyprawiając go o mdłości.
Już czas oznajmił, a cień przed nim zaczynał nabierać ludzkich kształtów. Najpierw wykształciła się nierówna linia, aby pojedynczo odchodziły od niej kończyny. Twarz formowała się najdłużej; obserwował, jak oczy kręcą się po mrocznym licu, nie mogąc odnaleźć odpowiedniego miejsca. Powieki mrugały, ukazując martwe, całkowicie białe, gałki oczne. Chwila oczekiwania zdawała się trwać całą wieczność. Usta śmiały się do niego. Tak parszywie i przerażająco, że z początku nie wyczuł, iż jest to żałosny ryk, przepełniony cierpieniem. Dudnienie minęło, ustępując miejsca przerażającej ciszy. Padł na kolana, nie mogąc wytrzymać bólu. Gule pod jego skórą rosły; jakieś pęcherze pękły, gdy tak nagle zgiął kolana. Krew jednak zawróciła, na nowo pompując się do jego ciała. Szkarłatne wiązki uwięziły go w klatce.
Nie uciekniesz przed tym, kim się staniesz. Kim już byłeś. Kim byliśmy. Choć postać poruszała ustami, Stark słyszał jej głos z każdej strony; echo nadchodziło zewsząd, raz ciszej, raz głośniej. Pot zrosił jego czoło, a ten był już kompletnie sparaliżowany. Oczekiwał na to, co miało się stać. Był już wręcz pogodzony, iż będzie musiał pożegnać się z życiem. Postać uległa zupełnemu przeobrażeniu; nie była już zbiorem cieni, a wyglądała podobnie do niego. Przybysz nachylił się nad nim, biorąc szeroki zamach ręką, aby przerwać korytarz nici stworzonych z posoki.
Nic na siłę, nie zmuszę Cię, abyś pamiętał. Sam musisz otworzyć swój umysł i mnie przyjąć. Pamiętaj, tylko aby nie ocknąć się, gdy będzie już za późno ciemnowłosy zamilkł, układając lodowate dłonie na twarzy Starka. Kolejna metamorfoza, tym razem ukazująca jego prawdziwe oblicze. Znacznie starsze, schorowane. Krew wracała do niego, unosząc się jak pulchna bańka, która pękła nad jego głową. Upadł i dopiero to spowodowało wybudzenie.
Miliarder zerwał się z krzykiem.


Dojście do siebie zajęło mu kilka dłuższych chwil. Panika jednak minęła, lecz geniusz mógłby przysiąc, iż piekło go całe ciało, jakby wyśniona transfuzja naprawdę doszła do skutku. Wziął szybki prysznic, tym samym zabijając czas. Do świtu wciąż trochę pozostało, a on nie miał zamiaru ponownie stać się więźniem nocnych fantasmagorii. 
Poruszanie się po obiekcie przestało stanowić problem. Friday wskazywała mu drogę, a dzięki świetnej pamięci, skomplikowane korytarze przestały jawić się jako zagadka.
Aby oderwać się od uciążliwych myśli, zajął się majsterkowaniem. Postęp technologiczny był widoczny gołym okiem, więc zdecydował się rozebrać jeden model, aby poznać jego wnętrze. Mimo zajęcia, i to ogromnie pochłaniającego, nieustannie zastanawiał się nad znaczeniem wcześniejszych mar. Powoli podważał słuszność walki z nieznanym bytem może to właśnie on stanowi sedno zagadki?
Ciekawość nie pozwalała mu na stuprocentowe skupienie. Wziął głęboki oddech, w końcu włączając komputer, by zapoznać się z bieżącymi wydarzeniami.
"Bohaterowie czy złoczyńcy? Avengersi kolejny raz doprowadzili do tragedii, nie pozwalając działać odpowiednim służbom" czytał, nie mogąc wyjść ze zdumienia. Już miał przejść do kolejnego artykułu, gdy poranna gazeta wylądowała tuż przed jego nosem, a wiedźma spoglądała na niego z wyraźną irytacją.
Jeden z monitorów ukazywał zbliżającego się Hawkeye, dlatego Stark zniżył głos, wykorzystując chwilę prywatności.
Zachowuj się normalnie. Jakoś to rozgryzę — ostrzegł ją, następnie przenosząc wzrok na Clinta.


Zbyt wiele pytań kłębiło się w głowie Anthonego. Dlaczego drużyna tak szybko uwierzyła w jego powrót z zaświatów? I co działo się z oryginalną Wandą? Jak dużo zmian zaszło w tej rzeczywistości?
Zakładał, iż tego dowie się na zebraniu, dlatego posłusznie zabrał miejsce przy prostokątnym stole, wygodnie opierając łokcie na blacie.
Słowa Thora przebiegły ciarkami po jego plecach. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie powiedział. Planował dostosować cały wszechświat pod własne dyktando? Od razu obrócił się, aby wybadać reakcję Maximoff, jednak ta widocznie nie mogła znieść tego całego absurdu. Poderwał się z miejsca, chwytając ją za przedramię.
Jesteś przemęczona. Chodź — zakomunikował, nie pozwalając na słowa sprzeciwu. Przedmioty powróciły na dawne miejsce, a kobieta, ku jego zdziwieniu, przystała na propozycję. Minęli kilka pomieszczeń, nim w końcu znaleźli się w pustej sali.
Nie wiem, co tutaj zaszło, ale nie mam dobrych przeczuć. Dlaczego chcą zabić Visiona? — zmarszczył brwi, bezowocnie starając się odnaleźć jakikolwiek argument, tłumaczący słuszność zasłyszanych planów, dotyczących Kamieni Nieskończoności. Jego towarzyszka wydawała się nie tyle zaskoczona niemoralną prośbą, ile... samą wzmianką o syntezoidzie.
Poczuł dziwne ukłucie w żołądku; ułożył dłoń na chłodnym biurku, biorąc kilka głębszych oddechów, lecz nagła reakcja organizmu, zapewne na stres, wyłącznie się nasilała. Mdłości nadchodziły falowo, a mroczki przed oczami przysłaniały mu znaczną część obrazu.
N-nie czuję się do--- — urwał, łapiąc się za gardło; ogromna gula wyrosła w jego wnętrzu, a gdy tylko usiłował ją przełknąć i wziąć oddech, targnął nim spazm, aby następnie ujrzał krew na rękach. Uniósł je blisko twarzy, nie mając okazji przetrzeć ust, gdy niespodziewany paraliż zawładnął jego mięśniami, powodując upadek.
Stracił przytomność.


Ocknął się, gdy było już zupełnie ciemno. Maszyna odpowiedzialna za monitorowanie jego funkcji życiowych pikała gdzieś w tle, niemal przyprawiając go o migrenę. Oderwał wszelkie przyssawki i kable, siadając na skraju niezbyt wygodnego łóżka.
Dopiero wtedy nadeszła panika. Złapał się za rękę, badając jej strukturę; skóra nie była popalona, mógł nią swobodnie poruszać. Wciąż niezbyt przytomny, na oślep wodził po torsie, nie mogąc odnaleźć na nim reaktora. Cholera.
Zemdlałeś, spokojnie! Głośnik wypluł jakiś komunikat, jednak Tony puścił komendę mimo uszu. Gdzie był i co właściwie się działo? Ostatnie, co pamiętał, to twarz rozpływającego się w powietrzu Thanosa, później była już tylko  c i e m n o ś ć.


kilka minut później

ZABIJĘ GO! ryknął, dostosowując regulator tak głośno, aby zebranym Mścicielom wręcz dudniło w uszach. Atrybut Iron Mana odnalazł w pracowni, natychmiast pobudzając nanocząsteczki do pracy, by pokryły jego ciało.
Wystarczyła sekunda, aby czerwono-złota zbroja na nowo była gotowa do użycia. Wspomnienia wracały do niego kaskadowo, zalewając jego umysł najróżniejszymi obrazami. Pochodziły z kilkunastu światów, z jego najróżniejszych żyć. Ból wręcz wykręcał jego kończyny, a żyły na szyi uwidoczniły się, zacięcie pulsując, jakby miały wybuchnąć. Biel gałek ocznych zalała ognista krew. Obraz przed nim widział już wyłącznie jako nikły rozbłysk czerwonej żarówki w ciemni.
Nienawiść napędzała go do działania. Strach, zgryzota, furia; nadmiar emocji uniemożliwiał mu rozpoznanie pojedynczych odczuć. Wszystko było scalone, doprowadzając go do szaleństwa.
Tracił zmysły.
GDZIE ON JEST?wrzasnął raz jeszcze, tym razem dotkliwie manifestując swoją wściekłość. Wycelował oba repulsory w sufit, następnie obserwując, jak stropy zwalają się na ziemię. Mało brakowało, aby uruchomił laser, zataczając pełne koło, aby doprowadzić do  uszczerbku na zdrowiu towarzyszy i ukończenia zniszczenia siedziby.
Gdzie jest kto, przyjacielu? zapytał Odinson, lecz Stark tylko przewrócił oczami, żałując, że Bóg nie mógł tego zauważyć. Wyciągnął dłoń przed siebie, co wywołało w blondynie postawę obronną. Już miał wziąć zamach Młotem, gdy ten opuścił jego ręce, umiejscawiając się w opancerzonych palcach.
Thanos odpowiedział prędko, natychmiast przekręcając głowę w stronę Szkarłatnej Wiedźmy, równocześnie machając pozyskanym przedmiotem — Ty go wypuściłaś. Jego, mnie, całą tę bandę fanatycznych kosmitów. Obudziliśmy się w tym samym czasie, ponieważ coś dziwnego dzieje się z Kamieniem Duszy. On... szuka nosiciela.

Tkwiąc w kieszonkowym wymiarze, wyczuł, iż zbliża się ogromny kataklizm. Nie wiedział jednak, iż nadejdzie szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
Dla niektórych ukończenie pełnoletności stanowi pierwszy, najważniejszy przełom w życiu.
Dla Avengersów oznaczało to koniec świata.
Kogo wybierze Kamień, aby dopełnił śmiercionośnego dzieła?