𝐋𝐎𝐒𝐓 𝐈𝐍 𝐓𝐈𝐌𝐄
𝐏𝐀𝐑𝐓 𝐗
Ludzkie wierzenia opierały się na życiu po śmierci. Ostatnie tchnienie miało stanowić początek ponownych narodzin. Wstępu do nowego, lepszego świata, tudzież innego wcielenia. Jednak co jeśli ludzką duszę pochłonie cień śmierci, a serce wciąż błogosławione będzie przez życiodajne światło? Wystarczyło słowo wypowiedziane pośród nowojorskich przecznic. Jeden wyraz sprawił, aby wiara poprzedzana nadzieją zgasła niczym płomień podczas styczniowych wichrów. Wanda ku wiecznemu snu oddała wszelakie przekonania, stanowiące podstawę działań; napęd ku stawaniu się istotą szanowaną przez ludzkość. Tworzone przez lata runęły ku nicości niczym nadpęknięte gruzy, nie pozostawiając szans na rekonstrukcję.
Twardym krokiem zmierzała ku dokonaniu ostatecznego odwetu. Wściekłość wymieszana z litrami rozpaczy stanowiły mieszankę wybuchową. Śmiercionośny napój przejął nad wiedźmą pełnię kontroli. Żal rozrywał bijące w zawrotnym tempie serce. Niegdyś wmawiano jej, że ludzkość nie zasługuję na respekt, ni choćby krztę dobroci, której nigdy nie potrafili docenić. Wciąż było im mało, pragnęli łapać garściami i wykorzystywać starania tych nadto dobrodusznych. Popełniane błędy bowiem zauważane były z podwojoną siłą. Wystarczył najmniejszy z nich, by stanąć w centrum niechcianej uwagi i zostać wytykanym palcami jak zwierzę w cyrku. W jednej chwili wachlarz bolesnych wspomnień wybił się ponad wszelakie zdarzenia oprawione pozorowanym szczęściem.
Potęga umysłu oraz ruch bladych dłoni z hukiem otworzył wrota prowadzące do serca bazy. Chęć zemsty przysłoniła trzeźwe myślenie. W ułamku sekundy zapomniała o głównym celu; powrocie do domu wraz z najlepszym przyjacielem, którego śmierć niedawno opłakiwała. Podmuch szkarłatnej poświaty niemal rozniósł przedmioty znajdujące się we wnętrzu pomieszczenia. Niespokojnym spojrzeniem, pełnym oszołomienia świdrowała po każdej nieznajomej twarzy. Melodia wypływająca z karabinów nie potrafiła zagłuszyć głośnego bicia ich serc. Uniósłszy dłonie ku górze wytworzyła wokół siebie ochronną tarczę, zatrzymującą lewitujące w powietrzu naboje. Żaden z nich nawet nie drasnął delikatnej skóry. Gdzieś w tle odbijał się głos Starka, próbującego załagodzić sytuację. Nie znał jeszcze ceny ów zemsty. Napędzane złością dłonie kobiety oraz zaszklone czerwienią tęczówki zdawały się utracić kontakt z racjonalną rzeczywistością. W ułamku sekundy śmiercionośne naboje obróciły się przeciwko oprawcom, powracając do właścicieli z potrojoną siłą. Dominująca w budynku biel zbrudzona została krwią winowajców. Niewyraźne jęki przepełnione fizycznym bólem z nadnaturalną dokładnością karmiły wiedźmę niejasną satysfakcją. Klatka piersiowa unosiła się w zawrotnym tempie, a rozchylone wargi wydawały ciężkie oddechy.
—— Wanda... —— barwa męskiego głosu, iście znajomego zdawała się niewyraźna, jakoby dochodziła zza zamglonej oddali. Dostrzegłszy rannego przyjaciela; zamarła. Blask rozognionych tęczówek zbladł, a szkarłatna poświata rozpłynęła się w powietrzu.
Gęsta cisza dominowała pośród połowicznie martwych ciał. Ostateczne tchnienia poprzedzone bolesnymi jękami raz po raz przedzierały pozbawioną dźwięków przestrzeń. Krew spływała po przepełnionych poczuciem winy dłoniach kobiety. Odnosiła wrażenie, że tym razem czas stanął w miejscu. Ocknęła się dopiero w momencie, gdy obdarzone genem X zmysły wyczuły obecność nieznajomego zbiega. Utworzenie bariery w postaci poświaty i prędki obrót pozwolił mutantce na samoobronę.
—— Steve? —— przemówiła nagle z niewyjaśnioną ulgą, niemalże nie poznając barwy własnego głosu. Blondyn planował zaatakować rudowłosą znienacka, najprawdopodobniej uznając ją za wroga. Wiedziała jednak, że obecnie nie posiadał doświadczenia, którym mógł szczycić się w późniejszych latach, co dawało kobiecie pełnię przewagi.
—— Zabiłaś tych wszystkich, niewinnych ludzi —— zaczął, nie rozumiejąc otaczającej go niewidzialnej bariery —— Tylko potwór mógłby dopuścić się takich czynów! —— Wanda kurczowo zacisnęła wargi. Ludzkość wielokrotnie oceniała poczynania innych, nie znając każdej strony medalu.
—— Posłuchaj mnie... Nie znasz całej prawdy. Nie wiesz, że ci niewinni ludzie dopuszczają się zbrodni przekraczających twoje oczekiwania. Wykorzystują sentinele, by z zimną krwią zabić takich jak ja - obdarzonych genem X. Uważają nas za rasę szkodliwą, nieposiadającą praw do życia. Wiem jak to wygląda, ale znam też ciebie i wiem, że powiedziałbyś, iż wojna zawsze zbiera żniwo ofiar i nie jesteśmy w stanie tego powstrzymać. Nie oczekuję, że mi zaufasz, lecz mój... nasz przyjaciel jest w potrzebie. Proszę... pomóż nam —— zdobyła się na potok słów, o których wypowiedzenie nigdy wcześniej nawet się nie podejrzewała. Odruchowo zacisnęła wargi, wiedząc, że kolejny ruch może stanowić zbyt wysoką cenę. Tęczówki ponownie przeobraziły się w przepełnione szkarłatem kryształy, a palce zbliżyły ku skroniom przyszłego symbolu Ameryki. Przez krótką chwilę uważnie wpatrywała się wprost oczu przyjaciela z przyszłości, gdy tuż przed przywróceniem, bądź raczej odsłonięciem kart przyszłości cichy skowyt odbił się od surowych ścian.
—— Tony! —— zerwała się raptem, w mgnieniu oka pojawiając się nad ciałem rannego przyjaciela. Tym razem jasne tęczówki zaszły słonymi łzami.
—— Kula nie przeszła na wylot. Będzie trzeba zrobić nacięcie i ją wyjąć. Nim znowu zemdleję, Wando, znajdź szczypce, skalpel i alkohol. Oczyść wszystko, łącznie z raną. I mi też trochę wlej do ust —— wydyszał ciężko, palcami badając krwawiącą ranę. Oszołomiona Maximoff nie potrafiła znaleźć sił, by jakkolwiek pozbierać się w chwilową całość. Milion myśli zakłócało trzeźwy tok myślenia, a nieustanny ciężar przygniatał serce. Kilka tygodni temu usilnie próbowała przywrócić Tony'ego do życia, bowiem dnia dzisiejszego niemalże sama mu je zabrała.
—— J-ja... —— wymamrotała rozdygotana, nie potrafiwszy zapanować nad złożonością słów oraz drżeniem własnych dłoni —— Później będziesz mnie przepraszać. Na razie skup się na utrzymaniu mnie przy życiu —— zalecił, wtem wyciągając swą dłoń, by móc spleć ich palce. Żałośliwie pociągnęła nosem, jedynie przytakując głową na słowa mężczyzny. Ów gest dodał Wandzie niespodziewanej otuchy.
—— Mamy towarzystwo —— przemówił nagle Kapitan, zwracając tym samym uwagę pozostałej dwójki na rozbrzmiewający alarm —— Steve, najpierw pomóż mi go przenieść, a potem zajmij się nimi. Będę cię osłaniać —— zarządziła, otrzymując w odpowiedzi zdezorientowane spojrzenie. Zapewne zastanawiał się jakim cudem mogła znaleźć się w dwóch miejscach naraz.
—— Zaufaj mi —— dodała, unosząc ranne ciało geniusza wraz z pomocą Rogersa. Głęboko wierzyła, że wystarczy mocy, aby wydobyć ciało obce z rany, jednocześnie kontrolując tarczę ochronną. Chociażby miała oddać za to własne życie.
Stosunkowo bezpieczne miejsce pozwoliło mutantce na skupienie myśli. W tym momencie wszystko zależało tylko i wyłącznie od niej. Stara, wojskowa apteczka raptem znalazła się w dłoniach kobiety, uprzednio lewitując w zanieczyszczonym kurzem powietrzu. Zaczerpnęła głębokiego oddechu, nieporadnie starając się otworzyć zardzewiałą od lat butelkę alkoholu.
—— Pozwól... —— jednym ruchem rozerwała materiał naderwanej i zaplamionej krwią koszuli, następnie bez uprzedzenia przeczyściła ranę cieczą o mocnym i nieprzyjemnym zapachu. Wtem uchwyciwszy skalpel, rozszerzyła postrzałową skazę, by ułatwić wydobycie niechcianego gościa. Z pewnością nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie - w szczególności dla Howarda danych czasów.
—— Nigdy wcześniej tego nie robiłam —— uprzedziła przyjaciela, kontrolującym spojrzeniem spoglądając na jego zmęczoną twarz. Bowiem druga otchłań umysłu wiedźmy śledziła zbliżających się posłańców. Presja nie sprzyjała skupieniu roztargnionej mutantki.
—— Wytrzymaj, Stark, nie rób mi tego po raz drugi, zgoda? —— nie przestawała mówić, by utrzymać mężczyznę w kontakcie z rzeczywistością —— Spróbuję przyspieszyć wydobycie naboju z wnętrza rany —— poinformowała, wolną dłonią odgarniając z czoła sklejone od potu rude włosy. Odwrócenie biegu naboi działaczy Hydry wyceniło wysoką kwotę. Ściągnęła brwi, jakoby miało to pomóc w wydobyciu resztek szkarłatnej energii.
—— No dalej... —— rzuciła stanowczo, ledwo wyczuwając zawartość ołowiu.
—— Zawiasy nie wytrzymają długo —— ostrzegł Kapitan, rozprawiwszy się z nieprzyjaciółmi, a tuż po jego słowach rozległ się przeszywający dźwięk karabinów dochodzący zza grubej ściany. Płomiennowłosa zaczerpnęła głębokiego oddechu wprawiając porcelanowe palce w delikatny ruch, zaś drugą dłoń skierowała ku źródle zagrożenia, otaczając wrota wzmacniającą barierą. Choć przeszła przez wiele bitew, ta okazała się najcięższym starciem. Wargi zadrżały mimowolnie, tuż przed przyozdobieniem ich krwistą cieczą napływającą z nosowych otworów. Wzrastające ciśnienie wraz z pulsującym bólem rozbrzmiewał w melodiach ciężkiego brzmienia organizując ostateczny koncert w zmutowanym umyśle. Nabój opuścił wnętrze postrzałowej rany, a oczy wiedźmy powróciły do ludzkiej formy.
—— Musimy uciekać.
Ulica 569 Leaman Place na Brooklynie okazała się wybawieniem dla przybyszy z przyszłości. Dzielnica w barwach melancholijnej jesieni przepełniona była nostalgicznym spokojem. Wanda wpatrywała się w blask ulicznych lamp znajdujących swe odbicie w jednym z salonowych okien.
—— Jak się czujesz? —— pytanie opuściło usta kobiety prędzej, niżeli zdołała nad nim pomyśleć. Przed kolejną wypowiedzią zaczerpnęła głębokiego oddechu, uprzednio zajmując miejsce tuż przy staromodnej sofie.
—— Przepraszam cię... Nie sądziłam, że pójdziesz za mną. Nie byłam wtedy sobą. J-ja... Nie chciałam cię skrzywdzić. Ten mrok zdawał się silniejszy ode mnie. Przejął kontrolę nad każdym ruchem —— wbijała spojrzenie w blade dłonie. Nie miała odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Nie po tym co zdołała uczynić —— Czułam niezmierzoną wściekłość, a jednocześnie ogromny żal. Jakby rozstrzaskano mnie na drobne kawałeczki... —— urwała, z trudem powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Nie chciała pozwolić sobie na chwilę słabości, choć wycieńczenie widoczne było gołym okiem.
—— Nie mieliśmy nawet okazji porozmawiać o tym co stało się podczas naszej rozmowy w laboratorium —— kontynuowała, nie pozwalając towarzyszowi na odpowiedź —— Wtedy coś w tobie pękło. Chciałeś się poddać, lecz ja wiem, że nie dopuści do tego żaden z noszących nazwisko Stark —— w tym momencie odważyła się unieść wzrok, by móc skupić go na tęczówkach spoczywającego rozmówcy —— Gdy wydaję ci się, że nie rozpoznajesz własnego odbicia w lustrze - to nie znaczy, że przemieniasz się w niewidzialną materię. Twoja przeszłość nigdy nie zostanie wymazana z kart, a jedynie przyszłość próbuję usilnie przedostać się przez barierę, którą sam tworzysz —— pozwoliła sobie na chwilę ciszy, jednocześnie spojrzeniem lustrując twarz mężczyzny —— Jest do ciebie cholernie podobna, wiesz? Nawet równie uparta —— delikatny i chwilowy uśmiech przyozdobił zmęczoną twarz wiedźmy —— Morgan. Tak nazwiesz swoją córkę, Tony. Twoje oczko w głowie. Towarzysza tajnych misji w ogrodzie tuż nad jeziorem, gdzie postanowiłeś się osiedlić. Zawsze powtarza, że kocha cię trzy tysiące razy —— w oczach kobiety można było dostrzec chwilową nostalgię —— Chciałabym, byś obiecał mi, że się nie poddasz. Nie załamiesz się. Nie pozwolisz, by to wszystko przejęło nad tobą kontrolę. Ze mną czy nie musisz wrócić do domu —— wpatrywała się wprost oczu przyjaciela, by zrozumiał bijącą od jej słów szczerość. Wycieńczona z wszelakiej mocy nie widziała dla siebie szans, zamierzała jednak poświęcić wszystko, by odkupić popełnione w alternatywnej teraźniejszości błędy.
W progu salonu niespodziewanie pojawił się Rogers, utrzymując w dłoniach tacę z przygotowanym jedzeniem.
—— Kim jest Tony? —— przemówił widocznie zdezorientowany. Wanda postanowiwszy pozostawić dwójkę mężczyzn skierowała się do łazienki. Biel przyozdabiających ściany kafelek zadrżała niespokojnie, ukazując kadry spływającej po nich krwistej cieczy. Zawyła rozpaczliwie. Dostrzegawszy przeraźliwe odbicie w lustrze, jednym ruchem odkręciła kurki, pozwalając gorącej wodzie zmyć krew spoczywającą na dłoniach oprawczyni. Wrzątek malował różowawą czerwień na bladej skórze, lecz kobieta uciążliwie próbowała zmyć spoczywającą na niej śmierć. Lustrzana rzeczywistość zdawała się tworzyć żywy obraz.
—— To wszystko twoja wina —— przemówił tuż za nią. Posiniaczona twarz i puste spojrzenie wydobywające się spod metalowej zbroi świadczyło o śmierci. Nie, nie, nie. Rozpaczliwy lament opuścił usta oszołomionej kobiety, wtem złożona w dłoń pięść rozbiła ozdobny element, pękając na nieregularne części.
Z nią czy bez niej... Tony Stark odnajdzie drogę powrotną.