
𝚃𝙾𝙽𝚈 𝚂𝚃𝙰𝚁𝙺 𝚇 𝚆𝙰𝙽𝙳𝙰 𝙼𝙰𝚇𝙸𝙼𝙾𝙵𝙵 ; 𝙲𝙷𝙰𝙿𝚃𝙴𝚁 𝟶𝟿
Kpina na twarzy geniusza nie schodziła nawet na moment; jak bardzo los musiał z niego drwić, każąc mu wdziać buty ojca, odgrywając jego rolę w tych jakże ponurych, wojennych czasach? Równocześnie jego umysłem zawładnął niekontrolowany zawód. Nie znał Howarda. Myślał, że przejrzał staruszka na wylot, uważnie studiował wszelkie zapiski, łapczywie nagryzmolone wiecznym piórem. Przeglądał wszystkie publikacje prasowe, musiał wysłuchiwać opowieści towarzyszy z jego środowiska, aby ostatecznie uświadomić sobie, iż żył wspomnieniami o osobie, istniejącej wyłącznie w jego wyobraźni.
Głowa rodziny pozostawała dla niego zagadką. Wciąż musiał rozgryźć, kim tak naprawdę był i co chciał osiągnąć. Bez tego, jego gra aktorska zdałaby się na nic.
Przewidzenie konsekwencji było aż nazbyt oczywiste — śmierć lub wieloletnie, zakończone katuszami, eksperymenty. Nie mógł pozwolić, aby ognistowłosa wplątała się w podobną walkę o żywot z pozbawionymi sumienia, działaczami Hydry. Musiał więc szybko przejąć stery, zachowując przy tym świeży umysł.
Ojciec przytaczał wiele faktów z XX wieku, jednak skutecznie przemilczał sabotaż wroga Tarczy.
⠀
Wydawać by się mogło, iż podstęp zakończy się fiaskiem, jednak wątpliwości nie zrodziły się w ani jednej głowie; odzyskanie niezastąpionego naukowca rozniosło się echem po całym ośrodku, wprawiając fanatyków w niemałą ekstazę. Badania nad serum miały ruszyć pełną parą, oficjalnie przełamując granicę ludzkich możliwości. Żołnierze mieli powstawać niemal jak przedmioty na linii produkcyjnej, od razu idąc w kamasze. Któż odmówiłby nienaturalnemu przyrostowi masy mięśniowej?
Minęła doba, nim ciemnowłosy zdecydował się poinstruować podwładnego, aby przyprowadził do jego gabinetu Wandę. Po pierwsze — kobieta musiała wypocząć, aby odzyskać siły, jednak nie mógł pozwolić, aby zbyt długo tkwiła w zamknięciu. Coś podpowiadało mu, iż ciasna sala niekorzystnie wpływała na jej zmysły.
Nie wiedział również, jakie wykazywałaby zachowanie, gdyby przebudziła się całkowicie sama na twardym, szpitalnym łóżku. Wyposażenie bazy wcale nie stawiało na wygodę, każdy przedmiot mógł posłużyć za ekwipunek do barbarzyńskich operacji.
Kiedy kątem oka ujrzał jej ogniste pukle, uśmiech sam wdarł się na jego wargi. Nie spodziewał się, iż odczuje podobną ulgę. Minął dokładnie jeden dzień, a on już był wykończony grą pod przykrywką.
— A dlaczego coś miałoby mi być? Jesteśmy w domu, Wando — odrzekł pośpiesznie, szybko mrugając, aby dać jej sygnał, iż powinna rozładować napięcie buzujące między jej ściętymi brwiami.
— Zostałaś stworzona, aby chronić to miejsce. Za wszelką cenę — patetyczność własnego tonu niemal wywołała w nim mdłości. Przełknął więc ślinę, starając się zapanować nad odruchami.
Wydał jeszcze kilka rozkazów, a ktoś z zespołu został poinstruowany, aby zapoznać wiedźmę z budynkiem oraz ważnymi osobistościami.
⠀
⠀***
⠀
Drgnął, gdy ciepły i spokojny głos bez zapowiedzi przeszył ciszę, panującą na obszernej hali.
Odsunął od siebie schematy, zauważając atrament na rękach. Oczyścił więc skórę, korzystając z cienkiego materiału, leżącego na skraju biurka.
— Nie skradaj się tak, wystraszyłaś mnie — rzekł, jednak nie skarcił jej spojrzeniem. Cieszył się, iż postanowiła odwiedzić go w ten ponury wieczór. Zwłaszcza teraz, gdy finalnie skonstruował odpowiednie serum, mające zadziałać tak, aby nie przyćmiło zdrowego rozsądku Rogersa. Strucker za wszelką cenę chciał manipulować swoimi zabawkami, jednak Stark wyizolował niechciane wiązanie, ukrywając ten fakt w badawczych zapiskach.
Zastanawiał się, czy Howard również byłby w stanie tego dokonać.
— To małe cudo — wskazał na plik dokumentów, niebawem mających posłużyć do utworzenia niezbędnego produktu — jest moim dziełem. Zadziała. Wiem, co robię, Maximoff.
Wygiął usta w łuk, spoglądając na nią z dołu. Niebawem wstał, czując, jak strzelają mu kości. Zdecydowanie zbyt długo tkwił w jednej pozycji, przy okazji kompletnie rujnując swój zegar biologiczny. Nie rozumiał, dlaczego tak długo znajdują się w owych czasach; przypuszczał jednak, iż nie zostali odesłani do wojennego pogorzeliska bez żadnego powodu. Ich podróż w końcu musiała mieć jakiś sens.
— Nie myślę o niczym innym. — Zdjął okulary, pocierając zmęczone czoło. Widok kartonów od razu sprawił, iż dobrał się do ich zawartości. Usta wypełnione jedzeniem nie śpieszyły się do uczestnictwa w dialogu. Wysłuchał jej, jednak przedstawiona teoria wcale nie rzuciła światła na jego własne gdybania.
— Wando... — zaczął, a jego oczy zdawała się przysłonić cienka warstwa mgły — Nie jestem pewny, czy nasz powrót się uda. Nie rozmawialiśmy o tym, dlaczego w ogóle tutaj jesteśmy. Razem. I błądzimy wśród widma przeszłości.
Nim zabrała głos, przerwał jej, kontynuując własny wywód.
— Umarłem, widziałem to na własne oczy. Ten świat nie należy do mnie, a przynajmniej już dawno przestałem być jego częścią. To Ty musisz zadbać o siebie. Uciec stąd, zanim zapomnisz, kim jesteś. Nawet ja... — głos zaczął mu się łamać, a ręce poczęły drżeć — nie pamiętam, nie umiem rozpoznać własnego odbicia w lustrze.
Raczej nie spodziewała się takiej reakcji. Nie teraz, nie od niego. Nie od dupka, który poświęcił własne życie, aby ratować innych. Nie tak powinien zachowywać się geniusz.
Przed załamaniem dzieliły go dosłownie sekundy. Oddech przyspieszył, a serce łomotało w jego klatce piersiowej.
Miał szczęście, iż nie ruszył się z miejsca i wciąż siedział na obracanym fotelu.
—Nie wiedziałem, że jesteś--- jestem aż taki głupi — wydarło się z jego ust, stwierdzeniem tym zastępując salwę spazmów.
Jego oczy poszerzyły się nagle; słowa wcale nie należały do niego.
— Może gdybyś nie był taki upierdliwy, to już dawno bylibyśmy w domu. Otrząśnij się. Pomyśl o Morgan. O swojej córce.
Umilkł, a obca obecność w końcu ustąpiła. To nie był atak paniki. W końcu stał się na tyle słaby, aby druga dusza mogła przejąć nad nim kontrolę. Zwykle słyszał jego głos w głowie, tym razem przybysz miał na niego jeszcze większy wpływ.
— Wanda? — wbił w nią rozbiegane spojrzenie — Co się przed chwilą stało?
⠀
***
⠀
Filantrop nie miał pojęcia, w jakim celu zlecono Szkarłatnej Wiedźmie służbę, śląc ją prosto do centrum Nowego Jorku. Nie zdradzano mu wszelkich szczegółów większości operacji; dla Hydry był złotą rączką, posiadał swoją niezaprzeczalną władzę, jednak wciąż dzieliło go kilka szczebli od najważniejszego stanowiska.
Uznał jednak, że sobie poradzi. Jakże mocno się mylił.
Znalazła się przed nim cała roztrzęsiona, drżąca, z zaczerwienioną twarzą i kłykciami. Niewykluczone, iż płakała, ponieważ na jej gałkach ocznych uwidoczniły się ciemne, krwiste żyłki. Lub była na tyle zła, aby wywołać podobną reakcję.
— Chciałbym Cię jakoś pocieszyć, ale nie wiem, o czym mówisz. Jeszcze tego nie przeżyłem; naszego pojednania, Sokovii, mutantów — odrzekł, sprawiając, iż rudowłosa kolejny raz nasyciła się nienawiścią. Odebrano jej wszystko. I zrobiono to jeszcze raz.
— Musisz się uspokoić. Oddychaj — zalecił, jednak jego słowa zdawały się do niej nie docierać.
— To wszystko jest już za Tobą, zdarzyło się dawno temu. Musimy stąd uciec, już i tak za mocno manipulujemy tym czasem. Nie wiem, jak zareaguje na to nasza rzeczywistość — dodał, starając się ją ocucić, przywołać do siebie dotykiem, jednak ta odtrąciła jego dłoń.
Postanowiła. Zemsta mąciła jej wzrok.
⠀
Wpatrywał się w jej plecy i to, jak twardo podąża do bazy. Miał przed sobą tylko dwa wybory i nie wiedział, czy zdoła przemówić jej do rozsądku. Nie posiadał zbroi, jednak jej moc słabła. Istniał choć cień szansy, aby pokrzyżować jej plany i wydostać się z dwudziestego wieku w jednym kawałku.
Mętlik w głowie utrudniał myślenie.
Ruszył zaraz za Maximoff, grając na dwa fronty. Był za nią i przeciwko niej, łudząc się, iż dzięki temu agenci przynajmniej oszczędzą im śmierci, dowiadując się o parszywym podstępie.
Metalowe drzwi otwarły się z hukiem, a czerwona poświata wnet porozrzucała wszystkie przedmioty w promieniu czterech metrów. Miarowy szczęk karabinów tworzył mroczną melodię, a puste lufy świdrowały ich śmiertelne ciała, tak gotowe, aby oddać strzał.
— Spokojnie, panuję nad sytuacją — krzyknął, układając ręce po obu stronach ust, aby wzmocnić głośność wypowiedzi.
Zaraz potem filigranowa dłoń wzięła zamach, a podmuch o kolorze krwi wnet zwalił go z nóg.
Nie znał wyniku tej potyczki.
Salwa naboi otoczyła kobietę z każdej strony, jednak żaden nie drasnął jej alabastrowej skóry. Zastygły nieruchomo, a następnie zmieniły kierunek, świdrując flaki oprawców.
⠀
W pomieszczeniu zrobiło się cicho. Jedynie pojedyncze jęki wydzierały się z gardeł niedobitków. Śmierć nie była dla nich łaskawa, a wiedźma raczej nie zamierzała dokończyć swojego dzieła, ujmując sobie przyjemności z patrzenia na ich cierpienie.
— Wanda... — wysapał ciężko, a gdy jej rozognione tęczówki zwróciły się w końcu w jego stronę, zamarła.
Przyciskał dłonie do brzucha, a spomiędzy palców skraplała się jucha.
⠀
***
⠀
Jasne światło kłuło go w oczy, przedzierając się przez powłokę powiek oraz gęstych rzęs. Odruchowo chciał się dźwignąć, jednak ból skutecznie go sparaliżował. Przedmioty dopiero teraz nabierały kształtów, jednak wciąż wirowały, sprawiając, iż miał ochotę zwymiotować. Silna dłoń przyparła go do łóżka, nakazując się nie ruszać. Widok jasnej czupryny wcale go nie uspokoił. Blada wiedźma również nie polepszała jego nastroju. Rogers pomyślnie przeszedł eksperyment, co dla Starka było pewnikiem. Nie wiedział jednak, czy i jego charakter ukształtuje się podobnie. Mógł tylko się modlić, aby nie zmienić biegu czasu.
— Kula nie przeszła na wylot — oznajmił szybko, palcami badając ranę. Jak się domyślał, żadne z nich nie wpadło na pomysł, aby go opatrzyć.
— Będzie trzeba zrobić nacięcie i ją wyjąć. Nim znowu zemdleję, Wando, znajdź szczypce, skalpel i alkohol. Oczyść wszystko, łącznie z raną. I mi też trochę wlej do ust — wydyszał, a obraz ponownie zaczął się poruszać. Cholera.
— Steve, a Ty nie przeszkadzaj — dodał, już mając ponaglić rudowłosą, gdy ja wbijała wzrok we własne ręce.
— Później będziesz mnie przepraszać. Na razie skup się na utrzymaniu mnie przy życiu — zalecił, wyciągając przed siebie dłoń. Złączył ich palce, kiwając głową. Gorzej już raczej nie będzie.
Czy wciąż posiadała moc i mogła przyśpieszyć proces pozbywania się ciała obcego? Wolał nie pytać.
Czasu nie było wiele. Dopiero teraz wata w jego uszach zelżała, dopuszczając ostry dźwięk alarmu. Zapewne agenci zmierzali w ich stronę.