Mała ciekawostka (nie tylko) co do jabłek...
Na pocz. lat 90-tych pracowałem cały sezon na NRD-owskiej (tak, tak!) plantacji jabłek. Były smaczne, tzw. eksportówki, więc pożerało się te socjalistyczne jabłka cały dzień, pewnie z 20 dziennie.
Po powrocie do kraju, gdy tylko zjadłem więcej niż jedno jabłko dziennie, niezmiennie dostawałem wysypki na łydkach. A mówimy o polskich, dobrych, wtedy jeszcze niekoniecznie pryskanych jabłkach. Łydki strajkowały. Mówiłem sobie wtedy: "Cóż, jabłka już nie dla mnie". Pogodziłem się z tym, że muszę z nich zrezygnować. Jak i z paru innych rzeczy.
Miałem tak całe życie, czy to były jabłka polskie, czy od 11 lat jabłka brytyjskie. Aż rok temu zmieniłem dietę (mięso, śmietana, kawa, biała mąka precz) i co?
I znów mogę cieszyć się swoim ulubionym owocem ile wlezie. Łydki nie robią mi już z tego powodu żadnych "wyrzutów".
Zawsze się nam wydaje, że z czymś "trzeba żyć", że "tak już musi być", że "człowiek się starzeje". Odpuszczamy sobie wiele rzeczy, brnąc w codzienność coraz bardziej ograniczeni.
Kochani – niekoniecznie! :-)
***
Podobne artykuły autora:
• "Nie ma diety bez kolców"
• "Nie współczuję otyłym"
• "Woda – pić czy nie pić?"
• "Na zdrowie - nowe życie dla początkujących"
• "Post, na zdrowie"
• "Kawa, kawka, kawusia, kawucha, kawizna, trucizna"
• "Sześć powodów, dla których warto zachorować"
Licencja: Creative Commons