JustPaste.it

Marzę, by napluć na grób Czumakowa

Aleksander Kotok
3 marca 2016

 

 

Michaił Czumakow, dyrektor rosyjskiego Instytu Poliomyelitis i Wirusowych Encefalopatii. Wprowadził do Rosji szczepionkę przeciw polio Sabina i prowadził jej testy kliniczne.
Aleksander Kotok: Kiedy wykonano szczepionkę?

 

Anna: W wieku ośmiu miesięcy. Był to przełom stycznia i lutego 1975 roku, a szczepiono mnie w przychodni rejonowej. Tutaj muszę zboczyć nieco z tematu. Najlepsza przyjaciółka mojej mamy i jej mąż to lekarze. Byłam drugim dzieckiem, pierwsza dziewczynka urodziła się martwa i dlatego tym razem mamę po znajomości umieszczono w Naukowo-Badawczym Instytucie Akuszerstwa i Pediatrii. To bardzo ważny fakt, ponieważ w instytucie założono jej odrębną kartę, w której napisano, że poród, mimo że przedwczesny, odbył się bez powikłań, a dziecko rozwija się normalnie. Urodziłam się w siódmym miesiącu, lecz szybko dogoniłam rówieśników. W wieku ośmiu miesięcy siedziałam, przewracałam się na brzuch, raczkowałam, stawałam na nogach i lubiłam podskakiwać, trzymając się barierki lub siedząc u kogoś na kolanach. Mama miała przez to posiniaczone całe nogi. Z tamtych czasów pozostało zdjęcie: leżę, machając nogami w powietrzu. Mama owego dnia nie zamierzała mnie szczepić, zaniosła mnie tylko na zaplanowane badania. Lekarka powiedziała: „Jak pięknie pani dziecko się rozwija! Zróbmy jej szczepionkę przeciw polio. W mieście szaleje straszna epidemia, po co pani niepełnosprawne dziecko?”. Była to żywa szczepionka przeciw polio w kropelkach.

A.K.: Co było dalej?

Nie było żadnych dreszczy, podniesionej temperatury czy czegoś podobnego i wszystko rozegrało się w ciągu kolejnej doby. Babcia wzięła mnie na kolana, a ja nie podskakiwałam. Nogi wisiały jak strzępki szmaty. Przestałam unosić głowę. Całkowicie. Zaniesiono mnie do przychodni. Lekarka stwierdziła, że to chyba krzywica. „Dziecko jest niedożywione”. Tymczasem moja mama miała tyle mleka, że mogłaby wykarmić jeszcze jedną dziewczynkę, a sztucznych mieszanek wtedy jeszcze nie było, więc sprzedawała jego część. Potem postawiono diagnozę: „szczątkowe objawy polio”. Przykładowo w tym samym czasie w historii choroby pojawił się zapis o ciężkim powikłanym porodzie.

A.K.: Co zrobili rodzice?

Dokładnie, mama i jej rodzice. Stosunki z moim ojcem były niezbyt dobre, a kiedy zachorowałam, on natychmiast zaproponował oddanie mnie do placówki opiekuńczej. Stwierdził, że poświęcając się choremu dziecku, mama nie znajdzie wystarczająco dużo czasu dla męża. Po tych słowach został niezwłocznie spakowany i wystawiony za drzwi.

Mama postanowiła dowiedzieć się prawdy. Wykonała odpis historii choroby, wzięła mnie i pojechała do Instytutu Akuszerstwa i Pediatrii. Do pani profesor L., która prowadziła ją podczas ciąży i połogu. Według słów mamy, tylu przekleństw nie słyszała ani nigdy wcześniej, ani potem, mimo że jest inżynierem budownictwa i bywała na niejednej budowie. Profesor L. wpadła w furię. Po pierwsze, szkoda jej było własnej pracy, po drugie, nie zamierzała puścić płazem jakiemuś prowincjalnemu pediatrzynie psucia jej reputacji. Powiedziała, że stawi się w sądzie, by złożyć zeznania. Jednak rozprawa się nie odbyła. Kiedy pytałam, dlaczego, mama i babcia odpowiedziały, że dano im do wyboru: tracić pieniądze i czas na adwokatów i sądy, lub poświęcić pieniądze na moje leczenie. Od tej chwili czas działał na moją niekorzyść.

A.K.: Jakie diagnozy pani postawiono?

Kiedy miałam roczek, otrzymałam diagnozę „powikłanie po polio”, którą niekiedy rozszerzano do „dziecięcego porażenia mózgowego w następstwie przebytego polio”. W sanatorium nad morzem przez jakiś czas zastanawiali się nad chorobą Little'a, potem wrócili do czystej postaci dziecięcego porażenia mózgowego z prawostronnym niedowładem. Jeśli chodzi o niedowład, to długo były wątpliwości. Starym neurologom nie podobało się, że paraliż jakby przechodzi z nogi na nogę, lecz potem zdecydowali, że jest prawostronny. To dlatego, że prawa noga była szczuplejsza od lewej. Jak się okazało wiele lat potem, to właśnie lewa noga była chora i obrzmiała. Jednak ostatecznie kilka faktów przeszkadzało im w postawieniu pewnej diagnozy. Pierwszy: zawsze przechodziłam test na funkcję móżdżku, czyli z zamkniętymi oczami znajdowałam koniuszek nosa i nigdy nie chybiałam. Drugi: mój rozwój intelektualny. Alfabet wykułam na pamięć w ciągu tygodnia, mając cztery lata. Z jakiegoś powodu wydaje mi się, że uczyłam się go bardzo długo, lecz rodzina twierdzi, że był to tylko tydzień. W wieku czterech i pół roku samodzielnie czytałam, sylabizując, po czym babcia wzięła elementarz, przeczytałyśmy go również w ciągu tygodnia, po czym od razu zaczęłam czytać, jak dorośli, bez dzielenia wyrazów na sylaby i wymawiania słów na głos. Budowałam zdania podczas rozmowy jak dorośli, często zapożyczałam zwroty z wypowiedzi telewizyjnych, przez co kiedy miałam sześć lat, psychiatra, do której od czasu do czasu mnie prowadzano, powiedziała, że kierując mnie do niej, pediatra niepotrzebnie marnuje jej czas. Precyzyjne ruchy sprawiały mi trochę trudności, dość późno nauczyłam się zawiązywać węzły – w wieku pięciu lat, choć rozwiązywałam je, mając rok. I to wszelkie. Taka ciekawostka. Rozwiązywałam i rozplątywałam świetnie, a zawiązywać nie mogłam się nauczyć, szczególnie kokardek. Do siódmego roku życia słabo posługiwałam się nożyczkami, ale to dlatego, że nie było wówczas nożyczek dla dzieci, a prawdziwych babcia strasznie bała się mi dać, więc zwyczajnie nie miałam praktyki. Później nie miałam żadnych problemów z rękami. Uczyłam się grać na fortepianie, grałam skomplikowane kompozycje, uwielbiałam układać klocki i tego typu rzeczy. W sumie źle działały tylko nogi. I coś jeszcze.

A.K.: Co konkretnie?

Takie objawy są znane prawdopodobnie wyłącznie takim ludziom, jak ja, którzy trzymają wszystko w sobie. Jeśli nas nie pytają, to my o nich nie mówimy. Jednak to ważne, jak sądzę, dla zrozumienia tego, co szczepionka robi z organizmem. Dla pana jako homeopaty też jest to ważne, kiedy leczy pan ofiary szczepień. Niektórzy mogą nie zwrócić na to uwagi, ponieważ to niejako wrasta w człowieka, staje się czymś nieodłącznym.

Ataki wściekłości, gniewu i złości. Dla małego inwalidy cały świat jest wrogiem. Poręcz, listwa progowa w drzwiach do pokoju, schody. Proszę do tego dodać spojrzenia ludzi na ulicy. Jednak nieraz gniew jest nieuzasadniony. Niekiedy ogarnia mnie on podobnie jak teraz. To nie do opisania. To uczucie, jakby ktoś dusił mnie od środka. Unosi się fala, a ja chcę niszczyć, łamać, krzyczeć na całe gardło, byle tylko przestało mnie dławić.

Strach neurotyczny. Ogromny. Obawiam się udławienia podczas przełykania i dlatego nie mogę łykać tabletek. Agorafobia. Strach przed mdłościami i wymiotami, strach przed oślepnięciem. U podstaw wszystkich tych obaw leży, jak sądzę, strach przed utratą panowania nad ciałem. Prawdopodobnie w wieku ośmiu miesięcy coś zapamiętałam. Możliwe że podświadomie zapamiętałam, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

Ta sytuacja ma swoją dobrą stronę, chociaż nie wiem, czy wiąże się ona ze szczepionką, czy taka się urodziłam. Jestem synestetykiem. Całkowitym synestetykiem. Barwy mają dla mnie brzmienie, dźwięki mają kolory, zapachy mają dźwięki i kolory. Wszystkie wrażenia cielesne postrzegam za pośrednictwem barw.

Układ pokarmowy i trawienny. Zaparcia, zaparcia i jeszcze raz zaparcia, przez pierwsze sześć lat życia ciągłe lewatywy. Potem przez całe życie męczyłam się w wyniku przewlekłych trzydniowych zaparć. Musiałam mocno się napinać.

Choroby autoimmunologiczne. Alergia. Na kwas foliowy i antybiotyk – nie pamiętam na jaki, a potem wytłumaczę, dlaczego. O ile od kwasu foliowego złazi mi skóra jak po oparzeniu, to po antybiotyku występuje natychmiastowy obrzęk. O ile wiem, obie te substancje występowały w szczepionce Czumakowa w charakterze środków pomocniczych.

Skutki oddalone w czasie. Krótkowzroczność. Wzrok zaczął się pogarszać w wieku dziewięciu lat i zatrzymał się dopiero po terapii manualnej (podobnie jak zaparcia).

Płaskostopie i paluch koślawy – skutek chodzenia na palcach przez większość życia.

Nasilenie alergii po trzydziestce.

Ułożyłam tabelę problemów ze zdrowiem, leczeniem i jego efektami.  

Objaw

Początek występowania

Koniec występowania

Jeśli występuje do tej pory, to...

Uwagi

Paraliż kończyn dolnych z jednostronnym niedowładem

W ósmym miesiącu

W wieku trzech lat

Zniknął całkowicie

 

Nieunoszenie głowy

W ósmym miesiącu

W wieku pięciu lat. Nauczyłam się trzymać głowę prosto. Do trzydziestki często spuszczałam głowę w stanie zmęczenia.

Zniknęło całkowicie

 

Niepewny krok, skurczone ścięgna, skurcz stopy, chybotliwy krok, brak równowagi

W wieku trzech lat

W wieku 31 lat po terapii manualnej

Nie do końca rozwiązany problem równowagi, lecz obciążam winą swą nerwicę. Muszę wciąż utrzymywać dobrą kondycję fizyczną, a przynajmniej starać się.

 

Zgrubienie mięśni pod lewym kolanem

W wieku ośmiu lat

W wieku 30 lat

Ustąpiło

 

Lordoza

W wieku 12 lat

W wieku 30 lat

Niewielkie zgięcie, niemal całkowicie ustąpiło po terapii manualnej

 

Płaskostopie, paluch koślawy

W wieku 11 lat

Nie zanikło

Znaczna poprawa po terapii manualnej, przestałam przechylać stopę na bok

 

Porażenie kończyn górnych

Brak

Brak

Brak

 

Napady gniewu

Od kiedy pamiętam

Nie zanikło

Znacznie rzadziej

 

Przewlekłe zaparcia

Od kiedy pamiętam

W wieku 30 lat po terapii manualnej

Występują, podobnie jak u innych ludzi

 

Alergia

Od kiedy pamiętam

Kwas foliowy i antybiotyki z rodzaju micromonospora

Nie ustąpiła

Nasiliła się po trzydziestce, doszły nowe alergeny. Wystąpiła alergia na aspirynę (!) i proszki do prania

Krótkowzroczność

W wieku dziewięciu lat

Oczywiście nie ustąpiła

Zatrzymała się po wyprostowaniu ucisku w szyi

Wciąż jest znaczna, oftalmolog zabronił ponoszenia ciężarów i ćwiczeń na siłowni, co oczywiście mnie martwi

Jeszcze jeden skutek dotyczący mnie i mojej rodziny. Wszyscy boimy się zwykłych lekarzy. Udajemy się do nich wyłącznie w razie konieczności. Niestety homeopatia nie leczy wszystkiego. Jednak lekarzom nie wierzymy. Nie wierzymy do końca. Zawsze pamiętamy, że mogą zabić lub okaleczyć. Dlatego trzeba ryzykować wyłącznie w ekstremalnych przypadkach.

A.K.: Jak się pani zetknęła z homeopatią?

Doszło do tego po trzydziestce, kiedy pojawiła się alergia na aspirynę, przy czym tak silna, że nawet po Clemastinie wysypka się nasilała. Wówczas przypomniałam sobie rodzinną legendę o tym, że homeopatia wydłużyła życie mojej babci. W tej chwili homeopatia świetnie tłumi moją nerwicę. Szkoda, że w czasie mojego dzieciństwa nikt sobie o niej nie przypomniał.

A.K.Czym się pani leczyła w ciągu wszystkich tych lat?

Od razu chcę powiedzieć, że przychodnia zachowała się po chamsku. Jedyne, co z ochotą proponowano mamie, to umieszczenie mnie w jakiejś placówce. Absolutnie bezpłatnie. Tymczasem nawet prośba o skierowania na masaż kończyła się wielką awanturą. Znaleźliśmy więc własną masażystkę. Do lekarza mama i babcia prowadzały mnie we dwójkę. Babcia, oficer wojskowy, matematyczka i dyrektorka szkoły o ogromnym stażu, każdego opornego lekarza doprowadzała do palpitacji. Kombatanctwo i legitymację partyjną wykorzystywała jako taran, w razie konieczności wyrażając wątpliwość co do umiłowania przez rozmówcę ojczyzny radzieckiej. Na wszelkie twierdzenia, jakobym miała nigdy nie chodzić – „Nie męczcie dziecka, po co ciągnie pani ją za rękę, dla niej nie ma nadziei” – babcia zawsze odpowiadała: „Będzie chodzić! Albo ją zbadasz i wdrożysz leczenie, albo pójdę do kierownictwa. A propos, jesteś członkiem partii? Jakoś podejrzanie niechętnie leczysz radzieckie dzieci”. Mama też zrobiła się „bezczelna” i kiedy próbowano mnie podczas zaocznej (!!!) komisji umieścić w szkole specjalnej (kiedy miałam siedem lat), dała lekarzowi „z liścia”.

Rodzaje leczenia również ułożyłam w tabelę.

Sposób leczenia

Rezultat

Czas trwania

Przeciwskurczowe

Tymczasowe halucynacje, słaby sen

Zaprzestano

Zastrzyki z lidazy i B6

Mama twierdzi, że efekt był, lecz nie potrafi powiedzieć jaki

4–5 kuracji od roku do 10 lat

Orteza przeznaczona do całkowitego unieruchomienia stawów

Trudno powiedzieć. Najprawdopodobniej brak.

Od 3 do 7 lat

Elektroforeza z tymi samymi preparatami

Żadnych efektów

Dwie kuracje w wieku ośmiu i dziewięciu lat

Impulsy elektryczne

Skurcze, ruchy mimowolne głowy i kończyn górnych

Zrezygnowano

Japońskie tabletki (kupione u marynarzy, nie pamiętam nazwy)

Pomogły mi się rozgadać. Do trzeciego roku życia wszystko rozumiałam, lecz odpowiadałam monosylabami, „tak, nie, nie wiem, chcę – nie chcę”

Zażywałam pół kuracji, po czym zaczęłam gadać jak najęta i postanowiono nie podawać mi więcej tabletek

Kąpiele błotne

Sądzę, że uratowały zaciśnięte nerwy przed obumarciem i pozwoliły dożyć do trzydziestki

9 kuracji

Przecięcie ścięgien

Dzięki Bogu zrezygnowano na etapie konsultacji

Matka jako inżynier odniosła się do tej metody podejrzliwie

Kąpiele mineralne

Brak

Jedna

Hydromasaże

Nasilenie skurczów

Dwa seanse

Okłady z soli mineralnych

Osłabienie mięśni podkolanowych, zginanie i łączenie kolan

Jedna kuracja

Okłady parafinowe z obciążaniem kolan

Wyprostowanie zgiętych kolan

Jedna kuracja

Masaż, rozciąganie, ćwiczenia lecznicze

Postawił na nogi, pozwolił dożyć do trzydziestki

Całe życie

Obuwie ortopedyczne

Negatywny

W wieku 5, 11 i 12 lat

Przebywanie ze zdrowymi rówieśnikami, zakaz kontaktu i przyjaźni z niepełnosprawnymi

Zdrowa psychika i wysoka samoocena, przystosowanie do życia

Oczywiście całe życie

Terapia manualna

Pojawiła się równowaga, pięta zaczęła stykać się z podłożem, zaczęłam chodzić jak zdrowy człowiek, zmniejszyło się płaskostopie i koślawy paluch, zatrzymał się postęp krótkowzroczności, uniosła się głowa, rozpuściło się zgrubienie pod kolanem, praktycznie ustąpiła lordoza, ustabilizował się stolec

Trzy seanse po 5-6 zabiegów, potem badanie kontrolne raz w roku

Akupunktura

Zmusza uwolnione nerwy do pracy, ponieważ sygnał i tak słabo przewodzą. Przez wiele lat ulegały zniszczeniu. Niekiedy objawy powracają w lekkiej postaci, za co winię nerwicę, która pojawiła się ostatnio. Właściwie wkłute igły leczą wszystko oprócz raka.

Dożywotnio

 

O ostatnich dwóch rodzajach leczenia opowiem bardziej szczegółowo. Tak się złożyło, że trafną diagnozę postawił mi pijany gość na weselu przyjaciółki. Znany dermatolog w stanie upojenia poprosił mnie na osobność i powiedział, że po urazie głowy jest w stanie widzieć ludzi jak rentgen i teraz widzi, że mam zaciśnięty nerw i pokazał, w którym miejscu. Zdenerwowałam się jak nigdy dotąd. Do tego czasu odwiedziłam już nawet ekstrasensów i zrozumiałam, że to szarlatani. Udałam się na badania wyłącznie po to, by udowodnić, że on też jest szarlatanem, pokazać mu prawdziwe zdjęcia RTG. Jednak okazało się, że szarlatanami byli wszyscy pozostali, a nie on. Nagle znalazło się wytłumaczenie takiego dziwnego zjawiska jak wciąż marznący kawałek pleców, dość bolesne chrupanie w kręgosłupie podczas wyprostu i niekontrolowane drżenie nóg przy wykonywaniu niektórych ćwiczeń. Wertebrolog odmówił mi pomocy. Gapił się, mrużąc oczy na zdjęcie RTG i twierdził, że niczego nie widzi. Tymczasem pani rentgenolog przyprowadzała wycieczki, żeby pokazywać im moje zdjęcie (mama odebrała je dopiero następnego dnia, by zdążyło porządnie wyschnąć). Nie wierzono, że jest to zdjęcie RTG człowieka, który przyszedł o własnych siłach. Wtedy zwróciłam się ku medycynie alternatywnej.

A.K.: Czy zdołała pani uzyskać wykształcenie i znaleźć miejsce w życiu?

Obawiam się, że nie zaryzykuję ogłoszenia w internecie warunków, na których przyjęto mnie do radzieckiej szkoły, ponieważ z pewnością wszyscy mogliby mnie zidentyfikować… Do 30 lat mój sposób chodzenia był dość niecodzienny. Do tego jeszcze agorafobia. Właściwie żadnego życia osobistego, nadziei na rodzinę i dzieci. Agorafobia zatruwa mi życie nawet teraz. Owszem, mam przyjaciół, ale niestety nie kochanków. Przy moim temperamencie jest to trudne do zniesienia. Oficjalnie nie można było odmówić mi przyjęcia na studia, lecz naprawdę politechniki odpadły od razu. I to nie licząc naturalnych ograniczeń: mniej więcej dostępne schody, aule, korytarze i klatki schodowe (do trzydziestki moim przekleństwem był brak równowagi, tak że schody bez poręczy stanowiły przeszkodę, a po upadku na lód z trudem poruszałam się po posadzkach wyłożonych kafelkami.) Na uczelnię humanistyczną przyjęto mnie po awanturze i posiedzeniu komisji do spraw rozwiązywania konfliktów, ponieważ na egzaminie wprost oświadczono mi, że nie potrzebuję wyższego wykształcenia i lepiej, żebym składała w domu długopisy, po czym postawiono ocenę niedostateczną. Przez pierwsze pół roku nauki musiałam udowadniać wykładowcom, że nie jestem kosmitką. Były to lata dziewięćdziesiąte, więc przychodziło to z coraz mniejszym trudem. Przyjeżdżali do nas amerykańscy wykładowcy i studenci. W wielojęzycznym środowisku od razu ich rozpoznawałam. Ale nie po ubraniu, lecz po tym, że podczas pierwszego zetknięcia zawsze patrzyli mi w oczy, a nie na nogi. Dostrzegali mnie, a nie chorobę. Obecnie jestem wolnym strzelcem, bo nie mogę chodzić codziennie do biura, do pracy. Możliwe, że sama jestem temu winna i coś przeoczyłam, lecz wkrótce po terapii manualnej musiałam zająć się chorą babcią, tak więc wysiłek był ogromny.

A.K.: Czy państwo jakoś pani pomagało?

Każda niepełnosprawność przedwcześnie zużywa organizm. Niezdiagnozowana choroba zużywa go jeszcze szybciej. Kiedy byłam nastolatką, doszło do regresu. To zrozumiałe, ponieważ zaczęłam szybko rosnąć, zmieniła się figura, poszerzyły się biodra, jeszcze bardziej uciskając nerw, a do tego przybrałam na wadze. Wtedy lekarze przyjęli bardzo wygodną postawę. Każde moje kichnięcie zrzucali na podstawową diagnozę. Oprócz, niestety dla nich, przeziębienia i grypy. Nie proponowali już żadnego leczenia, a zresztą nie prosiliśmy o takowe. W wieku 20 lat poślizgnęłam się na lodzie, upadając do pozycji półszpagatu, i naciągnęłam mięśnie pachwinowe. W efekcie dwa miesiące leżałam, a potem utykałam na lewą nogę. Wówczas po raz pierwszy pojawiło się pytanie, dlaczego przy oficjalnym prawostronnym niedowładzie w ten sposób zachowuje się lewa noga. Przecież za chorą uznano prawą, która wróciła do zdrowia bez najmniejszego problemu. Jednak wtedy też nie chcieli mnie leczyć. Jak się potem okazało, uraz jeszcze bardziej naprężył uciśnięty nerw. Noga podkulała się co 50 metrów. Zwyczajnie zwijała się jak taśma na szpulce. Żeby wejść po schodach, musiałam przytrzymywać nogę ręką. W takim stanie trafiłam do chirurga. Chirurg doradził masaż i termofor. Na uzasadnione pytanie, co robić, jeśli od dawna stosuję masaż i termofor, i to nie pomaga, przewrócił oczami i postukał palcem w zapisaną od dawna diagnozę. Nadszedł czas, by przyznać mi grupę inwalidzką bezterminowo (wcześniej co roku sprawdzano, czy rokuję jakieś nadzieje). Płynnie przechodzimy więc do punktu…

Domyślam się. Chodzi o to, jak fałszowano dokumenty, by wykluczyć związek ze szczepionką. To bardzo powszechna praktyka.

No właśnie. I znów mam gotową tabelę.

 

Rodzaj karty medycznej

Kiedy ją zmieniono, lub kiedy zniknęła

Naniesione zmiany

Karta mamy z polikliniki

Zmieniona w 1975 roku

Wpisano nieprawdziwą informację o ciężkim porodzie z powikłaniami oraz powikłanej ciąży.

Karta mamy z Instytutu Akuszerstwa i Pediatrii

Dołączona do karty z polikliniki w około 1975 roku

Zniknęła.

Moja karta z polikliniki

Pierwsza zmiana w 1975 roku. Wyrwano kartkę o niedopuszczalności szczepienia na skutek wcześniactwa. Notatka o szczepionce występuje.

 

Druga zmiana w 1981 roku. Wykonano kopię dla szkoły ze wskazaniem wykonanej szczepionki.

Trzecia zmiana z lat 1988–1989. Podczas przejścia do przychodni dla dorosłych znika notatka o szczepionce. Znika notatka o alergii na antybiotyk i teraz nawet nie pamiętam jego nazwy. Pamiętam tylko, że miał końcówkę „mycyna”.

Czwarta zmiana w 1991 roku. Szkoła przesyła kartę do polikliniki, karta z notatką o szczepionce znika.

Piąta zmiana z zimy 1995–1996 przed decyzją o bezterminowym inwalidztwie. Karta medyczna znika bez śladu. W poliklinice przysięgają, że oddano historię choroby pielęgniarce, która miała zanieść ją pacjentce (Po co?! Przecież można było pobrać kartę z rejestracji.). Zidentyfikowana pielęgniarka przysięga, że niczego nikomu nie odnosiła i płacze. Potem przyznaje się, że właśnie moją kartę zgubiła w autobusie. Potem znów oświadcza, że pierwsze słyszy o jakiejś karcie. Poliklinika twierdzi, że niczego nie wie i wysyła mnie na pielgrzymkę po gabinetach lekarskich.

 

Właśnie podczas tej „pielgrzymki” zaczęły wychodzić na jaw dziwne rzeczy. Moje objawy nie odpowiadają zasadniczej diagnozie. Całkowicie. Lecz jeśli chcę zmienić diagnozę, to można zrobić mi punkcję płynu mózgowo-rdzeniowego. Jeśli zaryzykuję. Nie zaryzykowałam. Wystarczyło mi to, co już przeszłam. Grupę inwalidzką przyznano mi po przejściach. Proszę sobie wyobrazić, że stoję, opieram się o ścianę, ponieważ uszkodzona podczas upadku noga zwija się, a lekarz wrzeszczy na mnie, że jestem nieudolną symulantką, ponieważ umiejętna symulantka wybrałaby łatwiejszą do udawania diagnozę, którą on, jako neurolog z ogromnym stażem, od razu by rozpoznał. Wymusiłam na nim skierowanie do wyższej instancji komisji do spraw niepełnosprawności. Kiedy potem leżałam na kozetce, do gabinetu zeszła się chmara lekarzy, by obejrzeć mój dziwny przypadek. Kiedy padło słowo „szczepionka”, od razu zamarli. Jeden bąknął coś w stylu: „cholera wie, co ona tam uszkodziła”. Ale grupę inwalidzką mi przyznano. Ze słowami: „Nie wiemy co to jest, ale skoro i tak słabo pani chodzi, to jest pani niepełnosprawna. Wpiszemy tę samą diagnozę, która była wcześniej. Zgadza się pani?”.

A.K.: W takim razie jaka jest pani oficjalna diagnoza, z powodu której uznano niepełnosprawność?

Dziecięce porażenie mózgowe II stopnia, prawostronny niedowład z niezmienionym intelektem. Jest też nieoficjalna diagnoza. Ucisk nerwu. O ile pamiętam, chodzi o nerw kulszowy w odcinku lędźwiowo-krzyżowym i dodatkowo o jakiś nerw w odcinku szyjnym. Dystrofia nerwu. O tym mówili mi specjaliści terapii manualnej. Jednak przyjmowali mnie prywatnie i dlatego nie mam nawet zaświadczeń. Zresztą znalezienie specjalisty terapii manualnej okazało się niełatwe. Właśnie w tym środowisku po raz pierwszy usłyszałam słowo „szczepionkowiec”. Ludzie uczciwie mówili: ze szczepionkowcami nie pracujemy, to zbyt koronkowa robota i nie mamy na to sił. Miałam szczęście, że nie trafiłam na oszusta. Osobiście podejrzewam, że szczepionka uszkodziła powłokę mielinową, przez co nerw zaczął szaleć jak zerwany przewód wysokiego napięcia. Potem uległ zaciśnięciu między kręgami.

Tak więc podstawowy wniosek jest taki: jeśli okaleczono Ci dziecko, to nie będzie ono leczone. A dokładniej: dobiorą mu przypadkową diagnozę i zaczną leczyć stosownie do niej. Jednak nikt nie będzie szukać przyczyny. Mnie wożono przecież do wielkich autorytetów medycznych. Żaden z nich nie zechciał targnąć się na świętość szczepionki. Ani jeden! Przy wzmiance o szczepionce lekarzowi wyłącza się mózg. Podobnie jak podczas udowadniania szkolnego aksjomatu: „nie dzieli się przez zero, dlatego też wyrażenie to jest błędne”. A przecież w wyższej matematyce przez zero się dzieli.

A.K.: Czy zna pani kogoś, kto podobnie ucierpiał w wyniku podania żywej szczepionki przeciw polio?

Spotkałam jeszcze cztery osoby. Osoby, które dokładnie wiedziały, o co chodzi. Dodatkowo kilka przypadków, w których rodzice mieli wątpliwości. Spośród wszystkich byłam w najlepszej sytuacji. Pozostali jeździli na wózkach albo chodzili o kulach. Nie wiem, dlaczego. Sądzę, że uratowało mnie to, że kiedy mnie szczepiono, byłam karmiona piersią. Być może rodzice pozostałych dzieci ślepo wykonywali zalecenia lekarzy i nigdy nie myśleli krytycznie. Przecież w dokumentach było napisane wszystko, oprócz prawdy. Już w wieku dorosłym spotkałam dziewczynę, która też ucierpiała w wyniku tej szczepionki. Jednak ją uratowała jakaś wiejska uzdrowicielka nastawiająca kości. Matka zwyczajnie nie dotarła do lekarzy i to dziewczynę uratowało. Nie chciała szczegółowo o tym opowiadać, ponieważ jej przesądna rodzina starała się w ogóle zapomnieć o tym zdarzeniu.

A.K.: Czy podano pani jeszcze jakieś szczepionki?

Podano mi gammaglobulinę. Przyjaciółka matki będąca lekarką (zresztą wraz z mężem wciąż są przekonani, że mam dziecięce porażenie mózgowe, tylko nie chcę się z tym pogodzić) naplotła babci, że gammaglobulina nie jest szczepionką, tylko zastrzykiem wzmacniającym. A kiedy moja przyjaciółka z drugiej klasy zachorowała na odrę, babcia wystraszyła się, że po odrze będę miała blizny na twarzy i dostałam zastrzyk. Gryzłam i walczyłam, ale pokonali mnie. Wystąpiły dwa rezultaty: przebyłam odrę w wieku dorosłym, kiedy zmogła ona całą uczelnię. Cudem nie oślepłam, ponieważ mama sama stawiając mi diagnozę według poradnika dla felczerów, natychmiast zasłoniła wszystkie okna i przez dwa miesiące żyłam w mroku. Po kilku miesiącach od wstrzyknięcia gammaglobuliny pojawiło się atopowe zapalenie na wardze oraz łupież na głowie. Włosy wypadały mi garściami. Wcześniej miałam tak gęste włosy, że łamałam grzebienie. Strzyżono mnie na chłopaka, ponieważ nawet przy włosach długich do ramion musiałam suszyć je przez cały dzień. Całe to piękno przepadło w pół roku. Teraz mam okropne włosy i łupież. Teraz strzygę się krótko z innego powodu: żeby nie zwisały rzadkie strąki. Atopowe zapalenie leczyłam cztery lata i to bez skutku. Potem ustąpiło samo.

A.K.: Co może pani poradzić rodzicom dzieci w podobnej sytuacji?

Na początek trzeba dokładnie ustalić diagnozę. To oczywiste. W pozostałych kwestiach wyodrębniam trzy zasadnicze rzeczy, bez których nic się nie uda (to subiektywne): obcowanie ze zdrowymi dziećmi, kultura fizyczna – sport – ruch, albowiem bezruch to śmierć, po trzecie – wszechstronny rozwój intelektualny, najmniejszy talent należy wyłowić i rozwijać. Może pan się śmiać, lecz jestem pewna, że intelekt i postrzeganie siebie na równi ze zdrowymi dziećmi, to lokomotywa, która pociągnie za sobą wszystkie pozostałe aspekty. Nawet jeśli diagnoza jest niedokładna, trzeba trzymać się tych trzech zasad i nie tracić czasu.

Patrząc wstecz, mogę powiedzieć, że Bóg karze tchórzy. Rodzice bali się strasznych chorób, a to, co otrzymali, było wielokrotnie straszniejsze. Nie będę nawet mówić, jak straszną rzeczą jest bycie rodzicem niepełnosprawnego dziecka w Rosji. To taka męczarnia i takie piekło, którego można życzyć wyłącznie najgorszemu wrogowi, i to nie każdemu.

Opowiedziałam wszystko ze szczegółami, by inni rodzice nauczyli się i zapamiętali wszystkie te podejrzane sztuczki i wymówki. Rzekomo straszne epidemie pukają do naszych drzwi, podawane są rzekome zastrzyki wzmacniające, pielęgniarki rzekomo roznoszą historie choroby, a potem rzekomo gubią je w autobusach itd. Proszę zrozumieć, że jeśli dziecko zachorowało lub stało się niepełnosprawne po szczepieniu, rodzice stają się śmiertelnymi wrogami systemu. A wojna rządzi się swoimi prawami. Jeśli nie wyrwiesz lekarzowi z gardła badań, leczenia, hipotezy, to oni sami nigdy ich nie zaproponują i nie podejmą. Trzeba traktować ich jak jeńców wojennych i wydobywać informacje za wszelką cenę.

I na koniec: marzę, by przyjść na grób Czumakowa i napluć na niego.  

(Michaił Czumakow, dyrektor rosyjskiego Instytu Poliomyelitis i Wirusowych Encefalopatii. Wprowadził do Rosji szczepionkę przeciw polio Sabina i prowadził jej testy kliniczne).

Źródło: forum prowadzone przez autora książki „Bezlitosna immunizacja. Prawda o szczepionkach” Aleksandra Kotoka.