JustPaste.it

Refleksyjne wxpomnienia

Wczoraj nie wróci, dzisiaj, jest,a jutra może nie być...

Wczoraj nie wróci, dzisiaj, jest,a jutra może nie być...

 

 

Kolbami walali drzwi , na rękawach opaski ze swastyką, za pasem
granaty mieli. Na progu stanęli, starszy rangą uszczypnął siostrę za pośladek, mnie pociągnął za nos i powiedział do matki, trzeba oddać jagnię, albo młódkę. Niemcy polecili zabrać z każdej rodziny jednego "ochotnika" na roboty i na mnie padł los. Na drugi dzień furmankami wieźli ze wsi na stację kolejową w Postawach. Płaczem i wiewem chust żegnali mieszkańcy, a moja dziewczyna biegła u wozu, aż policjant smagnął batem po twarzy, jęcząc padła w błotniste koleiny, z oddala słyszałem smutne wołanie: " nie zostawiaj mnie".
Podróż do Niemiec ciężka i długa, ciasnota i zaduch w bydlęcych wagonach, kiepskie jedzenie spowodowały masowe choroby, pojawiły się gnijące rany na nogach i szyi, od rozstrzelania ocali niemiecki lekarz, dał maść do smarowania, cierp, smaruj i nikomu nie pokazuj ran – powiedział po rosyjsku.
Z Magdenburka zawieźli do Koloni, usuwałem gruzy po amerykańskich bombach, siały zgrozę i panikę, zamieniały miasto w ruinę. Grupa moja podlegała pod gestapo, a gestapo było w tym gmachu gdzie teraz muzeum nazizmu, oglądamy w nim dokumenty ich zbrodni, w gablocie numer 5 uwidoczniona egzekucja współbraci, ucieczka nie powiodła się, wieszali ich na tym maleńkim placu po pięciu naraz, w piwnicznych kazamatach, na ścianach wyryte są ich pożegnalne słowa , imiona i nazwiska, wołają o pomstę do nieba. Ale kogo to dziś obchodzi -?Nowe pokolenia nowe nienawisci i pożogi pleni w imię mamony, obiecankami lepzego jutra motloch mamoni.. Światem judasz, srebrniki , a nie miołśc bliźniego kierują od zawse , a miłośc po to ,by w łyżce wody święconej topić z chciwosci brata,a potem klęczyć pod krzyżem, bićsię w piersi " i skowytać "moja wina...
Nasz bog umarł w łagrze " wyryte ze ścian słowa skazańców wstrząsnęły,bowiem przed oczyma miałem swoją celę kaznim i listy do rodziców pożegnalne, nie dotarły a butwieją gdzieś w archiwach więziennych.
Czytałem ze łzami w oczach słowa rodaczki z Baranowicz wyryte jakby paznokciami: Żegnajcie kochani! W gablocie opisana jej podroż z Kresów, poprzez powstanie warszawskie, pracę w fabryce amunicji i na szubienicę za sabotaż.
W tej fabryce pod konwojem kulawego Szwarca też pracowałem - oznajmił ochrypłym głosem - moj znajomek, konwojent pochodził z biednej rodziny, do nas odnosił się życzliwie i dokarmiał nas. W innych grupach różne narodowości, nie było wspólnego języka, a za kapo byli Polacy i mówili, że przez Rosjan i Żydów ta wojna.
W barakach nie było wody, czerpano ją z Renu, i gotowano zupę z marchwi, kromkę chleba na cały dzień dawali, obok łagru rosły jabłonie, jabłka gniły w rowach, no podnieść nie można, kapo biło pałkami, a strażnicy szczuli wilczurami i robili zdjęcia, podobne do tych w szklanych gablotach, esesman z pejczem w ręku i wilczurem u nogi, to komendant łagrów, powiadają, że po wojnie schronił się w klasztorze, a potem pod przebranym nazwiskiem uciekł do Ameryki.
Bomby aljantów przebijały schrony, rozerwane dzieci, kobiety ciężarne kazali nam z nich wyciągać. Centrum w gruzach, tylko Katedra stała niedraśnięta. Bóg ocalił - powiadał Szwarc - budowano ją krwawicą przez czterysta lat, ale kiedy zwiedzałem ją w towarzystwie Ani i przyjaciela z Koloni Mariusza, nie było tam wiernych, a turyści różnych nacji tylko fotografowali to unikatowe cudo architektoniczne.
Pobożność u Niemców umiera - wyjaśnił przyjaciel - nie chwalą się swoim papieżem, jak Polacy Wojtyłą, a biskupi nie mącą w polityce. I tak powinno być - przytaknąłem!
Katedra ocalała bo była widoczna z wielkiej wysokości, bomby zamieniły miasto w gruzy, tak jak Warszawę w powstaniu. Tylko różnica w odbudowie, u nas budował cały kraj, a ich miasta dźwignęły z ruin robotnicy najemni.
Odgruzowanie niebezpieczne, bomba z opóźnionym zapłonem rozerwała pięciu kolegów ,,wynosząc ich zobaczyłem głęboki właz - opowiadał były "ochotnik” - wszedłem tam, w dużym pomieszczeniu leżały konserwy, worki z markami i dolarami, był też cukier. Po zakończeniu roboty wyjąłem ukryte w kieszeni marki i dałem Szwarcowi. Kupował nam jedzenia. Wynosić marki z ukrycia niebezpiecznie, lepiej oddać od razu połowę – pomyślałem.
Kiedy Szwarc zobaczył je, z wrażenia padł na ziemię, całował mnie. Do końca wojny zaopatrywał w żywność grupę. Niemieckie cygara kiepskie ale sznaps i piwo znakomite, wtedy takich nawyków palenia i picia u młodych nie było, kręciło się i szumiało w głowach, a bombardowanie i śmierć nie były tak straszne, wyciągaliśmy z gruzów poharatanych szwabów z uśmiechem jakby, a Szwarc palił cygara, pociągał z butelki sznaps i wołał do nas: „sznel, sznel”!
Wyzwolili nas amerykanie, proponowano pracę w konwoju jeńców niemieckich, ale tęsknota za rodziną, za niebieskooką Aldoną silniejsza od kuszącej propozycji. Radzili nie jechać, tych co wracają od nas wywożą na sybir. Zostań, szkołę skończysz, bogaty będziesz - namawiał oficer. Ale walizki napełniłem podarkami, dolarami i pontonem przejechałem na drugi brzeg Renu, w strefie amerykańskiej nikt nie kontrolował, dopiero na moście jakiejś dużej rzeki zobaczyłem czerwonoarmistów z automatami. Na jej brzegu rosła góra konfiskowanych walizek. Na środka mostu zawahałem się! Wracać, czy iść? Ale jakby głosy matki zawołał? Kochany wracaj, wracaj! Zdjąłem z pleców walizki, szwajcarski zegarek z ręki i rzuciłem to wszystko do rzeki.
Po kilku miesiącach dotarłem do rodzinnej wsi. Były tam same zgliszcza, ludzie siedzieli w ziemiankach, a gdzie moje rodzice? Na górce we wspólnej mogile. Akowcy Łupaszki wysiekli prawosławnych, za żywienie partyzantów sowieckich, nas zostawili bośmy katolicy wyjaśnili. Żyłem z nimi. Sochę ciągnąłem, bo koni nie było, kobiety zebrały nad granicą polską, w chustach przynosiły ziarna do siewu, a akowce im zabierali, Aldonę zgwałcili i do bagna wrzucili. Zgłosiłem się na ochotnika do oddziału likwidacyjnego band leśnych, miejscowi mieli ich dość, przez okupacje karmili, a oni Andersem i trzecią wojną z bolszewikami pocieszali.
Niedobitki ich uciekli do Polski. Znajomy enkawudzista opowiadał, że walczyli oni tam jeszcze w latach pięćdziesiątych.
Ale na Białorusi był juz spokój, traktory pola zaorały, a mnie wysłano na studia, wrócę z Koloni do domu kombatantów spełniony.
Gdy prawda dochodzi do głosu w nierozliczonej historii polskiej na temat zbrodni wojennych, dokonanych na jeńcach sowieckich, na ludności prawosławnej kresów i Ukrainy, o Berezie Kartuskiej, twierdzy brzeskiej, o paleniu wiosek Litwinów i Białorusinów w białostockim, nabiera się wody w gebę. Żyją już nieliczni, co mogliby wiele powiedzieć na ten temat, widziałem to tez na własne oczy - powiedziałem. Jest dość dokumentów i materiałów w archiwach litewskich, białoruskich, niemieckich i sowieckich. Ale wolą naród w nieświadomości i kłamstwie trzymać. Niemcy, potępili nikczemność swoich dziadków, pokazują ich w muzeach nazizmu, a Polacy tylko o Katyniu na okrągło śpiewkę walą,i religia molenkąachystują. IPN gloryfikuje rodzimych zbrodniarzy, ubijali braci swoich, nie pozwalali dźwigać z ruin kraju, mniejszości narodowe i wyznaniowe gnębili , dla nich teraz pomniki i pośmiertne awanse. Czy to nie hańba - zapytał?
Naród, młodzież mitami,kłamstwem tumanią . W takiej atmosferze budują "prawdę". Na pomnikach zbrodniarzy i morderców w rodzaju "Ognia", Łupaszki uczą patriotyzm
Niemcy tłumaczą w szkolach zbrodnie z okresu rewolucji 1918 roku i wyrokach skrytobójczych na Roży Luksęnburg i Karolu Libknechscie, a nasi o mordach sanacyjnych, o pogromach Żydów, o współpracy akowców z faszystami, ani mru mru. Wojna kazda deprawuje, degeneruje człowieka, ale po jej zakończeniu, kiedy kominy w Oświęcimiu tliły mordować Żydów w Kielcach i winę zwalać na enkawudzistów – to czyste draństwo!
Rosjanie obnażają zbrodnie stalinowskie na własnym narodzie, aż do bólu. A wasza historia i polityka w różnych okresach nie rozliczona, napełniona kłamstwami, opiera się nadal na mitach i legendach. Masz rację przyjacielu – powiedziałem - mącą nam głowy . Mesjanizm, rusofobię i niewolniczą uległość kościołowi wysysamy z piersi matek. Choroba ta niszczy kraj od zarania!. I nic nie wskazuje, ,że będzie kiedyś lepiej,że Lech poda dłon Rusowi!. Dopóki Polki pod dyktando kościoła będą rodziły i wychowywały mięso armatnie przeicw Kacapowi,a nawiedzeni nienawiscia siać będą niezgodę narodową, a Smoleńsk drugim Katyńim , a Lech wawelski bohaterem-nad Wixłą nadalmbędzie burdel na kólkah .".
Odszkodowania za przymusowe roboty nie otrzymałem, nie ma zamiaru dochodzić, a pokłoniłem się duchom "ochotników" i śladom Szwarca, jemu zawdzięczam życie. Obok stała jego opiekunka Lena, a przy mnie Ania. I bog wie co myślały, kiedy z nim się żegnałem. Nie wiem nawet jak się nazywa. Z wrażenia zapomniałem powiedzieć, że też nie dostałem odszkodowania za zdeptaną młodość.
Po co przyjechałeś? – zapytał.
Odwiedziłem Mariusza, współuczestnika podroży nad Bajkał i siostrzenicę, wyjechali z Polski za chlebem, on z gitarą i tobołem książek, a ona znalazła tu męża, ma ładną córeczkę, ale sercem w Polsce, chociaż standard tu życia wysoki, a różnojęzyczni robole nie tyrają za grosze, a za godziwą forsę , mają spółdzielcze mieszkanie, mogą w nich żyć do śmierci płacąc osiemset euro miesięcznie, w Warszawie uczciwie tyrali i kątem u obcych mieszkali.
Imigrantów z Polski tu ponad siedem tysięcy. Marzą o klubie spotkań dla nich, i o literaturze i kulturze, rodacy wspólnego języka z tubylcami nie mają, praca, odpoczynek, piwko i znów praca. Polska tu te książki i rozmowy z wami stwierdził Mariusz.
Zarobię pieniędzy, wydam książkę i wrócę do ogrodu naszych marzeń i teraz czuję jak bije w nim zielone serce przyrody, widzę nasze ognisko jak plonie pod gwiazdami, a kiełbaski na rożnie i ten gąsior wina. Łza się kręci na te wspomnienia. Stoi pusty w altanie, a domek ptaków, grzybnia kani czekają na twój powrót - powiedziałem. Pocieszałem podobnie i siostrzenice, w jej oczach nostalgia i wdzięczność za spotkania legła na moim sercu zapachem niezapominajek.
Jutro wyjeżdżamy, ryba i gość po dwóch dniach śmierdzą - zażartowalem, miły wieczór pożegnalny, dziękujemy za gościnność i atrakcyjny pobyt nad Renem.
Rano Mariusz szykował kanapki nam na drogę, z plecakiem na plecach odprowadził na dworzec, serdeczny uścisk dłoni, braterskie do zobaczenia i pobiegł do pracy, nie wolno się spóźnić, u nich czas to pieniądza3dbf605cdb97287b91e07e7b5d0e2bf.png mówił.
Autobus mijał katedrę - chlubę miasta - szklana kulistą operę, muzeum narodowe i gigantyczne gmachy, na jednym z nich pracuje nasz Mariusz.
Niemcy potrafią na cudzych plecach jechać do raju, a nasi tylko obiecują go nam powiedziała Ania podziwiając ich kraj. Migały wiatraki, i dachy z akumulatorami słonecznymi, uregulowane rzeki z płynącymi barkami, drogi, autostrady gładkie jak patelnia, a pobocze czyste, zakrzewione, bez krzyży i tablic reklamowych, gehenna podroży dala we znaki na trasie krajowej, korki, gdzie te obiecane dobre drogi, gdzie wały przeciwpowodziowe i uregulowane rzeki? Na poboczach tylko krzyże, śmiecie. Niedługo wybory, będą rosły drogi niby grzyby po deszczu w gębach politykierów - pocieszyłem wspólniczkę podroży.
Dokąd następny rajd? Może do Putina złożyć gratulacje za demokratyczne wybory? Świat otworem stoi odpowiedziała, gorzej z kasą. Może dostanę rekompensatę za utracone mienie na kresach –ripostowałem - a wówczas......rozmarzyłem się, ale póki co wypłacają tylko odszkodowanie biednemu kościołowi i ….. pozostałych "biednych" nie wymieniaj, zawału dostane, jedźmy lepiej do domów naszych. Ty na Wolę, ja na Żoliborz, czekają najwierniejsi przyjaciele, na mnie twoja chrzestna Benita, a na ciebie wnuczki dwie, zaskomli, ogonkami pomachaj. Pierwsza miłość matczyna, druga psia, a trzecia dziewczęca. - Nie obrażaj mnie, przecież tyle lat jestem z tobą, do zobaczenia na szlaku - odpowiedziała ....Takie wspomnienia i refleksje po latach w dużej mierze zabliźniają rany okrutnej przeszlosci . Oby się nie powtórzyły tamte dni i wydarzenia.