JustPaste.it

Rozdział XIX

 

- Tak, mamy na zmianie dwóch strażników w środku halo, a bo co? – Stróż z budki łypnął na niego podejrzliwie spod oka. – Nie prowadzimy tutaj handlu detalicznego. Tylko poważni kontrahenci.

- Pracuję w Light&Bringing. Przesłano mnie tu, żebym skontrolował stan składowania obiektów do powtórnego wykorzystania. – Skłamał i zamachał przed twarzą mężczyzny korporacyjną przepustką.

Stróż zrobił minę opóźnionego umysłowo, widać dawno nie aktualizował oprogramowania, albo zbyt często przebywał w polu działania silnych elektromagnesów (w takim miejscu mógł to być prawdopodobny scenariusz).

- Nie było żadnej wiadomości. – Odpowiedział. – A taką blaszkę to ma z połowa miasta. – Wykazał się sprytem, którego nie dałoby się dostrzec na jego twarzy.

- Szukam czegoś. Jeśli to znajdę, nie pożałujesz.

 Chwilę trwało, nim stróż przeanalizował wszystko i pojął, że była to zawoalowana propozycja łapówki. Niepewny, czy powinien wpuścić nieznajomego na teren wysypiska, najpierw opuścił ciało, znikając w świecie informacji, gdy wrócił, rzucił okiem na monitory kamer i w końcu zadecydował:

- Dobra, wchodź, tam i tak są same graty. Ale masz tylko pół godziny, po tym czasie zgłaszam wtargnięcie.  – Nim opuścił szlaban, schylił się by sięgnąć po coś. Gdy się wyprostował, miał w dłoni przenośny terminal płatniczy, a na monitorze wyświetlony numer konta i kwotę. – Płatne z góry za wstęp, plus prowizja od wartości tego, co znajdziesz, żebym nie zgłosił kradzieży. – Twarz idioty wykrzywiła się w szelmowskim uśmiechu, a w oczach zabłysła chciwość pospolitego naciągacza. – I jeszcze jedno. Jak interesują cię przedmioty z wnętrza hangaru, tamtym też będziesz musiał zapłacić.

Ben bez wydawania się w negocjacje przyłożył do urządzenia chip płatniczy i uruchomił procedurę płatniczą. Stróż widząc to spochmurniał, zadowolenie z ubitego interesu zastąpił gorzki grymas i pogarda.

- Więc ty z takich. – Wypowiedział, jakby rzucał obelgę. – Mogłem zażądać więcej. Jak będziesz gadał z ochroniarzami, zapytaj o najświeższą laleczkę. Wczoraj taką przywieźli, idealnie zachowana. Zaprojektowana na wzór dziewięciolatki, tak na moje oko. Wy lubicie takie, co? Ja wolę piętnastolatki. – Wyznał i oblizał się obleśnie. – Zostaw mi swój numer, jakaż taką w asortymencie.

- Nie mam. – Zdawkowo odpowiedział Ben i przecisnął się pod szlabanem do środka, nie czekając, aż stróż to podniesie. Musiał uruchomić wszystkie procedury kontroli zachowań, by ukryć emocje i żądze, które targały nim w tym, a i tak na twarz wystąpił mu rumieniec gniewu. Szedł szybko, byle dalej od stróżówki, zastanawiając się, czy jego wszczepka, która nadal nie odzyskała pełnej sprawności, poprawnie dokonałaby restartu, gdyby nie mógł powstrzymać w inny sposób pragnienia, by udusić tamtego faceta.

Droga do hangaru, tam, gdzie - wydawało mu się! pamiętaj, to klucz żeby nie wzięli cię za wariata i nie umieścili w zakładzie jak Philipa - przeniosły go mackostwory, gdy uciekał z twierdzy Curoia (tym imieniem odróżniał go od Ignaza Morbusa, psychoterapeuty), wyglądała dokładnie tak samo.  Czy umysł byłby w stanie stworzyć obraz dokładnie odpowiadający wyglądowi miejsca, którego nigdy wcześniej się nie widziało?

A może to twoje wspomnienia ulegają teraz przekształceniu, chociaż nie zdajesz sobie z tego sprawy? niemal usłyszał głos Morbusa. Na pewno powiedziałby coś takiego, on miał racjonalną i bezpieczną odpowiedź na wszystko. Ale, wydawało mi się, wszczepka nie pozwoliłaby na taką modyfikację pamięci, o ile rozeznawał się w jej pracy. Chyba...

Jaka była w ogóle zasada ich działania? Nie był w stanie sobie tego przypomnieć w tej chwili, a na szperanie w Sieci nie było czasu, ale doznał przeczucia, że za tą zagadką kryje się coś bardzo dla niego istotnego. Miało to związek z jakimś dwudziestopierwszowiecznym noblistą.

- Proszę okazać upoważnienie. – Z wnętrza budynku wyszedł ku niemu jeden z ochroniarzy. Wysoki i smukły, choć nie chudy. Każdy jego ruch zdradzał, że jest aktywny fizycznie. Jeden z tych fanatyków sportu. Dziwakow, którzy wstają o czwartej rano żeby pobiegać w parku, zupełnie jakby udawali psy na spacerze.

Był istnym zaprzeczeniem wszystkiego, co prezentowali sobą jego odpowiednicy z wygenerowanej przez anihilator wizji i Memmortigon poczuł, że nagle staje się lekki, leciutki jak piórko, lżejszy od powietrza, bo w jednej sekundzie spadł z jego barków ogromny ciężar.

- Upoważnienie! – Zawołał ochroniarz ostrzegawczo, kiedy Ben zbliżył się bardziej i chwycił za paralizator, który miał przypięty do paska.

- Gadałem ze stróżem. – Odpowiedział nie kryjąc swojego zadowolenia. – Podobno macie coś dla mnie.

Mężczyzna z naprzeciwka rozluźnił się i przyjął swobodną postawę.

- Trzeba było tak od razu. – Zmienił ton i uśmiechnął się przyjaźnie i wskazał dłonią, by Ben poszedł z nim do środka.

- Drugi ochroniarz jest podobny do ciebie? – Zapytał, by się upewnić. Mógł zostawić już temat, cofnąć się i wrócić do domu, przecież już sprawdził wszystko, co chciał.

- Co? – Mężczyzna na początku nie zrozumiał pytania, a potem zaśmiał się w głos. – Nie. Razem ze mną jest babka, chociaż jak się na nią patrzy co ciężko wyczuć. Tylko nie powtarzaj tego przy niej. – Ostrzegł, gdy podchodzili do małych starych drzwi na uboczu, dokładnie takich, którymi wychodzić miał ostatnim razem. – Jest jeszcze czterech gości, też pracują w parach po dwóch, na inne zmiany. Dwóch niczym nie wyróżniających się typow i dwóch takich, że mogliby robić za żywe ostrzeżenie przed nadużywaniem śmieciowego żarcia. Równie wysocy co szerocy.

- Głupi jesteś. – Do rozmowy włączył kolejny głos, a drzwi do wnętrza otworzyły się od środka. W progu stanęła kobieta, nie ładna, ale wcale nie brzydka. Uosobienie przeciętności. – Todd wczoraj miał zawał. Przekręcił się na zapleczu, kiedy otwierał szafkę. Nie powinieneś tak żartować ze zmarłego.

Memmortigona oblał zimny pot, przełknął ślinę głośno, a ręce zaczęły mu się trząść.

- Całkiem zapomniałem. – Próbował wytłumaczyć się ochroniarz. – Zawał... przy jego trybie życia to nic dziwnego. A tobie co jest?

- Znałeś go? – Zapytała kobieta. - Pewnie zwykle z nimi załatwiasz takie interesy. Wyrazy współczucia, jeśli znaliście się dobrze.

- Nie. Tylko interesy. – Uruchomił dodatkowe procedury kontrolne, zmniejszył szalejący poziom adrenaliny, za to pobudził wydzielanie serotoniny i odzyskał spokój na jakiś czas. Manipulacja  homeostaza miała swoją cenę, za jakiś czas emocje wrócą ze zdwojoną siłą, ale teraz musiał być opanowany. – Mimo wszystko... może wrócę innego dnia.

-Nie, nie. – Nalegała kobieta. – Wejdź chociaż i zobacz co mamy do zaoferowania.

Za nic nie chciał znaleźć się w środku budynku, na samą myśl robiło mu się niedobrze, a niewidzialne palce strachu zaciskały się na jego szyi. Chciał stąd zniknąć, uciec jak najprędzej. Ale musiał tam wejść. Musiał to zrobić, bo wszedł w taką rolę i nie mógł ryzykować, że nabiorą podejrzeń.

Zgodził się i, prowadzony z przodu i z tyłu przez ochroniarzy, jak zakładnik, wkroczył pod dach magazynu. Otoczyły go kontenery, nieznośnie znajome, wydawało mu się – to niemożliwe, powtarzał sobie, nie zapamiętałbyś tego – że rozpoznaje każdą rysę, każdą plamę i połać rdzy. Wszczepka pracowała na maksymalnym poziomie obciążenia, kontrolując każdy mięsień z osobna, monitorując i modyfikując pracę narządów, byleby tylko nie dopuścić ogłupiałego mózgu do władzy, bo to skończyłoby niekontrolowanym atakiem paniki. Albo gorzej.

Nareszcie (minęła dla niego wieczność, choć przywołany zegar twierdził, że upłynęło jedynie kilka minut) zaprowadzili co tam, gdzie chcieli. Rozpieczętowany kontener z uchylonymi drzwiami. Kobieta weszła na chwilę do środka i wyciągnęła stamtąd coś, co wyglądało jak ciało kilkuletniej dziewczynki. Elektroniczne ciało, w kilku miejscach brutalnie potraktowane jakimś ostrym narzędziem.

- Trochę jej się oberwało, ale mechanizm jest w pełni sprawny. – Poinformował go facet, mówiąc jak zawodowy handlarz. – To cud, że trafiła tutaj, ktoś musiał nieźle się pomylić, że wysłał ją na wysypisko, zamiast do rewitalizacji. Do tego całe te prawa homunkulusów, umowy bankowe... nie wyobrażam sobie jak do tego doszło, że mamy tu takie cacko. Sam rozumiesz, że nie sprzedamy jej tanio.

- Mogę zobaczyć twarz? – Zapytał chłodnym, niemal mechanicznym, nic nie wyrażającym głosem.

- Co?

- Twarz. Pokaż mi jej twarz.

Kobieta wzruszyła ramionami, ogarnęła włosy z czoła wyłączonego androida i wygięła jego kark tak, by mogli się jej przyjrzeć.

- Skoro jesteś takim perwersem – Rzuciła. – cena będzie wyższa.

- Rozumiem. – Kiwnął głową. Płynność ruchu przychodziła mu z ogromnym trudem. – Muszę to uzgodnić ze swoim wspólnikiem. Czy towar może zaczekać do jutra?

Kobieta i mężczyzna wymienili się spojrzeniami.

- Czemu nie przyszliście we dwóch? – Zapytała w końcu ona, mrużąc oczy.

- Pan... – Zablefował. Niech myślą, że tylko reprezentuje kogoś ważnego. I pozwolą mu stąd odejść. – On woli pozostać anonimowy.

- Wiesz co. – Odezwał się mężczyzna zza jego pleców. – Coś mi się wydaje, że kręcisz.  Coś mi się wydaje, że to nie żaden wspólnik – Wzięli to za gliniarza! Na pewno! Napytałeś sobie biedy, Memmortigon i po Co? Dla jednej twarzy? Z drugiej strony przecież to zwykli drobny oszuści, nie filmowi gangsterzy, uspokój się,  uspokój, uspokój! - tylko jesteś najzwyklejszym psem na posyłki. Idź i powiedz swojemu szefowi, że może i być nawet samym Benshaharem, długo nie będziemy czekać!

Puścili go! Naprawdę go puścili! Musiał się powstrzymywać, by nie biec przez wysypisko aż do wyjścia, tam czekał na niego stróż, z którym wymienił kilka zawodowych zdań, bo już-  wiedział to dobrze – tamci z środka wszystko mu przekazali. Wyszedł, zniknął za rogiem, a potem

potem zaczął płakać

bo twarzyczka kilkuletniej sztucznej dziewczynki była twarzą Judie.G.

***

Po wizycie na wysypisku, Ben Memmortigon planował jeszcze jedną wyprawę. Chciał odnaleźć siedzibę post-chrześcijan skupionych wokół Iana, tej jego części, która była afirmującym życie elementem. Istnienie takiego miejsca byłoby definitywnym potwierdzeniem lub zaprzeczeniem tego, co przeżył  (albo i nie) i miał przeczucie, że jeżeli ktokolwiek będzie świadom istnienia innego świata i czasu, w którym dni wybiegły o jakiś tydzień do przodu, to tylko prorok z hipisowskiej komuny.

Jednak po tym co usłyszał i zobaczył, nie miał już sił, by szukać tego miejsca – dlatego, że mógłby je znaleźć. Człowiek, którego zastrzelił, umarł na zawał. Dziewczynka która przewodziła grupie terrorystów, leżała pocięta mieczem w kontenerze ze zużytą elektronika. I to wszystko nie stało się, tak mówią ci na każdym kroku.

To nie tamta rzeczywistość była sztucznie generowana, pomyślał, to teraz ktoś podłączył to do maszyny tworzącej iluzoryczny świat. Nie. Podłączył do niej cały świat prócz niego, bo on wtedy siedział z unieruchomiona wszczepka, podpięty do Anihilatora.

Nie, to bez sensu!

Wezwał taksówkę i wrócił prosto do domu, tym razem poszczęściło mu się, bo trafił na miłego i cichego elektronicznego kierowcę. Jadąc miał szansę, by zagrzebać niepokojące myśli głęboko pod powierzchnią codziennych spraw, całego szczęścia, które na niego czekało za progiem domu. Dzisiejszego wieczora dziewczynkami miała zająć się opiekunka, by mogli z Megan spędzić czas sami we dwoje. Gdzie mogą pójść razem? Kolacja, kino, park holorozrywki w którym mogli zwiedzić tysiące istniejących i zmyślonych miejsc, później hotel, jeden z tych które mają w pakiecie erotyczne warunkowanie nastroju. Nigdy nie byli w takim miejscu, to rzecz, którą zrobią absolutnie po raz pierwszy. Czy to nie ważniejsze, niż wszystkie czarne chmury kotłujące się na granicy świadomości?

- Jesteśmy na miejscu. – Odezwał się przyjemny głos taksówki, kiedy zatrzymała się na parkingu.

- Już? Dziękuję. – Odpowiedział i zapłacił. – Do widzenia. – Powiedział wysiadając, a auto w odpowiedzi zatrąbiło i odjechało.

Wgramolił się na górę po schodach, uspokajany miarowym tempem własnych kroków, kołysaniem bioder, rytmem w którym pracowały mięśnie. Dobrze poczuć, jak ciało pracuje. Przebycie kilku pięter urosło do nie lada wyzwania, bo odczuwał już zmęczenie spowodowane nadmierną kontrolą ciała. Wszczepkowy kac.

W drzwiach już czekała Megan. Wyglądała na zmartwioną, choć nie zagniewaną. Może rzeczywiście zastanawiała się, gdzie dziś zniknął na dobre dwie godziny, a może to była tylko poza, stosowne społeczne  przebranie dobrane automatycznie przez wszczepke.

- Ben, w końcu jesteś. – Przywitała go. Nie wychwycił drżenia głosu, ale ten mógł być sztucznie modulowany. W kontaktach z ludźmi nic nie było pewne. Tylko kierowana przez superwydajny komputer taksówka mogła okazać prawdziwą uprzejmość lub irytację. – Gdzie się podziewałeś? Martwiłyśmy się. Wszystkie. – Zauważył dwie słodkie buzie wyglądające zza bufiastych, zużytych zgodnie z ostatnią modą, dżinsów.

Uśmiechnął się do nich i w środku też zaczął się cieszyć.

- Już wszystko w porządku. – Wszedł do środka i objął żonę ramieniem. Dwa elfy uścisnęły jego nogi. – Już nigdzie się nie wybieram. Dziś przychodzi do was pani opiekunka, a tata z mamą wychodzą na wieczór. Będziecie dla niej miłe?

Przytaknęły.

- Więc mam cos dla was. – Sięgnął do kieszeni i wyjął dwie kości pamięci wielkości małego palca. Dziewczynki natychmiast chwyciły dary w swoje małe rączki i zniknęły za drzwiami pokoju.

- Co im dałeś? – Zapytała Megan, chyba z czystej ciekawości. Nie wyczuł, by źle zareagowała na to, że nie skonsultował z nią tego zakupu. Gdzieś zniknęła kobieta, z którą spędził ostatnie lata i zastąpiła ją jej dawna, bardziej wyrozumiała i życzliwsza wersja.

- Nowa gra, przeznaczona jest dla trochę starszych dzieciaków, ale sądzę, że mogą już ją poznać. Symulator tworzenia świata. Oparta na mitologiach kilkunastu kultur.

Rozmawiali, kiedy orzeszki już do pokoju dziennego i sypialni w jednym. Na stoliku nieopodal łóżka czekał już na niego kubek ciepłej herbaty o bezpiecznie brązowym kolorze, bez śladu niebieskich naleciałości.

- Symulator Boga? – Podjęła temat. -  Nie sądzisz, że to zbyt złożone dla kilkulatki?

- Najwyżej zbuduje świat pełen jednorożców i różowych króliczków. To nie do końca to samo, co symulator życia Jezusa albo Buddy.

- Mój brat lubił takie gry. – Wspomniała o nim. Przez pięć lat nie słyszał ani słowa o Philipie, to był temat (jeden z setek tematów) które zostały potrzebne głęboko, zamienione pod dywan. Biedny świr,  odkąd trafił do zakładu, nikt o nim nie mówił.

Tak się postępuje w rodzinie: nie rozmawia o czymś, nie próbuje rozwiązać problemu, tylko udaje, że to nie ma, póki nie będzie ich aż tyle, że wyważą drzwi szafy i rozsypią się po podłodze w salonie i już nie będzie można ich ignorować.

Usiadła na skraju łóżka, obok niego.

– Byłam dziś w Meddigo. To znaczy, chciałam być. Wiesz nie odwiedzaliśmy tego miejsca ani razu, odkąd...

- Byłem tam. – Czemu jej to mówię? – Byłem tam w rzeczywistości stworzonej przez Anihilator.

- Odwiedzałeś grób Suzie?

- Nie.

Objęła go, a głowę złożyła na jego ramieniu, zamiast drążyć temat. Okazała mu wsparcie. Zrozumienie. Miłość. Co było nie tak? Czuł się szczęśliwy, ale jakaś cząstka wewnątrz jak złośliwy chochlik namawiała go, by to wszystko zepsuć. Terapia musiała przebiec z niepełnym powodzeniem. Coś tam zostało. Coś, co dążyło do rozpadu.

- Zbyt wiele o tym myślisz. – Powiedziała to, co powtarzała w ostatnich dniach wiele razy. – Do mnie te wspomnienia też wracają. – Był pewien, że teraz kłamie. Nie mógł wyczytać tego z jej głosu, nie zdradził jej puls, oddech ani najmniejszy ruch, wszczepka doskonale kontrolowała je wszystkie, ale był pewien, że tak nie jest.

- Wszczepka. – Wypowiedział słowo i dopiero zorientował się, że zrobił to na głos. –  Pamiętasz  w ogóle jak działa ich mechanizm? To znaczy nie samo połączenie, to napewno skomplikowane i w życiu bym tego nie zrozumiał, ale chodzi mi... no wiesz, o podstawę odbierania hologramów i innych holo-rzeczywistości. Ciężko to wyszukać w Sieci, kiedy nie wiadomo, od czego zacząć.

- Studiowałam filozofię technologii, jasne, że wiem. – Uśmiechnęła się młodzieńczo i z zapałem. Już zapomniał, że jego żona była kiedyś studentką, miała swoje plany, zainteresowania, świat poza nim i dziećmi i poza woalem niekończącej się żałoby. – Idea wzięła się z dwudziestego wieku... nie, nawet wcześniej. W siedemnastym wieku, u filozofa, który nazywał się Leibniz. – Deklamowała jak uczennica na egzaminie, kiedy padło pytanie, na które nauczyła się najwięcej. – Pisał o monadach. Każdy człowiek, zwierzę, a nawet Bóg   to miała być oddzielna monada, zamknięty byt, który odbijał w sobie obraz świata. A światem były inne monady. Czyli monada zawiera w sobie stan innych monad. Cały świat miał być tylko odbiciem tego, co monada wzajemnie sobie ukazują. Czyli...

- Rzeczywistość nie byłaby niczym fizycznym, tylko iluzją, trochę inną dla każdego.

- Tak. Świat zewnętrzny istniałby tylko w procesie dobijania się obrazu jak w lustrze. Tylko świat wewnętrzny byłby prawdziwy i tylko dla danej monady, a mimo to wspólny i podobny, bo każda odbijała to samo.

- Jaki to ma związek ze strefą holo-? – Zapytał, prawdziwie zaciekawiony, popijając gorącą i najzwyklejszą pod słońcem herbatę.

- Wprowadzając jakiś element sztucznie, powodując, że odbija się on w części monad...

- Powstaje hologram. Iluzja w rzeczywistości. Iluzją w iluzji rzeczywistości. – Czy właśnie rozmawiał z żoną, z Megan, o czymś więcej niż codzienne sprawy i sobie ich pociech? Gawędzili jak para przyjaciół,  która zapędziła się na abstrakcyjne rejony. To było przyjemne.

- Tak. Leibniz stworzył podstawę do tego, by rzeczywistość przestać pojmować jako zewnętrzny stan tego, co jest, ale jako to, co ktoś uważa, że jest. – Podsumowała. – Ale to dopiero praca Monroe a jego Instytutu, szczególnie w dwudziestym pierwszym wieku, pozwoliła wymyśleć holo-sferę.

No tak! Powinien to wiedzieć! Technologia monitorowania i badania snu to był pierwszy krok, by uzyskać maszynę zdolną wpływać na postrzeganie i pozwalającą wykorzystać mózg wedle programu.

- Monroe eksperymentując ze snem dokonał programowania swojego mózgu. Umieszczając odpowiednie komendy przez świadomość do podświadomości, był w stanie wprowadzić się w stan, w którym poprzez sen obserwował obraz wspólnej rzeczywistości, czyli obraz odbijany przez aktywne monady. Mógł też wpływać na ten obszar w swoim zakresie, dlatego jego następcy posługiwali się nazwą OSPUO. Obszar stwarzany przez umysł obserwatora. Odkrył też, że na pewnym poziomie dostrojenia do rzeczywistości, istnieje obszar wspólny dla wszystkich umysłów, czyli wszystkich monad. – Tłumaczyła, czas mijał, a on słuchał. – Wszczepka cokolwiek robi, nie robi nic innego niż dostraja odpowiednio mózg. Tam istnieją hologramy, dlatego nie można ich zobaczyć bez tej technologii. Kontrola ciała, przesyl informacji, wszystko w gruncie rzeczy opiera się na dostrojeniu, pochwyceniu stanu innych monad. Wśród praktykantów OBE też opisywane były przypadku samoleczenia, lub spontanicznego przypływu wiedzy.

- Mówili językami. – Pokiwał głową na znak zrozumienia.

- Tak, na ogół to historie słabo udokumentowane. – Potraktowała jego słowa, jakby to była sceptyczny opinia. – I podobne opowieści można znaleźć w literaturze sakralnej, ale...

- Czyli wszczepki wyciągają jakąś część nas ze świata widzianego na jawor, w to OSPUO, w świat snu. Albo wciągają tam rzeczywistość. – Wypowiedział, ukrywając niepokój, bo ta wizja zbyt przypominała mu coś, co usłyszał w fałszywym świecie.

- Nie sądzę, by to była dobra definicja. – Spojrzała niego i zmarszczyła czoło. – Poza tym to tylko ko celuje filozoficzne. Idea. Coś, czego nie rozumiemy ubrane w ładne słowa. Naukowiec powiedziałby ci więcej i pewnie byłby bliżej prawdy. - Prawda, pomyślał, a czym ona jest? a Megan wstała i przeciągnęła się jak kotka. – Już siedemnasta. Jeżeli mam wieczorem wyglądać jak bóstwo, muszę zacząć się szykować. – Rzuciła mu żałosne spojrzenie i zatrzepotała rzęsami.

Uznał, że kończy z tym.

Koniec ze śledztwem, które zamiast przynieść mu odpowiedzi, zapędza w coraz większą niepewność i jedynie mnoży pytania, które on może postawić. Wystarczy wybrać pierwszą z brzegu racjonalną odpowiedź, która ma jakiekolwiek uzasadnienie i się jej trzymać, a będzie prawdą. Tylko tyle i aż tyle, skoro nie ma możliwości ostatecznej weryfikacji. Możliwe, przecież to bardzo możliwe, że na bieżąco modyfikuje wspomnienia. Wszczepka nie powinna tego robić, ale może ona aktualizuje proces, ponieważ nie umie pokonać dysonansu. I zmienia nie te wspomnienia co trzeba. Słyszy o facecie który miał zawał i myśli, że tak właśnie wyglądał ten, którego postrzelił. Widzi homunkulusa kilkulatki i buduje całą historię ich spotkania. Wydaje mu się, że od początku miał te wspomnienia, ale jaką ma pewność, że nie stworzył ich ma poczekaniu? Mógłby zmienić się z sekundy na sekundę i nawet by tego nie zauważył. Nie ma takiej możliwości, nie ma obiektywnej płaszczyzny na której mógłby sprawdzić, kim był, co myślał i wiedział tę sekundę wcześniej. Równie dobrze mógł być starożytnym Rzymianinem (jednym z tych NOC, których kojarzył z holo-gier o Jezusie Nazarejczyku) i kłaść kamień pod budowę drogi między Jerozolimą a Seforis.

- Tam w Meddigo, nie zauważyłaś niczego dziwnego? – Czemu pytasz, Ben, czemu pytasz?!

- Nie. – Odparła, wzruszając ramionami. Już przeglądała wnętrze szafy, by wybrać najlepszy strój na okazję. Jasne, że nic nie zauważyła, przecież to wspomnienia, nie jej. – Zamknęli tylko jedną wieżę, akurat tamtędy przechodziłam. I tak jakby brakowało im robotów porządkowych, może to lepiej, kiedyś wszędzie było ich pełno.

Kiedy to usłyszał przysiągł sobie, że nie zapyta o nic więcej.

***

Tej nocy Ben nie myślał już o przeszłości, ani prawdziwej, ani fałszywej (o ile mógł odróżnić jedno od drugiego). Całkowicie i w pełni poświęcił ją Megan i kochali się tak, że nie pamiętał, czy kiedykolwiek tak się kochali. Pokój instruujący seks tantryczny okazał się doskonałym wyborem – po wszystkim obydwoje byli wyczerpani, a jednocześnie jak nowo narodzeni, upojeni dopływem endorfin.

Trzymał ją ramionach i patrzył na twarz, której nie ściągał żaden grymas, twarz bez oznak przemęczenia, bez wymalowanego całego cierpienia trudnych lat, które były już za nimi. Zupełnie jakby to nie była jego żona, tylko ktoś jedynie do niej podobny, uosabiający pożądanie, zapał świeżego zakochania, który znika w czasie i rozkłada się w przestrzeni. A jednak to była ona, Megan.

Złożył na jej półotwartych ustach pocałunek i był pewien, że tak właśnie powinni żyć.

Wrócili razem następnego ranka i odprawiwszy opiekunkę stwierdzili, że mieszkanie nadal jest takie jak było, żaden mebel nie ucierpiał, a małym Betty i Su absolutnie nic się nie przytrafiło i nawet nie doskwierała im nieobecność rodziców.

- Prawie cały czas grały w tę nową grę, Universe Constructor. Oczywiście położyłam je spać o odpowiedniej godzinie. – Zdała relację młoda dziewczyna, która sama niedawno mogła potrzebować opiekunki. – Są naprawdę niezłe. W tej grze. To znaczy pokazały mi co udało się im zasymulować i chętnie zostałabym tam ja dłużej. Oczywiście tylko zerknęłam, nie grałam z nimi.

- Spokojnie. – Ben uśmiechnął się dobrotliwie. – Już masz przelew na swoim rachunku.

- Dziękuję. – Dziewczyna skłoniła się niemal tak nisko jak stereotypowy Azjata w grzecznościowym ukłonie, błyskawicznie zebrała swoje rzeczy i zniknęła za drzwiami.

Zostali samo, we czwórkę i mieli przed sobą trzy dni, przerywane jedynie terapiami, na które Memmortigon musiał się zgłaszać w prywatnym gabinecie Ignaza Morbusa. Ben postanowił dobrze wykorzystać ten czas – nie zmarnował ani chwili na pogoni za mrzonkami, każdą najmniejszą wątpliwość spychał głęboko w czeluści podświadomości (wyposażył się nawet w przydatne, choć ryzykowne, oprogramowanie, które pozwalało kilka razy dziennie wyrzucić z głowy wszystkie niepożądane myśli).

Nawet, gdy jednego dnia dotarła do niego wiadomość, że przebywający obecnie w Mieście Helal Benshahar odwołał wszystkie zaplanowane wizyty na czas nieokreślony i spekuluje się, o jego chorobie, odpędził od siebie pomysł, że to zamach Gorliwych się powiódł, choć kosztowało go to sporo energii, trochę gotówki by wykupić konto premium w  aplikacji mind cleaner i utratę pamięci krótkotrwałej na kilkanaście minut, kiedy przekroczył dopuszczalną dobowa liczbę czyszczeń.

- Musisz z tym skończyć. – Poinformował go psychoterapeuta na ostatniej wizycie. – Ufam, że masz siłę, by pokazać samemu, jak  radzisz sobie ze sobą. Bez wsparcia sędziów i arbitrów. Poczyniłeś ogromny postęp, od przeświadczenia o istnieniu jednego świata i negacji drugiego, przez sceptycyzm, do instynktownego postrzegania doświadczenia osobowego, jako prawdziwego świata. Czyli do stanu normalności. Ludzie nie powątpiewają we wszystko, ani nie rozmyślają nad każdym krokiem: przyjmują na wiarę obraz podawany przez mózg i jest on dla nich prawdziwy póki jest użyteczny. Też musisz skupić się na tym, co użyteczne  - poradził mu na koniec – a resztę pozostawić za sobą, aż entropia dokona swego.

Postanowił zamknąć za sobą ten rozdział i żyć światem, który ma na wyciągnięcie ręki, co zwiastowało zakończeniem terapii z wynikiem pomyślnym dla wszystkich stron, bo, jak się okazało... jak stwierdził doktor Morbus, nie ma podstaw by twierdzić, że Anihilator w jakikolwiek sposób zagraża psychice pacjenta – więc poświęcone na ten projekt pieniądze ważnych i wpływowych ludzi nie poszły w błoto.

Ledwie tliła się w Benie obawa, że kiedyś, pewnego dnia, za rok, miesiąc, a może nawet jutro, w pewnej chwili dawny świat powróci, albo jeszcze gorzej: przyjdzie kolejny, nieznany i inny. Tylko to nie dawało mu spokoju i tylko w chwilach, gdy grzebiąc we własnych wspomnieniach stwierdzał, że błąd nadal nie został naprawiony.

Minął słodki czas urlopu i znów miał wrócić do tego, co robił zawsze przez siedem dni w tygodniu: do pracy.

***

Wstał wczesnym rankiem, jak zawsze, kiedy musiał stawić się w siedzibie Light&Bringing, czyli prawie każdego dnia. Tydzień urlopu i dwadzieścia cztery godziny iluzji, która rozciągnęła się w jego postrzeganiu również do rozmiarów mniej więcej tygodnia, wybiły go z rytmu. Półprzytomny powłóczył się do ekspresu, gdzie już czekała na niego kawa, gorąca, ale nie zbyt gorąca – idealna do picia. Urządzenie działało wyśmienicie, odgadując w jakiś sposób, że akurat dziś, po kilkudniowej przerwie, będzie potrzebował kilka pobudzającego płynu. Najprawdopodobniej wywnioskowało to z rozmów, może nawet informacja o takiej funkcji były zawarte w umowie. Na pewno były. Mogliby tam zawrzeć wszystko, nikt nie czytał dziewięćdziesięciu stron kupując sprzęt AGD.

Wziął do ręki kubek i spróbował zawartości, już zawczasu krzywiąc się, bo nigdy nie lubił kawy. Smakowała mu. To było dziwne. Zwykle przełykał ja z niesmakiem, jak lekarstwo na zmęczenie, które po prostu trzeba wypić, ale coś się zmieniło. To najdziwniejsze, co to spotkało odkąd ocknął się w klinice, bo nie miało żadnego przełożenia na jego doświadczenia z innej rzeczywistości. Nie miało jakiegokolwiek sensu, punktu zaczepienia, zasadności. Ale stało się.

Gdy wypił już kawę i przetarł oczy, rozejrzał się po wnętrzu kuchni i zawiesił wzrok na multizadaniowym robocie kuchennym, tym samym, który kierowany był przez SI pragnące go pogrążyć w wyniku absurdalnego nieporozumienia.

Uświadomił sobie, że przez ostatni tydzień wcale z niego nie korzystali. Jedli na zewnątrz albo zamawiali coś do domu.

- Jesteś tam, Rob? – Zapytał głupio. Urządzenie nie odpowiedziało. Dopiero zauważył, że jest wyłączone. Odstawił kubek do zlewu, tak, jak robił to zawsze. Nie miał już czasu na dyskusję z urządzeniami gospodarstwa domowego, gdyby przyszedł do biura o czasie po tak długiej nieobecności, odebranoby to za akt lekceważenia i brak profesjonalizmu, musi być co najmniej dziesięć minut wcześniej. I tak będzie obiektem wszystkich plotek.

Szybko uporał się z poranną toaletą, przebrał się w stosowny strój, jeszcze zerknął przez uchylone drzwi na ukochane córki i wyszedł.

Tego dnia padało, ale na szczęście miał przy sobie parasol, na dodatek do przejścia podziemnego nie miał wcale daleko. Truchtem pokonał tę odległość i już znalazł się w jasnym i przyjemnie ciepłym miejscu. Z każdej strony przyjazne hologramy, symbole najlepszych kumpli z dzieciństwa i rozrywkowych pań pełnych klasy i seksapilu podsuwały mu pomysły na co wydać pieniądze, których jeszcze nie zarobił (wszystko na kredyt! teraz weź, zapłacisz później!). Wbiegł na stację akurat, kiedy przyjechał pociąg i nawet nie zdążył rozejrzeć się za bezdomnym czy żebrakiem, którego mógłby rozpoznać z czasów kiedy przebywał ze zbieraczami... tak, wie, iluzja, fałszywy świat. Używał po prostu skrótu myślowego, przecież nie będzie za każdym razem formułować wewnętrznego monologu w oparciu o standard przyjęty dla kontaktów międzyludzkich.

Koniec końców jeśli przeżył coś, nawet fałszywego, to w jego subiektywnym odczuciu się to wydarzyło, choć nie zaistniało dla świata. Nie musiało być albo tak albo nie.

W metrze wszyscy zajęci byli własnymi sprawami, pochowani za barierami, pogrążeni w holo-rzeczywistosciach, był pewien że niektórzy już pracowali, niektórzy nigdy nie ustawiali w pracy. Robili wszystko, by odgrodzić się od innych, nieznajomych ludzi, z którymi ściśnięci byli jak sardynki w puszce. Gdyby tylko chcieli, mogliby ich poznać, czegoś się dowiedzieć o sobie nawzajem, z wieloma z nich podróżowali dzień w dzień tą samą trasą, ale nikt nie przejawiał takiej woli. Tu znajdowały się tylko ich ciała, myśli zawsze krążyły gdzie indziej, w innym towarzystwie.

Kiedyś postępował podobnie. Kiedyś zamykał się wewnątrz swojej głowy, wyciszał czułość receptorów do granic, spowalniał i usypiał funkcje mózgu i trwał tak w niebycie i małej śmierci, ale teraz już tak nie robił. Poznał namiastkę prawdziwego niebytu, poczuł dotyk nicości i już więcej nie miał zamiaru. Istnienie, jakie by nie było,  lepsze jest od nieistnienia, tak sądził.

Zamiast popadać w stymulowany technologicznie marazm, obserwował podróżnych. Ile z tych twarzy spotka na swoim piętrze, w swoim kwartale, w pobliżu swojego boxu? Nie dostrzegał nikogo znajomego. Nie było nawet Toma Beatuma, na którego wpadał niemal zawsze, bez względu na to o jakiej porze wsiadał do pociągu. Zupełnie tak, jakby przyczajony gdzieś pośród tłumu tylko czekał, by zaatakować to swoimi afirmującymi życie opowiastkami.

Przeszył to dreszcz, kiedy uzmysłowił sobie, że widział to nie tylko w drodze do Wieżowca. Spotkał go w fałszywym areszcie. Widział go we śnie. We wspomnieniach pozmienianych przez maszynę Pieredulstjennego. W lustrze, zamiast własnego odbicia, kiedy wpadł w potrzask. Słyszał jego głos, pośród szumu, gdy prawie pochłonął to niebyt.

Przetarł czoło dłonią, by zebrać krople potu.

Czy Tom w ogóle istnieje?

Próbował pozbyć się tego pytania z głowy, ale wracało z uporczywością komara, który wyczuł swój ulubiony typ krwi. Nie odważył się na kilka minut przed pracą użyć czyściciela myśli, przez ostatnie dni bombardował nim mózg i już dawno przekroczył bezpieczną liczbę aktywacji. Starał się skupić na czekającym to dniu, zadaniach do wykonania, planie do wyrobienia, ale za nic nie potrafił odegnać od siebie upiornego znaku zapytania. Rozejrzał się za kimś – kimkolwiek! – kogo mógłby o to zapytać, ale wszyscy wyglądali obco i nieprzyjaźnie.

Na pewno on istnieje! przekonywał siebie, pokonywaliśmy tę drogę wspólnie setki razy! Mówiłem mu o swojej rodzinie.  Poznaliśmy się, gdy... gdy... cholera! Przeklęta wszczepka nie chciała działać prawidłowo. Powinien poinformować o tych problemach z pamięcią doktora Morbusa, może nawet od razu, nim rozłoży się w swoim boxie.

Jeszcze jedna stacja i będzie na miejscu.

Głęboki oddech.

Nawet, jeżeli Tom Beatum nie istnieje, to jakie to ma znaczenie? Zniekształcenie wspomnień może jest większe, niż przypuszczał, ale w ostatecznym rozrachunku każdą informację może skonfrontować z rzeczywistością i rozeznać się, co jest prawdą a co ułudą.

Centrum.

Rozpędzony podziemny pocisk zatrzymał się w jednej chwili, rozwarły się automatyczne przesuwne drzwi a z środka wybiegł tłum, mówię, któremu zawsze było spieszno w każdy z możliwych kierunków, a Ben też był jego częścią. Pędził, pchany z tyłu i kierowany z przodu przez stado, by ponownie, po długim czasie wolności, trafić pod cień strzelającej w górę niczym filar niebios wieży. Wracał do codzienności.