JustPaste.it

Nic.
Zero zmian.
Przez kilkanaście minut ekran laptopa zamarł, nie zmieniając się ni odrobinę, jedynie trochę przygasł. Amakuchi nie poruszył choćby jednym palcem, wyglądał tak, jakby nawet nie oddychał. Wiedźmin również zamarł, z otwartymi ustami, wyglądał jak trup. Cały świat wyglądałby jak zamrożony w czasie, gdyby nie pyłki kurzu tańczące swój powietrzny taniec w promieniach słońca i gdyby nie zmieniające się cyfry na komputerowym zegarze. Krasnal chciał już nim potrzasnąć (chłopakiem od fanfikow, z wiedźminem wolał nie ryzykować – napatrzył się już na żywe trupy i to mu wystarczało), kiedy jego dłonie, same dłonie, zbudziły się nagle i w oszałamiającym tempie wystukały kilka ostatnich stron epilogu. Gerwant wpadł wtedy w drgawki, jak gdyby każde słowo wypalało się piętnem w jego umyśle.
Tyriona też rozbolała głowa od nadmiaru wszystkich porównań, abstrakcji i metafor, aż zmusił się do wypicia szklanki wody, co robił tylko w ostateczności.
Gdy wrócił z kuchni, chłopak od fanfikow już przecierał oczy, powoli wracał do świata nabierając przytomności. Wiedźmin za to wciąż leżał i wyglądał tak, jakby nie żył.
Nie, niezupełnie tak jakby nie żył. Przynajmniej nie tak jak wygląda zwyczajny trup.
- Co o tym sądzisz? – Zapytał Amakuchi, czytając własny (a może „własny”?) tekst.
- Trochę nierówny, jest parę drużyn, a zawiązanie akcji i rozstrzygnięcie wątków następuje zbyt szybko po sobie. I dodałbym trochę przymiotników, parę rzeczowników, rozumiesz, opisy. Szczególnie kiedy wiedźmin spędza czas z kobietami. Od razu czytałoby się lepiej. – Wyraził swoją opinię karzeł.
- Mam na myśli to, czy zadziała. – Odpowiedział chłopak z urazą w głosie. – Ledwie pamiętam, jak napisałem większość tekstu. Myślisz, że to... jakoś... że on to będzie pamiętał?
Tyrion spojrzał w suche, zmęczone oczy pisarza, które wyglądały tak, jakby nie mrugał od trzech godzin, a potem spojrzał na Gerwanta i potarł własne oczy, upewniając się w tym co widzi.
- Coś z nim zrobiło z pewnością. – Potwierdził. – Ale nie takiego efektu się spodziewałem. Wygląda jakby... dwa obrazy nałożyły się na siebie i ciągle się ruszały, jak w kalejdoskopie.
- Jak dwie powtarzane bez końca klatki starego filmu. – Dodał od siebie pisarz.
- Cokolwiek to znaczy. – Westchnął karzeł. – Myślałem, że się obudzi, wstanie, a potem... powie coś w stylu „teraz pamiętam” albo „coś ty tam nawypisywał chuderlaku” a potem zacznie histeryzować, że jakiś niespełniony artysta może mu mieszać w głowie. Albo przyjmie z ulgą to co sobie przypomniał, jakkolwiek do tego doszło, i zacznie myśleć jak wyciągnąć się a przy okazji nas stąd. Przynajmniej niektórych z nas. Czegoś takiego nie przewidziałem. Ani nikt inny, nawet L, a w końcu to w największej części jego plan. - Przeszedł przez pokój swoim kaczym chórem karła, zerknął do lodówki w kuchni i zawiódł się widokiem. – Wszystko się pochrzaniło.
- Po tym odróżnić można rzeczywistość, że nie spełnia oczekiwań. – Cynicznie stwierdził pisarz, po czym ziewnął i znów przetarł oczy. – Zaraz, jaki plan? L? Masz na myśli tego L?
Karzeł obrzucił go krytycznym spojrzeniem. Siedział teraz na kanapie, tuż obok Gerwanta pogrążonego w stanie nieoznaczoności, nogi zwisały mu swobodnie jak u dziecka nie dosięgając podłogi.
- Nie mów mi, że... no tak na pewno to znasz. – Karzeł pacnął się swoją niekształtną dłonią w czoło. – Ten twój pseudonim... Co do planu, na razie pomóż mi go z tego wyciągnąć. Szczerze mówiąc pierwsze widzę taką reakcję, ale nigdy wcześniej nie próbowaliśmy niczego podobnego. Coś musiało pójść nie tak. – Tyrion wytężał umysł. Wyglądał jak uosobienie przeciwieństw: intelekt mędrca i zepsucie dekadenta zamknięte w ciele wielkości dziecka. – Kiedy pisałeś te swoje opowiadania, co jeszcze robiłeś? Był jakiś element, którego nam zabrakło? Zastanawialiśmy się nad tym wszyscy, przynajmniej wszyscy, którzy pozostali o zdrowych zmysłach, i razem doszliśmy do wniosku że stworzenie nowego fanficka powinno zadziałać.
Amakuchi, który tak naprawdę miał na imię Damian, podrapał się po głowie w miejscu, gdzie skołtunione włosy szczególnie odstawały, i kontynuował tę czynność aż źrenice jego oczu rozpalił blask zrozumienia.
- Wszystkie wcześniejsze chapki udostępniałem w internecie! – Stwierdził z satysfakcja, uderzając przy tym pięścią o otwarte wnętrze dłoni.
Tyrion otworzył usta w wyrażające zdumienie „o”, zdumiony tym, że sam na to nie wpadł, choć rozwiązanie problemu było oczywistością.
- To najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie specyficznego stanu wiedźmina. – Przemówił komputer elektronicznym głosem. Ekran zgasł, a po chwili pojawiła się na nim kaskada spadających cyfr, liter i innych znaków, wszystkie bez wyjątku koloru zielonego. – Zaimplementowałeś mu paczkę danych, jednak jeszcze nie zostały rozpakowane. Można powiedzieć, że działanie jest podobne do wirusa komputerowego. Wirus istnieje, jednak nie poczyni szkód nim nie zostanie uruchomiony na komputerze ofiary. Do tego dochodzą firewalle, mechanizmy obronne w podświadomości wiedźmina. Biorąc pod uwagę, że w jego przypadku, jak i w przypadku nas wszystkich działa pewną odwrócona logika działań, jednak po części tożsama z programem komputerowym, który koniec końców jest przecież dziełem literackim, a przynajmniej jest pisany. Można powiedzieć, że wiedźmin zawiesił się w procesie instalacji i jeszcze nie wiadomo, czy użytkownik wybierze opcję anuluj, czy kontynuuj. Nie przekonamy się o tym, dopóki nie wrzucisz tekstu do sieci. Inaczej mówiąc, wiedźmin ma wgraną łatkę i nie ma za razem. Jest wiedźminem Schroedingera, żywy i martwy zarazem, do czasu aż ktoś zajrzy do pudełka.
Na kilka sekund po zakończeniu monologu cisza zapadła w pomieszczeniu.
- Neo. – Amakuchi odezwał się jako pierwszy. – To Neo?
Tyrion skinął głową w potwierdzeniu.
- To ilu was tu jest? Od kiedy się pojawiacie?
- Wystarczająco wielu, by robił się już tłok. – Odpowiedział karzeł, nie zdradzając konkretów. Co do pytania o „kiedy” wiem tylko jak długo jest tu pierwszy z naszej grupy. A czy byli jacyś wcześniej... – Wzruszył ramionami.
- To znaczy... Neo to stara postać, raczej nikt o nim już nie myśli, więc...
- Nie tak prędko. – Wtrącił się urażony głos z komputera. – Może wiecie o mnie już od dawna, ale moja historia to klasyk, zawsze będzie w modzie. Jestem symbolem nowoczesnego bohatera w świecie technologii.
- On tak zawsze. – Tyrion przerwał kolejny monolog w zarodku. – Może nie zwariował, bo bez trudu zaakceptował teorię, że to sztuczna rzeczywistość, Matrix, z którego nie może się wydostać, ale za to nie może pogodzić się, że zamiast bycia wybrańcem został serwisantem laptopów. Już wystarczy, wszystko pod kontrolą i możesz wynieść się z tego komputera. Jest nam potrzebny.
- Tak, już słyszałem. – Chłodno odpowiedział Neo. – Już przygotowałem skrypt dodający plik na popularny hosting, jednocześnie w miejsca w którym udostępniane są takie treści i kilka reklam i pętli prowadzących do niego. Wystarczy wcisnąć enter.
Dokończył zdanie i potok zielonych znaków najpierw osłabł a potem zgasł. Zostały tylko dwie litery przydzielone ukośnikiem. Y/N.
Spotkania twórcy amatora i karła z baśniowych krain spotkały się, szukając wzajemnie potwierdzenia, a potem palec opadł na przycisk.
***
Kiedy zapadł wieczór, jeszcze raz sprawdził dokładnie wszystkie zamki i okna. Wszystko wydawało się być w porządku.
Usiadł przed komputerem, choć miał to już szczerze dosyć, jednak nie miał nic innego do wyboru w weekend, tak samo jak każdego innego dnia. Komentarze odnośnie jego fanficka spływały intensywniej niż kiedykolwiek dotychczas, ale nie zaglądał w nie.
To była ostatnia rzecz, o jakiej chciał teraz myśleć.
Odpalił pierwszą lepszą stronę z informacjami brukowymi. Zero nudnych i ważnych newsów o sytuacji gospodarczej, głodzie w Afryce czy wojnie w Syrii – tylko starannie przefiltrowany kontent odnośnie zgonów artystów, krowy z dwugłowymi cielakami, nikomu niepotrzebnych ciekawostek ze świat a nauki i podobnymi nic nie znaczącymi treściami.
Na pierwszej stronie informacja: „Sapkowski wychodzi że szpitala. Po ataku psychofanki, która podała mu toksynę wprowadzającą go w stan pozornej śmierci i oblała litrami krwi najprawdopodobniej skradzionej z punktu krwiodawstwa.”
Zamknął kartę przeglądarki.
Wydarzenia z dnia dzisiejszego wracały jak zły sen. Szczerze mówiąc, wolałby nie dowiedzieć się tego wszystkiego, choć perspektywa posiadania kontroli nad czyimś losem – mimo że nie przyznawał tego przed sobą – łechtała jego ego.
Z wiedźminem się udało.
Gdy tylko pojawili się pierwsi odbiorcy, tacy, którzy ledwie otworzyli tekst, albo wpadli na niego zupełnym przypadkiem, Gerwant odzyskał ostrość swoich konturów (i to jednych, nie wariantów nakładających się na siebie). Zabrał ze sobą przerzucony na pendrive tekst i odszedł raz z karłem pospiesznie, nawet nie dziękując. Chociaż, uznał Amakuchi gdy wspominał treść fanficka, chyba nie było za co.
Zamknął laptop i postanowił obejrzeć cokolwiek w telewizji.
- Dzięki za pomoc, świetnie się spisałeś w sprawie wiedźmina. – Odezwał się zamaskowany mężczyzna o białych włosach, który siedział na pufie w cieniu rzucamy przez szafę.
Zaraz, jaki mężczyzna?!
Amakuchi zerwał się na równe nogi, rozejrzał wokół za czymkolwiek mogącym służyć jako broń, ale nie znalazł nic ponad trzymanego w dłoni pilota.
- Co do cholery?! Jak tu wlazłeś?!
- Gdybym ci powiedział, zniknąłby cały efekt zaskoczenia. – Odpowiedział mężczyzna i uśmiechnął się pod maską. Amakuchi domyślił się już, z kim ma do czynienia.
- Czego ode mnie chcesz? – Przeszedł szorstko do konkretów.
- Udało ci się posklejać wiedźmina, dzięki temu będzie można z nim współpracować. Ale jest jeszcze jedno zadanie i wychodzi na to, że potrzebna nam twoja pomoc.
- Czy mam jakiś wybór? – Zapytał, ale Kakashi nic nie odpowiedział. – Dobrze – Zgodził się w ciemno, wzdychając. – Tylko chcę wiedzieć wszystko. Absolutnie wszystko, rozumiesz?
***
- Jesteście pewni, że to dobry wybór? – Dopytywał, kiedy usłyszał już o wszystkim. – Jest mnóstwo innych postaci, choćby z Kronik Amberu Żelaznego, albo z Wymiaru Cudów Sheckleya. Lepiej by pasowały do tego zadania.
- Są zbyt mało popularne. – Odpowiedź była prosta. – Z twoim wiedźminem to co innego, stanowi jedynie niszowa nadbudowe popularnego symbolu, działa podobnie jak fanfiki na nas, ale sam w sobie nie spowodowałby pojawienia się kogokolwiek.
- To może jakaś postać z którejś religii? Wiesz, na przykład Jezus? Albo jakiś bóg.
- Mamy jednego boga, niewielki z niego pożytek. A ktoś z popularnych religii? Przyjmij, że rzeczywiście by się nam udało. Nie ma tekstów o tym, by Jezus przenikał przez wymiary, do tego gdyby zniknął w swoim hipotetycznym świecie, a sam wierzę, że nasze światy gdzieś istnieją, to narobilibyśmy tak zamieszania. – Uśmiech. – Jeszcze gorzej, jakby zjawił się tutaj razem z jakąś małą apokalipsa czy czymś w tym stylu. Inna sprawa, że gdyby jakiś wszechmogący byt interesował się naszym losem, sam by zainterweniował.
Chyba, że... pomyślał coś, ale nie powiedział. Myśl była zbyt niepokojąca, bo odnosiła się nie tylko do nich, niechętnych gości w prawdziwym świecie, ale też do niego i wszystkich innych.
- To rzeczywiście komplikuje sprawę. – Powiedział zamiast tego. – Więc może ktoś z Marvela? Jest tam wiele postaci z absurdalnym poziomem umiejętności, któraś na pewno...
- Już mieliśmy z nimi do czynienia. Tracą wszelkie moce tak samo jak my, do tego ich historie kompletnie nie trzymają się kupy, więc po jakimś czasie każdy z nich bez wyjątku dostaje świra. I, szczerze powiedziawszy, tak samo można skończyć jak się orzesadzi z oglądaniem i czytaniem tej szmiry. - Opinia ta dziwnie zabrzmiała w ustach wielbiciela swinskich historyjek. 
- Nie sądzisz, że w tym przypadku będzie podobnie? – Zapytał. – W końcu skoro każdy traci nic, czemu ma być inaczej?
- Tam, w jej historii, w książce, ona już ją traci. Magia odchodzi od niej, a jednak nadal potrafi przenosić się między światami. Pewności nie mamy i może się wydawać, że postępujemy podle, jednak to jedyny sposób. Musimy próbować. Jeśli przestaniemy próbować... nikt nie wie co się z nami stanie, ale na pewno nic dobrego.
I zgodził się im pomóc, choć i tak nie miał wyboru, ale pozór dobrowolności pozwala na większe poczucie komfortu. Tylko wcale nie podobało mi się To, w czym miał uczestniczyć, nawet jeśli nikomu nie działa się krzywda. Zbyt mu przypominało o tym, co zrobił wcześniej, choćby tylko na wirtualnych kartkach tekstu i na własne życzenie bezpośrednio zaangażowanego – zwodzić go ponownie było dla niego nie fair, a nie zwykł postępować jak zwykły dupek.
Do tego była jeszcze inna obawa. Czaiła się w niewypowiedzeniu, ale tak samo realna jak pozostałe (o ile kryterium realności miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie).
- Następny konwent w grudniu, sądzimy, że może do tego czasu...
Kiwnął głową, na znak że rozumie.
I zaczął obmyślać plan.
***
Wiedźmin rzucił się na wroga w ataku, nieodmiennie szybki, wykorzystując element zaskoczenia, działając jak przykładny zabójca stworzony do właśnie takich działań.
Jennifer będzie miała mu za złe, że wykorzystał ją jako przynętę, ale to było najlepsze rozwiązanie, w ten sposób zagwarantował im zwycięstwo. Miecz przebił pierś potwora na wysokości serca – nie mógł zadać lepszego ciosu w walce z wampirem. Zaklęta, nasycone srebrem i magnetytem stal była śmiercionośna, nawet dla wampirów wyższego rzędu.
Ale nie w tym przypadku.
Stwór wyswobodził się, umknął poza zasięg ostrza i przyszykował zemstę.
Jennifer, kiedy myślała o tym, nie była pewna, czy wiedźmin zniknął przy kontakcie z wodą, czy znikał już w trakcie lotu, gdy zaklęcie odrzuciło to mi tafli podziemnego jeziora, zazwyczaj spokojnego, ale w tamtej chwili pulsującego mocą, rozgrzanego, tak, że aż mgła spowiła jego brzegi. Nie rozpoznała rodzaju magii użytej przez wampira, choć, co przyzna później sama przed sobą (bez poczucia winy, co to, to nie), nie poświęciła w tamtej chwili wiele czasu, by rozgryźć istotę tego zaklęcia i wyszukać w pamięci możliwe kontr zaklęcie z przestudiowanego przez lata arsenału wiedzy tajemnej – bo i czas naglił.
Wiedźmin wykorzystał ją jako przynętę (złość z tego powodu zostawiła na później), a to ona go po to zabrała w nadziei, że zmusi wampira do użycia magii, do zaczerpnięcia ze źródła – a ona będzie mogła to wykorzystać. Gerwant wypełnił swoje zadanie w więcej niż stu procentach.
Wampir był wściekły, użył przeciw wiedźminowi potężnego zaklęcia – zbyt potężnego, by mógł je rzucić pojedynczy czarownik (czuła jak natężenie magii niemal przepala jej zakończenia nerwowe, a przecież ona tylko leżała w pobliżu). Nawet dla potwora żywiącego się magią z żywych to musiało być za wiele. Skupiła się (ćwiczyła to wiele razy, ostatnio jeszcze intensywniej na tę właśnie okoliczność) i objęła myślami źródło, czuła jak płynie przez nie moc. Czuła, jak wielki strumień zmierza nieprzerwanie ku potworowi.
To cios wiedźmina tak go rozsierdził, a to oznacza, że rana musiała być groźna. Może nawet śmiertelna i tylko dzięki magii tego miejsca przeżył. To dlatego stracił zdrowy rozsądek. I ona mogła działać.
Ostrożnie, napinając do granic magiczne zmysły, sięgnęła ku strumieniu płynącemu ku wampirowi. Włączyła się weń, pozwoliła magii przepływać swobodnie... a potem zintensyfikowała go. W dwójnasób... trzykrotnie... razy pięć!
Wampir skończył zaklęcie, zamiarował zmniejszyć rwącą rzekę magii do niewielkiego potoku, ale ciśnienie było zbyt wielkie. Moc płynie przez świat, ma swoje kanały, źródła, zbiorniki – tak jak woda. I tak jak ruch wody, jej ruch podlega pewnym prawom.
- Ty ludzka, śmierdząca życiem i gownem dziwko! – Krzyknął potężny wampir wyższego rzędu. – Sądzisz, że... – Nie dokończył, bo zamiast słów z ust wystrzeliła mu czysta magia. Złożył palce by przygotować zaklęcie, ale mocy było w nim tyle, że dłoń zaczęła się palić a kości łamać pod naporem niewidzialnej potęgi, nim zdążył rzucić czar.
A Jennifer nie przestawała, ryzykując przy tym własnym życiem. Jeśli nie wyłączy się że strumienia nim potwór przyjmie dość i zginie, fala zniszczy również ją. Czekała, czekała, kamień groty pod stopami wampira pękł a jego skrawki uniosły się ku górze zapominając o grawitacji, potwór wyciągnął ku niej drugą dłoń ale i ta zapłonęła i zapadła się od nacisku, jakby miażdżona przez niewidoczne głazy z każdej strony. W końcu cały wampirzy mag zapłonął i z wrzaskiem zaczął się zapadać i...
Wyskoczyła ze strumienia. Była tam zbyt długo, musiała uciekać i nieźle nią szarpnęło. Umysł rozrywał jej ból od ucisku, który poczuła przez moment, z nosa pociekła krew. Ale przeżyła.
Wampir za to płonął i zapadał się, aż w końcu został po nim świetlny punkt, który, gdy eksplodował, całą jaskinię zalał światłem.
Minęło kilka minut, nim odzyskała wzrok.
Gdy zbliżyła się do tafli jeziora, za już ledwie połyskiwała od gasnącej użytej na nim magii.
Musiała zatrzymać ją za wszelką cenę!
A potem pomyśli, jak wyciągnąć stamtąd Gerwanta.
Próbował jej użyć jako przynęty, więc miała z nim rachunki do wyrównania.
Coś prześlizgnęło się po jej kostce. Segmentowate ciało, bezlik nóg – najpierw krzyknęła, a potem zabiła to ściągając na pechowy stworzenie ogniw prosto z piekieł. Zrobiła to w trzech ruchach.