JustPaste.it

嵐の前の静けさ

 

 

 

Leżę tutaj.

Lodowata woda ścieka ze sklepienia wprost na moją twarz. Nie mogę się poruszyć. Ból rozsądza każdą cząstkę mojego ciała. To zabawne, czuję to nawet w ręce, której już nie mam. Najpewniej zaraz umrę... a może nawet nie zdążę. Może to wszystko stanie się nikomu nieznaną historią, nim wyzionę ducha. W sumie nie ma to już znaczenia. Jestem szczęśliwy. Najbardziej, że to już koniec.

***

Przypominam sobie te piękne czasy, kiedy wszystko było prostsze. Nim zatrzęsła się ziemia i świat spłonął. Nim zostałem ostatnim shinobi Konohy.

Czasy, kiedy siadałem z bratem na huśtawce i obydwaj snuliśmy plany naszych przygód jako ninja. Mieliśmy dobre życie, nawet bez rodziców. Mówili, że mimo włosów, to ja bardziej przypominam tatę. Brat zawsze mi tego zazdrościł. Zarzekał się, że zostanie Hokage i pokaże wszystkim, że też jest nieodrodnym synem swojego ojca. Ci, którzy znali naszą mamę, drażnili się z nim dogadując, że w takich chwilach najbardziej ją przypomina.

Tak, to były dobre lata.

Kiedy skończyłem Akademię Ninja, sądziłem, że otwiera się przede mną cały świat. Wszyscy widzieli we mnie materiał na doskonałego shinobi. Wszyscy pokładali we mnie nadzieje. Wszyscy zapominali o moim bracie, który był niepokorny jak nasza matka. Tylko ja wiedziałem, jaki drzemie w nim potencjał. Wiedziałem, co w nim siedzi, choć nikt z wioski nie chciał zdradzić nam ani słowa.

Wiedziałem, bo był we mnie dar klanu Uzumaki.

Tak samo jak w moim bracie był Lisi Demon.

Jestem Uzumaki Tokushima, ninja o którym nikt nie będzie pamiętał. Zrobiłem to dla ciebie, bracie. Abyś nigdy nie musiał stać w moim cieniu. Abyś mógł rozwinąć skrzydła.

Obyś tym razem przyniósł światu pokój.

***

- Znaleźliśmy ich. – Zero wyjaśnień, zero przywitania. To jedno zdanie wypowiedział kiedy wpadł do mojego pokoju, zdyszany jakby właśnie pokonał pół kontynentu by tu dotrzeć. W zasadzie było w tym trochę prawdy. Byłem przygotowany. ANBU zawsze są przygotowani.

- Ukrywają się w Kraju Wody. Na wyspie północnego archipelagu, niedaleko... – Zamilkł. Wiedziałem czemu. On jeden znał ten ból. Ból pozostania jednym z ostatnich żywych członków wybitego klanu. Znał go dłużej ode mnie, przez wszystkie lata, kiedy ukrywano przede mną prawdę.

- Niedaleko Kraju Wiru. – dokończyłem. – Tego, co po nim zostało.

Nic nie odpowiedział. Potrafił wyczuć, kiedy zachować milczenie. Dla innych wydawało się to dziwne, ta cała moja tęsknota za nieznanym mi klanem. Nie wiedzieli jak to jest nosić w sobie Linię Krwi tak mocną jak we mnie. Ona wyzwala mnie. Ciągnęła ku przeznaczeniu. I udało jej się. Jestem tutaj, w ruinach Uzushiogakure, lodowata woda ścieka na moją twarz, a ja umieram, jak większość mojego klanu.

- Ruszamy. – odpowiedziałem i zebraliśmy się w drogę.

***

Kraj Wody nigdy nie był moim ulubionym miejscem.

Plątanina gór i moczarów rozsianych po zdradliwych wodach Morza Wewnętrznego, gdzie nigdy nie podróżowało się wygodnie i zawsze trzeba było uważać na to, co może się czaić we wszędobylskiej mgle. Nawet tubylcy byli jacyś smutni i poszarzali.

Pewnie dlatego w żadnej wojnie nie został podbity – nikomu nie zależało na kupie skał pośrodku morza.

Północny archipelag wyglądał jednak inaczej. Był pełen światła i piękny. Był też pełen ruin i odgłosów dawnych śmierci, jak każda część Kraju Wiru, która przeszła w ręce innych władców.

Dwa wielkie jastrzębie wylądowały pod osłoną nocy na brzegu małej, ledwie wyłaniającej się z morza wysepki. Na brzegu mącącej równą linię horyzontu wyspy, oddzielonej od nas zimnymi i niespokojnymi wodami, odbitym od gwiazd światłem lśniły ruiny dawnego przyczółku Uzu no Kuni.

- To tam? – zapytała Sakura, domyślając się już odpowiedzi.

- Musimy dostać się wpław. Nikt z Kitsune nie może nas zauważyć.

- Nie możemy pobiec?

- Mniej widoczni będziemy pod wodą. – zadecydował Kakashi i nie sposób było się z tym nie zgodzić.

Całą piątką zanurzyliśmy się w toń, na spotkanie tego, który dawno zboczył z drogi… a ja wciąż miałem nadzieję, że uda się go sprowadzić z powrotem, nim będzie za późno. Płynęliśmy po mojego brata.

***

Gdyby nie ja, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Może gdybym wtedy nie pokrzyżował planów Orochimaru, gdybym nie uwolnił przyjaciela od przeklętej pieczęci i pozwolił truciznie zalewającej jego myśli odejść wraz z nią, byliby teraz w zupełnie innych miejscach.

Przypominam sobie egzamin na chuunina… i atak Gaary na wioskę tuż po nim.

Może gdybym nie pomógł bratu uwolnić mocy Lisiego Demona, a potem nie pokonał go, gdy przeklęta chakra wyzwalała się spod kontroli, nie poszedłby za tym przeklętym Orochimaru.

Poskromiłem go jednak. Wtedy jeszcze mogłem. Poskromiłem i pchnąłem w mrok.

Wszystko z powodu mojego daru.

***

Wyszliśmy z wody bezgłośnie niczym cienie, a nie ludzie z krwi i kości. Mała ilość chakry wystarczała by się wysuszyć i mogliśmy pozwolić sobie na takie marnotrawstwo.

- Oddział Anko ustalił, że pod ruinami znajduje się sieć tuneli, niestety nie mamy ich mapy i nie wiemy jak daleko sięgają. W przeszłości to miejsce służyło opracowywaniu pieczęci. Bardzo potężnych pieczęci. Takich, które są w stanie przywołać Śmierć, albo...

- Kontrolować demona. – dokończyłem. Naruto nie przybył w to miejsce bez powodu.

- Znamy wejście z którego korzystają. Znaleźliśmy też inne, sięgające dość w głąb by sądzić, że tunele dalej się łączą.

- Rozdzielmy się. – zaproponował Yamato.

- Dobrze. Ja pójdę z Tokushimą. Reszta z Yamato. – Kiwnęliśmy głowami na znak zrozumienia i ruszyliśmy przez ruiny. Jak cienie.

Byłem tu pierwszy raz, ale miejsce wydawało mi się znajome. Bliskie niczym dom. Rozpoznawałem symbole na kamiennych blokach, urywki zniszczonych wzorów mój umysł układał w całość. Zawsze taki byłem. Nie musiałem uczyć się pieczęci. Znałem je i rozumiałam instynktownie. Jeden rzut oka na fragment wzorca pozawalał, bym domyślił się reszty i umiał to wykorzystać. Dlatego wzięli mnie do ANBU. Oraz dlatego, że tak jak matka umiałem więzić demony.

Nawet podziemne korytarze wydawały mi się znajome i ukształtowane wedle pewnego schematu, który zdawało mi się, że umiem doskonale odgadnąć.

- Tam. – Wskazałem drogę swojemu dowódcy, kiedy znaleźliśmy się na rozwidleniu korytarzy. Kakashi o nic nie pytał. Nie było czasu, w każdej chwili mogliśmy stracić element zaskoczenia. Kiwnął tylko głową pozwalając na to, bym przejął inicjatywę.

Posuwaliśmy się przez labirynt korytarzy, bezszelestnie, mniej zauważalni niż podmuch wiatru.

Naruto siedział razem ze swoimi towarzyszami w wielkiej sali, pełnej starych, zniszczonych przez wilgoć i upływ czasu zwojów.

Było ich czworo, więc nierozdzieleni mielibyśmy nad nimi przewagę. Tyle, że rozdzieliliśmy się. Czy ten pomysł kiedyś w ogóle wypalił?

- Długo jeszcze mamy czekać? Mam lepsze rzeczy do roboty, ten teges. – usłyszeliśmy głos mojego brata.

- Jeszcze trochę, zaraz... – reszta słów wypowiedzianych przez jednego z jego towarzyszy, którego znaliśmy jako Hozuki Suigetsu, rozpłynęła się w szumie spadającej wody.

- Co robimy? – zapytałem szeptem.

- Ciii...

Czekaliśmy.

Traciłem cierpliwość. Chciałem ruszać. Musiałem porozmawiać z bratem. Zabił tego potwora Orochimaru, tyle wiedzieliśmy na pewno. Odszedł z wioski, ale nie uczynił jeszcze nic naprawdę złego. Mógł wrócić.

- Idę. – Podjąłem decyzję. Kakashi usiłował mnie powstrzymać. Domyślał się więcej niż ja. Jakiż byłem głupi! I to we mnie niby widzieli mądrość Minato. Jestem najgłupszym spośród ninja, tyle mogę wam przyznać teraz, kiedy na powierzchni wszystko co dobre pożera Wielka Wojna, a ja umieram w głębi ziemi, w dawno zapomnianym kraju. Na szczęście nawet taki głupiec może się do czegoś przydać.

Wyszedłem spokojnym krokiem z ciemności korytarza. Nie tłumiłem odgłosu kroków, nie starałem się ukryć.

- Naruto! – krzyknąłem, ale i tak już wszyscy patrzyli na mnie.

- Nie powinieneś tu przychodzić, bracie. – zwrócił się wprost do mnie. Był inny, słyszałem to w jego głosie. – Odejdź, jeśli nie chcesz, żebyśmy walczyli ze sobą. Zostaw mnie w spokoju.

Podszedłem bliżej. Widziałem już wyraźnie jego sylwetkę, tylko jego twarz kryła się w cieniu.

- Możesz wrócić, Naruto. Jeszcze nie jest za późno.

- Mam inne plany. – teraz mówił jak on, głosem znanym mi z czasów, nim odszedł – Ty zaopiekuj się Konohą… i Hinatą. – chyba mi się zdawało, że się zarumienił - Nie martw się resztą. Słyszałem, że staruszek Danzo zginął.

- Tak. – odezwał się głos z przeciwległego końca sali. – Ja go zabiłem.

- Sasuke. – głos mojego brata znów zrobił się dziwny. Za chwilę miałem się przekonać dlaczego i przysięgam, gdybym wiedział o tym wcześniej, od razu uwięziłbym go w łańcuchach. Nim było za późno o te kilka chwil, by cokolwiek zrobić. Nim los świata nie został przesądzony. – No jasne. Jak zwykle nierozłączni. Duet ponuraków z Wioski Liścia.

- Naruto... – Teraz wyszła Sakura. Kolejna spośród zbyt głupich, by nosić miano shinobi. – Wróć. Tęsknimy za tobą.

- Nie bądź żałosna. – Już zupełnie nie przypominał mojego brata, tak jakby mówił ktoś całkiem inny. –Nigdy nawet na mnie nie spojrzałaś. Nie, nic nie mów. Skoro jesteście tu we troje.... – Niemalże słyszałem, jak wciąga powietrze, niczym węszące zwierzę. – Jugo! Suigetsu!

Niebieskowłosy miecznik skoczył i w locie gotował technikę, którą zdążyłem już kiedyś zobaczyć. Przywołanie mgły. Chciałem go uprzedzić, dwa łańcuchy chakry posłałem w kierunku Naruto, desperacko próbując go pojmać,  ale czarny gigant przeciął im drogę. Jugo.

Potem świat utonął we mgle.

Zawiązałem pieczęci i podmuch wiatru zaczął walczyć z oparem. Pole widzenia powracało. Dawno już nie było mnie w miejscu, gdzie stałem nim powietrze zmieniło się w mleko – podczas walki we mgle najważniejsze, by nie pozostawać  tam, gdzie widział cię przeciwnik. To podstawy z Akademii Ninja. Szkoda tylko, że przy walce z prawdziwymi dziwolągami, na misjach rangi S, nie przydają się za wiele.

Naruto i tak mnie wyczuł. Dosłownie: wywąchał. Gdy jego twarz wynurzyła się za białej ściany tuż obok mnie, widziałem, jak zawzięcie pracują jego nozdrza. Widziałem też oczy. To nie były oczy mojego brata. To były oczy Lisa.

Nie zauważyłem tylko rasengana pełnego demonicznej chakry, który poderwał mnie z ziemi i cisnął daleko na kamienną ścianę. Uderzyłem z takim impetem, że aż jaskinia zawirowała mi przed oczami.

Po chwili byłem na nogach. Walka trwała już na dobre, wydarzenia toczyły się w zawrotnym tempie. Przestrzeń sali została wypełniona wciąż poruszającymi się gałęziami, niektórymi o grubości większej niż mój tułów. To Yamato używał mokutona. Usłyszałem świergot tysiąca ptaków. Kakashi i Sasuke sparaliżowali rozlewającego się w wodny bezkształt Suigetsu, który padł na glebę niczym zwłoki pozbawione kości. Sakura zdążyła znokautować Karin, ale czarny potwór dopadł ją.  Była ciężko ranna, leżała wśród poprzewracanych kamiennych monolitów.

I był Naruto, złapany w drzewną pułapkę. Aura mojego brata szalała, przechodziła w kolor krwistej czerwieni.

- Tokushima, pomóż, sam go nie utrzymam! – Zawołał Yamato, zmagający się z lisią chakrą.

Jugo pędził w moja stronę. Szykowałem już unik i obmyślałem sekwencję ciosów, ale dopadł go Sasuke i w krótkim starciu uwięził pod fragmentem opadłego sufitu. Kakashi już pomagał Sakurze. Skupiłem chakrę i wysłałem ku Naruto sieć łańcuchów, która skrępowała pojawiające się lisie ogony. Wtedy to wyczułem.

- To klon! – krzyknąłem do Yamato, ale z jego brzucha już wystawało ostrze miecza Kusanagi. Nie krzyknął z bólu i nie zaczął krwawić. Zamiast tego zmienił się w drewno.

- Lubimy te same sztuczki, staruszku. – zaśmiał się Naruto. – Możesz wyjść, czuć cię na kilometr.

Zza wielkiego konara, grubego niemalże na dwoje ludzi, wyszedł użytkownik mokutona.

- Skąd wiedziałeś, że tamten to klon?

- Poznałem po zapachu. – Wyszczerzył się w uśmiechu i znów był taki, jak dawniej. Prawie.

- To już koniec, Naruto. Poddaj się. Nas jest czterech, a ty jeden.

- Dwóch. – Suigetsu już odzyskał przytomność.

Kamienny blok przygniatający Jugo poruszył się, po czym wręcz eksplodował.

- Trzech.

Tylko Karin nadal leżała nieprzytomna.

Naruto znów węszył. Musiał coś wyczuć, ponieważ na twarz wpłynął mu wyraz satysfakcji.

- Zabierzcie Karin i czekajcie wiecie gdzie.

- Jesteś pewien?

-Tak, Jugo. Nie pójdą za wami. Nie interesujecie ich.

- Ale ty...

- Poradzę sobie. Idźcie!

Obydwaj skoczyli do Karin i uciekli. Nie robiliśmy im kłopotów. Naruto miał rację: przyszliśmy tu po niego i tylko po niego. Kage Wioski Mgły nie wiedziała nawet, że tu jesteśmy, a tym bardziej, że mamy zamiar prowadzić jakieś działania na terytorium jej kraju. Gdyby sprawa wyszła na jaw, nie poprawiony to stosunków między naszymi wioskami. To była tajna misja i musiała pozostać tajna.

- Cieszę się, że w końcu podjąłeś słuszną decyzję, Naruto. – Kakashi dał się zwieść. Yamato chyba też. Sasuke... trudno mi odgadnąć, co sobie myślał. Między nim a moim bratem zawsze była dziwna relacja. Nie potrafiłem tego rozgryźć. Sasuke udawał, że zupełnie go nie interesuje los Naruto, ale widziałem jak od zawsze obserwował jego postępy.

- Muszę was zmartwić. – Głos pojawił się wraz ze zniekształceniem przestrzeni, tuż za moim bratem. Rzeczywistość skręciła się niczym wyżymana ścierka, po czym wróciła do swoich kształtów, a tam, gdzie przed chwilą nie było nikogo, teraz stał on. Człowiek w masce. – Ale wydaje mi się, że nie dacie rady nas złapać.

Przybysz w masce położył rękę na ramieniu Naruto i razem zaczęli znikać w takim samym wirze, z jakiego ten przed chwilą wyskoczył. To była kompletna paranoja… jak w ogóle można mieć podobną zdolność?

- Naruto! – wrzasnąłem i rzuciłem w ich kierunku łańcuch chakry, usiłując ich zatrzymać. Na próżno.

Uciekł nam. To nie był pierwszy raz, ale teraz byliśmy tak blisko – dzieliła nas jedna spóźniona decyzja. Nie traciłem nadziei, że uda mi się sprowadzić go do domu. Nie mogłem wtedy wiedzieć, że gdy zobaczę się z nim ponownie, już nie będzie w nim nic z mojego brata.

***

Czuję, jak moje członki stają się lekkie. Nie mogę ich zobaczyć, sparaliżowany z wycieńczenia, ale jestem pewien, że zaczynam znikać. Z trudem przypominam sobie chwile z mojego dzieciństwa. To wszystko jest znakiem, że jutsu działa.

Odkupię wszystkie swoje winy, cofnę niepotrzebne śmierci.

Nie będzie więcej ruin w miejsce zniszczonych wiosek. Nie będzie szalejących demonów, wyrwanych spod kontroli równie szalonych jinchuuriki. Nie będzie wojny między zaszczutymi na siebie krajami.

Czuję się coraz lżejszy, jakbym miał zaraz unieść się nad ziemią. Woda kapiąca z regularnością mantry wprost na me czoło już nie sprawia mi problemu.

Świat się zmienia. Grota przyjmuje inne kształty, powyginane, pokraczne, jakby cała była centrum czasoprzestrzennego wiru. To właśnie wir jest znakiem klanu Uzumaki. Wszyscy sądzą, że z powodu morskich prądów, tworzących je na wodzie. Teraz wiem, że są w błędzie.

Znak Uzumaki to symbol ich największego sekretu. I symbol śmierci. Nawet czegoś gorszego niż śmierć.

Wir, którego – zdaję mi się mi się – jestem centrum, znajduje się w ciągłym ruchu. Rzeczywistość tam, gdzie skupia się działanie jego macek, rozkłada się na fraktale i rozpuszcza w szarą breję.

Coś z niej wychodzi, jakiś kształt próbuje podporządkować sobie wszechobecny chaos.

Nie jest mi zupełnie znajoma. Mimo to przywołuje pewne wspomnienie. Niedawne, choć wydaje mi się ze pochodzi z zupełnie innego świata. Coś, o czym wolałbym zapomnieć.

***

Pierwsza zginęła Sakura.

Tego dnia wróciłem z misji. Tajnej misji. Miałem śledzić poczynania jednego z dawnych Kitsune. Suigetsu Hozuki – to był mój cel. Miałem być niezauważony, nie interweniować. Po tym, jak nasza ostatnia misja w Kraju Wody wyszła na jaw, nie mogliśmy się tam spokojnie pokazywać. Musiałem zdobyć tylko jedną informację i wrócić jaka najszybciej. Udało mi się.

Dowiedziałem się, że Suigetsu został  jinchuuriki Sanbiego, wodnego demona o trzech ogonach.

Mogłem się domyślać, że każdy członek Kitsune obecnie posiada w sobie demona. Tego szukał Naruto w ruinach. Sposobu klanu Uzumaki, by zamknąć ogoniaste bestie w człowieku. O ile wiem, żaden z dawnych nosicieli demonów nie zginął, więc musiał znaleźć sposób, by nie pozbawiać ich przy tym życia. To mi dawało nadzieję. Myśl, że nadal jest w nim dobro.

Poza tym też coś znalazłem, tam w ruinach, gdy szukaliśmy czegokolwiek, co mogłoby naprowadzić nas na trop. Coś, co dostrzec mogli tylko posiadacze Kekkei Genkai klanu Uzumaki. Coś, czego nie mógł zauważyć nawet mój własny brat. Byłem ostatnim z nich na świecie i ze mną wszystkie tajemnice klanu odejdą do grobu. Jeśli wszystko się uda, może te techniki nigdy już nie będą potrzebne. Oby.

Wracałem do wioski, niosąc wiadomości, które nie napawały optymizmem. Co najmniej trzy ogoniaste demony są w rękach poszukiwanych na całym świecie przestępców. Co stało się z resztą: nie wiadomo. Akatsuki zebrała niemal wszystkie, tak sadziliśmy. Tylko, że członkowie grupy nie podejmowali działań od długiego czasu, poza tym nigdy nie pieczętowali demonów w sobie.

Musiałem o wszystkim powiadomić Tsunade.

To był dla mnie priorytet. Przynajmniej to czasu, aż miejsce, w którym znajdowała się moja ukryta wioski nie znalazło się na horyzoncie i nie dojrzałem linii pożogi tam, gdzie powinny sięgać czubki najwyższych budynków.

Przyspieszyłem. Przemykałem między koronami drzew niczym Żółty Błysk. Byłem Żółtym Błyskiem. Tajemnica jutsu mojego ojca stanowiła małą część zawartej w zwojach klanu Uzumaki wiedzy, która czekała ukryta wewnątrz mojego dziedzictwa.

Mojego i Naruto.

Gdy byłem dość blisko, zauważyłem go. Stał na pysku Lisiego Demona, który siał spustoszenie w centrum wioski. Tak sądziłem w pierwszej chwili. Potem ich zobaczyłem. Czarne postaci, z którymi walczył Naruto. Dostrzegłem czerwone obłoki na ich płaszczach. Akatsuki.

Naruto najwyraźniej walczył w obronie wioski, a ja musiałem mu pomóc.

- Tokushima. – dobrze znany głos wzywał mnie spod gruzów Domu Hokage. – Zaczekaj, Tokushima.

Odrzuciłem zakrywające ją warstwy belek i kamieni. Leżała tam, zmasakrowana, cudem utrzymywała się przy życiu.

- Muszę mu pomóc. Naruto...

- Naruto oszalał. Nie pomożesz mu już. Uciekaj. Dołącz do pozostałych. Skryli się w górskim przejściu. ANBU na pewno je zna.

- Jak możesz?! Naruto walczy za wioskę, a ty...

- Naruto zniszczył Dom Hokage. – i opowiedziała mi.

Mówiła jak to się zaczęło.

***

Pierwszy zjawił się Naruto. Wyważył bramy Konohy i ruszył wprost na siedzibę Kage Ognia. Nikt nie wie, co stało się z patrolującymi szlak ANBU. Nie rozmawiał z nikim, nikt też nie próbował to zatrzymać. Ludzie mówili, że wciąż powtarzał imiona Tsunade i Yamato. Wyglądał, jakby potrzebował pomocy. Ci, którzy widzieli jego oczy, twierdzili, że zmieniały co chwila wygląd, z niewinnego spojrzenia młodego chłopca w pełne gniewu ślepia demona. Trzymał się kurczowo za pierś, jakby jego ciało toczyła choroba. Nim dotarł do Domu Ognia, padł na kolana i stracił przytomność.

Opatrzyła go Tsunade. Sakura była tą, która jej asystowała. Niewiele mogły jednak zrobić. Naruto posunął się o krok za daleko i musiał sam pokonać chorobę, albo umrzeć. Jak on mógł to zrobić? Jak mógł wszczepić sobie komórki Senju?! Nawet Orochimaru nie był na tyle szalony, by eksperymentować na sobie.

Leżał w gorączce przez cztery dni, tylko na parę chwil odzyskiwał przytomność. Za każdym razem była przy nim Hinata. Ona go pielęgnowała, ona słyszała jak majaczył we śnie. Dzięki niej dowiedzieliśmy się, co zaszło.

***

To nie był Madara.

Zamaskowanym mężczyzną, który kierował poczynaniami Akatsuki i który lata wcześniej zabił naszych rodziców nie był Madara. Był wielkim oszustem. Za pomocą jednego jutsu i sprytnych sztuczek chciał zaszachować cały świat. By jego pokonać, Naruto wszczepił sobie geny senju. To, co zostało po eksperymentach Orochimaru. Mimo, że tajemniczy Uchiha nie był legendarnym herosem, pozostawał śmiertelnie niebezpieczny. Po walce z nim Naruto wrócił do wioski, ledwie pozostając przy resztce zdrowych zmysłów. Domyślać się tylko mogę, jak daleko zapędziła go rządza siły i w jaki układ wszedł z Kyubim, by dokonać zemsty. Gdyby tylko nie znał prawdy... Gdybym tylko ja, kiedy jeszcze byliśmy dziećmi, nie naruszył pieczęci na jego brzuchu, by wydobyć z niej chakrę naszych rodziców, może nie znalibyśmy prawdy o nich... Niektóre rzeczy zmieniają kształt, inne pozostają nienaruszone. Wszystko się okaże się już niedługo.

Wyobrażam sobie, jak mogła wyglądać ta walka. Seria zniknięć i śmiercionośnych technik klanu Uchiha, która nie wyglądała już jak walka ninja, a jak starcie półbogów. Jednak Naruto pokonał znikającego, plującego ogniem szaleńca. Uchiha w masce był drugą osobą, która na pewno zginęła z rąk mojego brata.

Wydawało się, że Hinata uczyniła cud. Naruto wracał do siebie. Coraz mniej było w nim demona, jakby zmieszane osobowości znów rozdzieliły się na dwoje.

Aż pojawił się Sasuke.

Gdy Naruto wyczuł jego chakrę, wpadł w szał. Lisi Demon zbudził się i ogarnął go popłoch. Musiał niezwykle bać się i nienawidzić Uchiha. Gniew całkowicie zawładnął moim bratem. Wtedy zniszczył siedzibę Hokage, przywołując pełną postać Lisa.

Sasuke był jednak potężniejszy niż kiedykolwiek. Ci, którzy przeżyli masakrę Konohy, opowiadali mi potem o tej walce.

Naprzeciw Lisiego Demona stanął prawdziwy tytan z cienia i ognia. To już nie była walka ninja. Za jednym ciosem lisiego ogona padały budynki i połacie lasu stawały w ogniu. Miecz olbrzyma, który wyrósł z Susaano Sasuke zdolny był miażdżyć góry. Ktokolwiek dostał się w zasięg tych dwóch demiurgów, zostałby zmieciony w pył. Dwóch shinobich, którzy od zawsze ze sobą rywalizowali, w końcu spotkało się w walce, jak kiedyś Madera i Hashirama w Dolinie Końca. Po Wiosce Liścia też miała zostać tylko dolina, kiedy to wszystko się zakończy. Wydawało się przez jakiś czas, że to Sasuke posiada przewagę – zdołał odciągnąć Naruto od niezniszczonej jeszcze części wioski, sprowadził Lisa do defensywy, dał ludziom czas, by mogli uciec. Naruto jednak miał coś jeszcze, coś specjalnie po to, by zabijać Uchiha. Gdy uaktywnił mokutona, Lisiego Demona spowiła drewniana zbroja. Każdy z ogonów stal się drewnianym smokiem, które pożarły giganta. Sasuke padł bez sił.

Byłby go Naruto zabił, gdyby nie Akatsuki, którzy w tym momencie przybyli za nim, by dokonać pomsty za swojego przywódcę.

***

Tsunade z każdą chwilą gasła. Oddech sprawiał jej problem. Mimo to kontynuowała opowieść. Musiała mi o tym powiedzieć. Musiała, by mieć pewność, że podejmę właściwą decyzję.

- Sakura pierwsza ich spotkała. To oni ja zabili. To nie są ludzie. Kiedy któregoś pokonasz, inny przywołuje go z martwych. – Zakasłała i krew popłynęła po jeden brodzie. – To dobrze. Zmęczą go. Może nawet pokonają. Wtedy Ty będziesz musiał...

- Nie zrobię tego. To Naruto, to mój brat...

- On nie jest już twoim bratem. Naruto odszedł. Spójrz, Lis nie rusza się z miejsca. Zobacz, co chroni.

Wytężyłem wzrok.

- Hinata...

- Ciało Hinaty. – poprawiła mnie. – Ona nie żyje. To nie Akatsuki ja zabili. To Naruto, kiedy w szale niszczył Dom Ognia. On już nie wróci, Tokushima. Zabrnął zbyt daleko w ciemność. Musisz go zabrać, gdy będzie już po wszystkim, i...

- Muszę z nim pomówić. – postanowiłem i zostawiłem Tsunade by umarła.

***

Gdy byliśmy jeszcze dziećmi, jeszcze przed wstąpieniem do Akademii Ninja, to Naruto zawsze pokazywał mi tę jasną stronę świata. Wymyślał dla nas najlepsze zabawy, po których musieliśmy zawsze tłumaczyć się staruszkowi Sarutobi. Każdego dnia dawał mi powód do uśmiechu. Takiego chcę go pamiętać jeszcze przez te kilka chwil swojego istnienia. Nim stanę się nieprawdą. Mój kochany brat. Obyś był taki zawsze, niech nic nie będzie w stanie zabrać ci twej pogody ducha, kiedy mnie już nie będzie.

Byś nigdy nie był taki jak wtedy, gdy widziałem cię ostatni raz, tam, w ruinach Konohy.

-Bracie! – krzyczałem, wdrapawszy się na najwyższy pozostały w całości budynek. – Bracie, słyszysz mnie? To nie twoja wina! Słyszysz mnie, Naruto?!

On jednak był zbyt zajęty walką. Przeciw sobie miał ośmiu Akatsuki. Zidentyfikować umiałem tylko jednego: Hoshigaki Kisame. Walczyli niczym stado demonów, mimo to nie wróżyłem im zwycięstwa. Naruto był prawdziwa bestią. Jego twarz ledwie przypominała już człowieka, wykrzywiona w rządzy mordu.

Sądziłem, że mnie nie słyszy.

Myliłem się. Spojrzał na mnie raz, przez ułamek chwili, po czym na powrót zajął się przeciwnikami. Tak mi się wydawało, póki cienisty klon nie wystrzelił mi na spotkanie.

- Naruto, pomogę ci. – zaoferowałem. – Razem ich pokonany, ale potem musisz przestać walczyć. Musisz pozwolić sobie pomóc.

- Pomożesz mi? – Klon bardziej zawarczał niż powiedział. – Mój zdolny brat, którego wszyscy chwalili, pomoże mi. W czym chcesz mi pomóc? Może w obronie wioski, z której zostały wióry? Może w zemście za rodziców, której dokonałem sam? Może obronisz Hinatę? Ona już nie żyje! Prosiłem cię bracie,  zajmij się wioską. Ale byłeś zaś słaby, by to zrobić. Słabi muszą zginąć.

Zaatakował mnie.

Byłem jednym z najlepszych ninja Konohy. Potrafiłem jednym dotknięciem dłoni zapieczętować czyjąś chakrę. Moje łańcuchy mogłyby unieruchomić najsilniejszych spośród shinobi. Byłem w stanie przywołać Gamabuntę i sprawić, by mnie słuchał. Znałem technikę Żółtego Błysku Konohy, dzięki której siał popłoch w armiach wrogów.

Przy moim bracie byłem niczym.

Zaatakował mnie i nawet nie wiedziałem co to była za technika, o ile w ogóle jakaś. Bardziej przypominało szarpnięcie zwierzęcego pazura, a potem moja ręka oddzieliła się od tułowia.

Krzyknąłem.

- A może pomożesz Sasuke wyciągnąć ze mnie Kuramę i pozbawić mnie mocy?!

Krwawiłem, klęcząc przed klonem mojego brata. Mogłem poczekać, jak radziła Tsunade. Mogłem wejść w trans i przyjść tu w trybie Żabiego Mędrca. Może wtedy nie straciłbym ręki w kilka sekund. Byłem jednak zbyt głupi.

- Zdradziłeś mnie, Tokushima. Ona nie żyje. Tylko jej na mnie zależało, a ona.... Wszyscy muszą zginąć! – zawył i rzucił się na mnie.

Nie miałem nawet jak się bronić.

Chwycił mnie za nogę i cisnął w dół. Poszybowałem na spotkanie z ziemią. Ostatnim co zobaczyłem, było to, że kolejna moją kończyna już przestała być moja.

***

Jedynej Tsunade zdradziłem sekret mojego klanu. Nikt inny nie wiedział, jaka moc drzemie w ruinach Uzushiogakure. O jednym jutsu nawet jej nie powiedziałem. Nie dlatego, że nie miałem do niej zaufania – byłem pewien, że jeśliby go użyła, to wyłącznie w słusznym celu. Nie zdradziłem jej go dlatego, że ten, kto wykona tę technikę, kiedy już osiągnie swój cel, umiera w męczarniach, a demony rozdzierają jego dusze na tysiąc kawałków. Im silniejsza pieczęć, tym większa konsekwencje. Mnie czekał los znacznie gorszy od śmierci.

Było warto.

***

Obudziłem się po dwóch tygodniach, jak poinformowali mnie ostatni ocaleli mieszkańcy Wioski Liścia. Żaden z nich nie był shinobim.

- To Pan Sasuke. To on cię przyniósł. – powiedział mi kulawy staruszek. – Był z nami parę dni, ale czasy przyszły niespokojne. Demony znów lezą po ziemi. I nie tylko to. Słychać o hordach białych upiorów, co wychodzą z drzew. I jakimś czarnym duchu, który mami umysły ludzi a potem zabiera z nich życie. Wioski ninja albo poniszczone, albo biją się nawzajem. Tyle ludzie mówią....

- A Sasuke? Co z nim? -  zapytałem.

- Nie wiemy... – skłamał staruszek.

- Nie żyje. – odezwała się młoda dziewczyna stojąca za nim. – Poświęcił się, byśmy mogli uciec. Walczył niczym bóg, z dwoma ogoniastymi bestiami jednocześnie... ale nawet on nie miał w sobie tyle siły. Psy przyniosły jego zwłoki. Te które przywoływał, jak Kakashi.

- Po co mu o tym mówisz, głupia?! – zdenerwował się starzec. – To jest Uzumaki. Jeszcze mu się we łbie poprzewraca jak tamtemu i wyrżnie nas w pień!

- To kaleka. – boleśnie stwierdziła dziewczyna. – Poza tym już prawie jesteśmy u ujścia rzeki. Rzeką dotrze do wybrzeża i dalej.

- O czym wy mówicie? – Spróbowałem wstać. Całe ciało uderzyło mnie falą bólu.

- Pan Sasuke, nim odszedł, powiedział, że masz tajną misję od Czcigodnej Tsunade. Ponoć powiedziała mu, że możesz nas wszystkich ocalić, musisz tylko dotrzeć do Kraju Wiru. Ja tam sądzę, że powiedział tak, żebyśmy Cię nie zostawili w rowie albo nie zabili we śnie. – Dziadek splunął. – Ale niektórzy wierzą, że w dawnym Kraju Wiru mogą siedzieć jakieś cuda. Na darmo go przecież nie zniszczyli. – Staruszek zamyślił się. – Niedaleko, na rzece, mieszkają rybacy. Kupimy ci łódkę, damy jedzenie i popłyniesz. Pewnie się rozbijesz o skały, bo może Kraju Wiru nie ma, ale wiry pozostały. Nie moja to sprawa. Jak będziesz sterować bez ręki i nogi też mnie nie interesuje. Jesteś zafajdany ninja, wymyślisz coś.

- Nie będzie musiał. – wtrąciła się dziewczyna. – Popłynę z nim.

***

Tak znalazłem się tutaj.

Tak kolejna śmierć poszła na moje konto. Mariko, dziewczyna o pięknym uśmiechu, rozbiła się o skały próbując trzymać kurs starą łajbą, nie nadającą się nawet na opał. Protestowałem kiedy wskoczyła za mną na pokład, ale nie chciała słuchać. Kto by słuchał kaleki, że sam dopłynie do Uzushiogakure. Jednak jestem tu. Ja przeżyłem, a ona zginęła już w połowie drogi na pierwszych skałach. Resztę drogi przebyłem wpław.

Taka była moc techniki, której nie wyjawiłem nawet Tsunade. Nim wypłynęliśmy nakreśliłem symbole, odprawiłem rytuał i zapieczętowałem własną duszę we własnym ciele. Od tej pory nie mogłem umrzeć, póki nie wykonam swojego zadania. Mogę zostać rozczłonkowany, pogrzebany żywcem, spalony na popiół, ale nadal – nawet bez możliwości ruchu – byłbym żywy. To upiorna technika i staruszek miał rację: za swoje cuda Uzumaki musieli zapłacić.

Wypełzłem na brzeg, obszarpany i wycieńczony, nie chciałem jednak czekać ni chwili. Przy świetle pełni księżyca, której wtórowały łuny pożarów na każdej ze stron świata i niosące się kilometrami krzyki tysiąca gardeł, brnąłem przez ruiny, aż znalazłem przejście.

A potem dalej i dalej, w głąb podziemi, aż mój szósty zmysł nie zasygnalizował, że dotarłem do właściwego miejsca. Do Sali Zapomnienia.

Tam siłą wszystkich pokoleń klanu Uzumaki zapieczętowana była ich najstraszliwsza broń. Wystarczyło, złożyć ofiarę w centrum i jej krwią domknąć wyrzeźbioną w kamiennej posadzce, ciągnącą się daleko w mrok pieczęć, by ofiara została wymazana.

Zniszczona, zapomniana, usunięta całkowicie, tak, że nie ostawała się bodaj iskierka myśli, że kiedykolwiek ktoś taki mógłby istnieć. Tak, że sama śmierć nigdy nie upomni się o twoją duszę, bo staniesz się kimś, kogo nigdy nie było. Oto najskrytsza tajemnica klanu Uzumaki – moc wymazania czyjegoś istnienia z historii świata.

Położyłem się na ołtarzu i jedyną ręką otworzyłem ponownie ranę po oderwanej nodze. Popłynęła krew, pieczęć domknęła się. Zaczęła świecić błękitem i wirować, a ja poczułem, jak powoli, jakby od środka, znikam. Tak, jakby ktoś wycierał moje wnętrze z kartki papieru, na koniec zostawiając tylko kontur. Pieczęć zmieniła kierunek i barwę z błękitnej na czerwoną. Karmienie zaczęły zgrzytać i zderzać się między sobą. Ściany ruin krzyczały do mnie słowami potępienia i zrozumiałem, że coś poszło nie tak. W końcu sala zawaliła się. Wylądowałem w grocie, a woda zaczęła ściekać mi na twarz lodowatym strumieniem.

***

Teraz wiem, że wszystko poszło tak, jak trzeba.

Nie czuję kompletnie swojego ciała, ale chyba je mam, bo gdy patrzę w dół, widzę swoje ręce.

Obie.

Wokół mnie nie ma nic poza bielą. Jestem zewsząd otoczony białą kartą gotową do zapisania.

I jest jeszcze ona. Kobieta. Nie jestem w stanie określić koloru jej włosów i wyglądu twarzy. Miliardy wariantów kobiecego ciała nakładają się, tworząc ją. Jakby była wszystkimi jednocześnie.

- To twoje życie. – mówi do mnie wreszcie chórem wszystkich możliwych kobiecych głosów. – Jest teraz białą kartą. Tabula rasa, jak mówią w jednym ze światów, kilka grubości myśli stąd.

- Moje życie?

- Tak. Usunęłam je. Tylko ty jeszcze zostałeś. Chciałam cię zobaczyć przed tym, jak znikniesz.

- Kim jesteś?

- Wszystkim. – śmieje się. – Uosabiam wszystko, co tylko może się wydarzyć... nawet w myśli, czy we śnie. Wszystko to ja.

Ja za to nic z tego nie rozumiem.

- Czemu chciałaś zobaczyć akurat mnie? – pytam.

- Nie często ktoś rezygnuje zupełnie ze swojego istnienia. Nawet samobójcy nie chcą, by wszelka myśl o nich została zatarta, ani by zniknęło wszystko, co uczynili. – Zbliża się do mnie. – Dlatego wyświadczę ci przysługę, nim zetrę cię z kartki. Spełnię twoje życzenie. Co chciałbyś, by się zmieniło w świecie z którego zniknie wszelka myśl o tobie?

To moja szansa.

To dla ciebie bracie. Dla ciebie wyruszyłem na tajną misję. Misję, o której nikt nie będzie wiedział. Tak, jak ty nie będziesz wiedział o mnie. Tyle mogę dla ciebie zrobić.

- Chcę,  by nie było ogoniastych demonów. By świat był bezpiecznym i jasnym miejscem.

Kobieta znów się śmieje.

- To są sprawy, o których nie masz najmniejszego pojęcia. Ustalone przez siły, których nie jesteś w stanie nawet sobie wyobrazić. Nie możesz tego zmienić. Proś o coś innego, byle szybko.

Szybko, Tokushima.

- Mój brat. Chcę, by nigdy nikt bo nie pozbawił go dziecięcej dobroci i radości. I by to on zarażał nią serca innych. O to proszę.

- Dobrze. – kobieta uśmiecha się. – Lubię cię. Szkoda by było tak po prostu cię tracić. – Milknie na chwilę. - Zrobię coś jeszcze, to będzie tylko niewielkie naruszenie kontraktu. – mówi jakby do siebie.

- Co?

- Myśl o tobie przetrwa. Nie, nie w twoim świecie, to absolutnie niemożliwe. Ale w jednym ze światów, o kilka grubości myśli stąd. Non omnis moriar, niech ci to wystarczy.

Chcę zadać pytanie...

Kobieta składa na mych ustach pocałunek.

.