JustPaste.it

                                        

PiS, najbogatsza partia w Polsce

 

Witold Gadomski     12.10.2007 20:15

 

Witold Gadomski

Witold Gadomski (fot.)

Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy utworzyli fundację i kilka spółek, które uwłaszczyły się na majątku państwowym i gminnym. Ten majątek jest dziś bazą potęgi finansowej PiS

 

PiS jest jedyną partią w Polsce, która dysponuje potężnym zapleczem gospodarczym. Poprzez swych działaczy kontroluje kilka spółek i majątek wartości ponad 100 mln zł. Inne partie to przy PiS ubodzy krewni.

Ustawa o partiach politycznych z 27 czerwca 1997 r. określa sposoby tworzenia majątku partii. Może on powstawać ze składek członkowskich, darowizn, spadków, zapisów, dochodów z majątku oraz z określonych ustawami dotacji i subwencji. Majątek, którym dysponuje zaplecze PiS, powstał w inny sposób. Ustawa mówi, że majątek może być używany jedynie na cele statutowe lub charytatywne. Jarosław Kaczyński może dysponować ogromnym majątkiem na dowolne cele. Zgodnie z ustawą partia może użyczać posiadane przez siebie nieruchomości i lokale jedynie na biura poselskie i senatorskie oraz biura radnych gminy, powiatu albo województwa. Kaczyński kontroluje kilka budynków i placów w centrum Warszawy, które przynoszą spore dochody. Nie łamie ustawy o partiach politycznych, gdyż majątek należy do fundacji i spółek, które formalnie nie są związane z PiS-em. Dają jednak utrzymanie ludziom związanym z PiS-em.

Największym koszmarem zawodowego polityka w Polsce jest utrata mandatu lub stanowiska państwowego zapewniającego stałe, wysokie dochody. Jeśli partia przegrywa, wielu byłych posłów i urzędników zaczyna szukać posady. Pukają do drzwi innych partii, ubiegają się o stanowiska w państwowych spółkach i urzędach lub po prostu znajdują nową pracę. Politykom z kręgu Kaczyńskiego zgromadzony majątek pozwala przetrwać chude lata. W konkurencji z innymi partiami to ogromna przewaga.

Skąd te pieniądze

Lech Kaczyński powiedział kiedyś, że jeśli ktoś ma majątek, to skądś go ma. Majątek kontrolowany przez działaczy PiS został przejęty od państwa dzięki wykorzystaniu wpływów politycznych, które na początku lat 90. posiadali działacze Porozumienia Centrum. Wykorzystywali luki i kruczki prawne w ustawach, które sami forsowali w Sejmie, a czasami naginali prawo w sposób budzący zainteresowanie prokuratury.

Politycy dawnego PC nie robili tajemnicy z tego, że budowę zaplecza gospodarczego uważają za warunek przetrwania w polityce. - Patrz, co robią czerwoni - mówił mi w 1992 r. Maciej Zalewski, wówczas prawa ręka Jarosława Kaczyńskiego. - Uwłaszczyli się, mają spółki, pieniądze, media. Jeżeli nie będziemy robić tak samo, to za kilka lat znikniemy, a oni przetrwają.

15 marca 1990 r. powstała Fundacja Prasowa "Solidarność" (FPS). Jarosław Kaczyński był wówczas senatorem i redaktorem naczelnym "Tygodnika Solidarność". Uchodził za prawą rękę Lecha Wałęsy. Po jego wyborze na prezydenta przez kilka miesięcy był drugą najważniejszą osobą w Polsce. Fundatorami FPS byli: Maria Stolzman (późniejsza działaczka UD, odeszła z fundacji w lipcu 1991 r.), Sławomir Siwek, Jarosław Kaczyński, Krzysztof Czabański, Maciej Zalewski, Bogusław Heba. Pierwszym prezesem został Sławomir Siwek. Wszyscy wnieśli "poważne" wkłady - po 300 tys. zł, czyli 30 PLN (nowych złotych).

Statutowym celem FPS było prowadzenie i wspieranie działalności edytorskiej, prasowej i poligraficznej. W 1990 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego postanowił zlikwidować RSW Prasa-Książka-Ruch, dawny koncern prasowy PZPR, a tytuły gazet przekazać w ręce spółek, spółdzielni i fundacji. Większość gazet została przekazana spółdzielniom dziennikarskim, kilka przypadło spółkom lub fundacjom związanym z partiami politycznymi. Politycy wszystkich ugrupowań uważali wówczas, że pluralizm polityczny wymaga kontroli poszczególnych partii nad gazetami. Z czasem okazało się, że partie nie potrafią prowadzić gazet, które albo padały, albo były przejmowane przez profesjonalnych wydawców.

Jesienią 1990 r., jeszcze przed zwycięstwem Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich, Jarosław Kaczyński zażądał przekazania "Expressu Wieczornego" - wówczas najbardziej poczytnej gazety stołecznej obok "Życia Warszawy". Sprawa została sfinalizowana w maju 1991 r., gdy Kaczyński pełnił funkcję ministra stanu i szefa kancelarii prezydenta Wałęsy.

Z reguły spółki lub fundacje związane z politykami nabywały same tytuły gazet. FPS oprócz tytułu nabyła zakłady graficzne w Warszawie przy ul. Nowogrodzkiej i ul. Srebrnej. Wkrótce wynajęła ich budynki, a także gmach w samym centrum Warszawy, w którym mieściła się siedziba "Expressu". Za cały majątek Fundacja zapłaciła prawie 42 mld starych zł, czyli 4,2 mln PLN. Sporo, jak na fundację, której fundatorzy wpłacili niespełna 200 PLN.

Pieniądze pochodziły głównie z państwowego banku BPH kierowanego przez Janusza Quandta. Quandt uchodził wówczas za menedżera związanego ze ścisłym kierownictwem byłego PZPR. Był członkiem rady nadzorczej Agencji Gospodarczej - spółki, która zarządzała majątkiem rozwiązanej partii. Działacze PC nie mieli żadnych oporów przed korzystaniem z pomocy takich ludzi jak Quandt. Przeciwnie, uważali, że bez trudu zmuszą dawnych czerwonych menedżerów do finansowania PC.

BPH dofinansował spółkę Telegraf kontrolowaną przez Porozumienie Centrum, a także FPS. Jedną z form finansowania Fundacji było wynajęcie BPH biur w budynku "Expressu". Różnica między czynszem od banku a czynszem płaconym przez Fundację szła do kasy FPS (miesięcznie około 16 800 PLN). Co więcej, bank z góry zapłacił czynsz za 12 lat.

Przypomnijmy - państwowy bank płaci prywatnej fundacji związanej z partią Kaczyńskich za wynajęcie powierzchni w budynku, który należy do gminy.

Z lewej kieszeni do prawej

Jarosław Kaczyński twierdzi, że FPS nie miała żadnych związków z PC. Ot, politycy w wolnej chwili działali społecznie w fundacji dobroczynnej.

Dokumenty pokazują co innego. 10 września 1991 r. (tuż przed wyborami do Sejmu) Fundacja udzieliła PC pożyczki w wysokości 8 mld zł (800 tys. PLN). Samo udzielenie pożyczki było złamaniem statutu Fundacji, który nie przewidywał takich operacji finansowych. Rok później dyrektor FPS Zenon Sułecki nieśmiało przypomniał działaczom PC, że pożyczkę trzeba zwrócić. Zwrócono ją w lipcu 1993 r. W jaki sposób? Opisaliśmy to przed miesiącem w „Gazecie” („Jak Gosiewski i Siwek »Express Wieczorny « sprzedawali”, nr z 19 września).

Przypomnijmy: politycy związani z PC nie potrafili uczynić z "Expressu Wieczornego" pisma dochodowego. Popołudniówka kierowana przez Krzysztofa Czabańskiego, a potem przez Andrzeja Urbańskiego przegrywała w konkurencji z dynamicznym "Super Expressem". W lipcu 1993 r. FPS sprzedała więc "Express Wieczorny" spółce, której udziałowcami byli szwajcarski koncern oraz spółka należąca do Wojciecha Fibaka. Jednak miesiąc wcześniej prezes FPS Sławomir Siwek (dziś członek zarządu TVP) i szef Biura Organizacyjnego PC Przemysław Gosiewski (dziś wicepremier) oświadczyli, że w lipcu 1991 r. FPS i PC zawarły ustną umowę, która gwarantuje PC prawo wskazania kandydata na redaktora naczelnego "Expressu" i określania linii programowej gazety. Taka umowa oznaczała, że Fundacja przekazała partii politycznej bardzo cenne aktywa, które można wycenić w pieniądzach.

Wkrótce zostały wycenione. W transakcji sprzedaży Szwajcarom "Expressu Wieczornego" prawo do mianowania redaktora naczelnego zostało wycenione na 9,1 mld zł (910 tys. PLN) i ta kwota została zwrócona do kasy FPS. 19 lipca 1993 r. Rada Fundacji przyjęła uchwałę stwierdzającą, że PC oddało pożyczkę z procentami. Pod uchwałą widnieje podpis przewodniczącego Rady Jarosława Kaczyńskiego, skądinąd prezesa PC. Innymi słowy - prezes pożyczył samemu sobie pieniądze, potem je sobie oddał i przyjął uchwałę, że wszystko jest OK.

Innego zdania była prokuratura, która skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko założycielom FPS i działaczom PC: Sławomirowi Siwkowi, Jarosławowi Kaczyńskiemu i Krzysztofowi Czabańskiemu (dziś jest on prezesem zarządu Polskiego Radia). Zostali oskarżeni o działanie na szkodę swojej Fundacji. Podczas procesu biegły wyliczył, że PC wraz z odsetkami powinno oddać nie 9, lecz 18 mld starych zł. Proces został zakończony częściowym uniewinnieniem i częściowym umorzeniem w 1994 r. Wznowiony po apelacji w 1995 r. został ostatecznie umorzony w 2000 r., gdyż w międzyczasie zmienił się kodeks karny.

Glapiński funduje nieruchomości

4 października 1991 r. Sejm przyjął ustawę dotyczącą budownictwa mieszkaniowego. Ustawa przygotowana została w Ministerstwie Budownictwa, kierowanym przez ówczesnego wiceprezesa PC Adama Glapińskiego. Dotyczy przede wszystkim rozliczenia dawnych książeczek mieszkaniowych, ale dołączono do niej nowelizację ustawy z 1985 r. o gospodarce gruntami. Nowelizacja przeszła niemal niezauważona przez opinię publiczną i media.

Tymczasem kilka słów nowelizacji okazało się dla działaczy PC na wagę złota: "Osoby prawne lub osoby fizyczne, które do dnia 5 grudnia 1990 r. uzyskały na działki budowlane, stanowiące własność Skarbu Państwa lub własność gminy, ostateczne decyzje lokalizacyjne, otrzymują te działki w użytkowanie wieczyste w trybie bezprzetargowym". W oparciu o ten przepis FPS przejęła wynajmowane wcześniej budynki w samym sercu Warszawy - przy Al. Jerozolimskich, Nowogrodzkiej oraz na Woli przy Srebrnej i Ordona. Fundacja uzyskała prawo do dzierżawy wieczystej, za którą płaci czynsz o wiele niższy niż czynsze rynkowe, które pobiera od użytkowników.

W 1995 roku powstała spółka Srebrna o kapitale 5564 tys. zł. Głównym udziałowcem jest FPS, a mniejszościowymi Barbara Czabańska (żona Krzysztofa Czabańskiego) i Jarosław Kaczyński, którzy wnieśli po 2 tys. zł. Co ciekawe - Kaczyński w oświadczeniu majątkowym składanym w Sejmie od roku 2001 (wcześniejszych nie ma) nie podaje, że jest udziałowcem Srebrnej. Być może udziały sprzedał lub odstąpił.

Wkrótce kapitał spółki został podwyższony do 8 mln zł. Akt notarialny został podpisany m.in. przez Krzysztofa Wyszkowskiego, członka zarządu spółki. Część nieruchomości posiadanych przez Fundację została wniesiona aportem do spółki. Spółka Srebrna prowadzi normalną działalność komercyjną polegającą na wynajmowaniu lokali. Od lat daje zatrudnienie i dochody ludziom związanym dawniej z PC, a dziś z PiS-em. Położone w bardzo atrakcyjnych punktach Warszawy biurowce bez trudu wynajmują swe powierzchnie różnym firmom. A czynsze nieustannie idą w górę.

Ze spółką byli związani: •  Jolanta Szczypińska, z wykształcenia pielęgniarka (w swym zeznaniu majątkowym z 2004 r. wykazała 4193 zł za udział w pracach rady nadzorczej spółki), •  Marek Suski - w jednym oświadczeniu twierdzi, że pracował w Srebrnej jako specjalista ds. marketingu, w innym, że był członkiem rady nadzorczej, •  Przemysław Gosiewski - pracował w miesięczniku „Nowe Państwo” finansowanym przez Srebrną, •  Adam Lipiński - prezes Srebrnej, od 1 stycznia 2001 r. do listopada 2001 r. zarobił na tym stanowisku 151 600 zł.

Odgrzewany kotlet i twarde fakty

Działacze PiS twierdzą, że sprawa majątku zgromadzonego przez fundacje i spółki związane z Jarosławem Kaczyńskim była wielokrotnie wyjaśniana, że wszystko odbyło się lege artis. Mówią, że gdyby było inaczej, to przeciwnicy Kaczyńskiego już dawno wykorzystaliby materiały kompromitujące. A może po prostu przeciwnicy nie widzieli powodu, by grzebać się w przeszłości Kaczyńskiego.

Otoczenie Kaczyńskiego bardzo sprawnie wykorzystywało dla celów propagandowych ataki na prezesa PiS - fakt, że był inwigilowany przez UOP, że został zaatakowany przez TVP rządzoną przez prezesa Kwiatkowskiego. Każdą próbę dotarcia do prawdy o majątku, jaki kontrolują działacze PiS, kwitują stwierdzeniem: to odgrzewany kotlet, kolejna próba skompromitowania.

Ale dokumenty nie kłamią. Fakty są takie: Jarosław Kaczyński i jego współpracownicy utworzyli fundację i kilka spółek, które uwłaszczyły się na majątku państwowym i gminnym. Wykorzystali do tego wpływy, które posiadali na początku lat 90., oraz luki w prawie, które sami pomogli tworzyć. Kilka razy otarli się o granice prawa. Zgromadzony przed laty majątek posiadają do dziś i nawet jeśli PiS się rozpadnie, jego liderzy będą mieli zapewnione utrzymanie dzięki spółkom pasożytującym na majątku publicznym.



Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,4570562.html#ixzz3phjHXbvw